niedziela, 28 grudnia 2014

Z kubkiem w dłoni...

Jak na cztery dni odpoczywania całkiem sporo zmęczenia wiruje w powszechnej czasoprzestrzeni, choć może przekłada się to na fakt, że czas w tym okresie jakby zwalniał, więc i doświadczać można bardziej świadomie, intensywniej... powrót do codziennych obowiązków również liczony jest krótkimi chwilami wypełniającymi luki pomiędzy kolejnymi świętami. Jakby ktoś ulitował się na nami i zafundował powolne przejście w kolejny, nowy rok... bo gdzie tu się śpieszyć, skoro wszędzie podsumowania, inwentury i inne podobne uprzykrzenia. Nic, tylko siąść swobodnie i poczekać, aż świat znów wskoczy na swoje stare tory i popędzi przez kolejne miesiące przed siebie, z nami... lub bez nas.
I niby to dobry czas na nowe postanowienia, na wprowadzanie zmian, choć statystyka i doświadczenie życiowe jakoś nie bardzo chcą w tej materii współdziałać poprzez jednomyślnie potwierdzanie wypowiedzianej tezy. Wręcz przeciwnie, siedzą i kręcą intensywnie w płaszczyźnie horyzontalnej tymi głowami, wypełnionymi po brzegi liczbami, wspomnieniami i ważnymi stwierdzeniami autorstwa już dawno nie wiadomo kogo. I wyciągają z wielkiej zmęczonej walizki, jakby na potwierdzenie, wszystkie niewykorzystane szanse, porzucone pomysły, niezrealizowane plany i jak wyrzuty sumienia wieszają nad kominkiem, psując atmosferę optymistycznego zapału do pracy, dziecięcej wręcz wiary, że tym razem, tym razem to już na pewno, nieodwołalnie, definitywnie będzie inaczej, będzie lepiej, wręcz idealnie. Uparcie wyjmują opasłą księgę i kartka po kartce analizują każdy krok, każdą decyzję, nieprzyjemnie, i poszerzają skuloną w kącie świadomość, że znów się pewnie nie uda, że nie warto się oszukiwać, bo mimo wszelkich starań i tak skończy się jak zwykle...

No dobrze, to w tym roku będzie bez zmian, w tym roku niech pozostanie po staremu. Tak jak było, bez oszukiwania się, bez wygórowanych wymagań, bez krwi, potu i łez.
W tym roku, niech będzie spokojnie, powoli, bez zbędnego pośpiechu. Niech będzie bardziej łagodnie, bez niezrozumiale goniących terminów, bez fałszywych czułości i nadmiernych interpretacji. Niech ten rok będzie zatopiony w słowach, niekoniecznie miłych, ale przynajmniej szczerych, w gestach nie wymuszonych, w działaniach, podejmowanych z jasno przedstawionych pobudek, a nie pokrętnych, skrywanych motywacji. Niech będzie prosty, upłynie świadomie, pozwalając na snucie planów i projektowanie ich realizacji, na podejmowanie decyzji o udziale bądź tylko obserwowaniu dziejących się zdarzeń. Niech cieszy każdym dniem niepostrzeżenie budując zadowolenie z życia...

...czego Wam i sobie życzę...

czwartek, 18 grudnia 2014

Dlaczego nie warto lubić świąt.


Chciałam napisać o świętach o tym jakie są okropne i złe, jak bardzo narzekamy na coś, co przecież kreujemy sami.
Myślałam, że napiszę coś, aby zwrócić uwagę na myśli, jakie pojawiają się nam w okresie świątecznym, o krytyce, której podajemy innych, o tych wszystkich wymaganiach jakie sobie stawiamy i którym staramy się sprostać, o obowiązkach, które w sumie bez sensu, bierzemy na barki i zobowiązujemy się wykonać za wszelką cenę. 
Chciałam napisać o powolnym zabijaniu wszystkich delikatnych, miłych, drobnych uczuć i źródłach dobrego samopoczucia. Jednak gdy czytałam czy rozmawiałam o świątecznych przygotowaniach, to przez plany dotyczące potraw, podarków i sprzątania, przebijał się smutek... Smutek i przymus, i zmęczenie związane z koniecznością stawania na wysokości zadania. 
Konieczność przygotowania wszystkiego perfekcyjnie powoduje, że ostatecznie czujemy się jak w kiepskim teatrzyku, gdzie każdy gra rolę, która zupełnie mu nie leży. Więc, żeby zniwelować zmęczenie przygotowaniami i złość z powodu stałego udawania, zaczynamy np. jeść na umór, żeby chociaż trochę przyjemności z tych świąt wycisnąć, a że przyjemności tej jest jak na lekarstwo, to na koniec znów okazuje się, że święta już minęły, znów zbyt szybko i nie zdążyliśmy ani się nimi nacieszyć, ani odpocząć. Wracamy więc do codziennych obowiązków, żeby powtórzyć wszystko kolejny raz na wiosnę. I tak w kółko, z roku na rok, w samopotwierdzającym się przeświadczeniu, że tak musi być, lub, że żeby lepiej przeżyć święta trzeba jeszcze więcej mieć, jeszcze więcej dać, jeszcze więcej kupić. A wszystko to mimo powszechnie znanej prawdy, że to co najważniejsze jest za darmo.
I myślę sobie, że to jednak dobrze, że mamy dla kogo gotować, że znów zobaczymy tą wyrywającą policzki Ciotkę Klotkę, której gadulstwo będzie można wspominać przez cały rok. Fajnie, że są jakieś dzieciaki i można oglądać z boku ich życie i zastanawiać się co będzie za pięć czy dziesięć lat i co z nich wyrośnie. Dobrze, że znów spotkamy się przy jednym stole i choć przez trzy dni w roku będziemy grupą ludzi, która się zauważa, która coś dla siebie znaczy i mimo wszystko jest. Dobrze, że jest taki czas, kiedy możemy być po prostu razem, być tu i teraz, cieszyć się z trwającej chwili niezależnie od przedmiotów, którymi się otaczamy, od niesnasek wypełniających często nasze codzienne relacje. Dobrze też, że zauważamy teatralność całych tych przygotowań i świątecznego siedzenia przy stole, choć powiedzcie sami, czym tak naprawdę nam ona przeszkadza? Po co zmieniać nagle coś, co trwa w taki sam sposób od lat? Czasem przecież warto jest się po prostu poprzyglądać, poobserwować i spróbować zapamiętać to co dobre i warte wspominania, bo nigdy nie wiadomo, z kim będziemy mogli znów podzielić się opłatkiem za rok.

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Jak być normalnym i mieć rodzinę.


Tak problem przedstawił mi Pewien Istotny Człowiek. Nie miałam dla niego jasnej prostej i gotowej do wprowadzenia w życie odpowiedzi i myślę, że on też takiej nie chciał. Prawda? Choćby dlatego, że niektóre przypadki spotykające nas w życiu, bądź takie, które my spotykamy są, przynajmniej po przeprowadzeniu powierzchownej analizy, beznadziejne. I tak było tym razem. Jednakże, zaczęłam się zastanawiać dlaczego jest tak, że przytrafia nam się w rodzinie jakaś osoba, dość nietypowa czy też określając bardziej po imieniu, nienormalna. Taka w sumie czarna owca.


Czarna owca jest stworem dość popularnym w rodzinach liczących więcej osób niż rodzice i dwójka dzieci. Co jest oczywiste, bo owca jak to owca, zwykle żyje w większym stadzie. Bycie czarną owcą wbrew pozorom i powszechnej opinii nie jest takie proste, gdyż wiąże się zwykle z robieniem wszystkiego na opak. Czasem nawet jak owca bardzo się stara, to i tak jej nie wychodzi, w myśl zasady: „tak się starałem, a wyszło jak zwykle”, która to usprawiedliwia wszelkie niepowodzenia, a po jakimś czasie nawet brak chęci i motywacji do zmiany czegokolwiek. Z biegiem lat, cała rodzina przyzwyczaja się do czarnej owcy, do jej pomysłów, niepowodzeń, kolejnych złotych interesów. Przymyka oko na szalone, często nieodpowiedzialne pomysły, twierdząc, że przecież niczego innego nie można się po czarnej owcy spodziewać. W sumie, działa tu również mechanizm samospełniającego się proroctwa. Gdy czarna owca prosi o pomoc w jakimś nowym działaniu, oczywiście ją otrzymuje, ale tak naprawdę nikt z pomagających nie wierzy w powodzenie planu i spodziewa się rychłego zaniechania wysiłków, zmiany koncepcji czy zwykłej klapy, która to przychodziła zawsze i tym razem pewnie też przyjdzie prędzej czy później. I ostatecznie przychodzi.
Czy to znaczy, że funkcjonując w grupie zwanej rodziną tworzymy czarne owce? To trudne pytanie.
Myślę, że CZASEM mamy na to wpływ. Bo czarna owca to rola, to sposób postrzegania świata, sposób realizowania siebie. Ludzie różne rzeczy próbują potwierdzić przyjmując tą rolę i to nie jest dorosła decyzja. To decyzja podejmowana już w dzieciństwie. Bo i skąd miałyby się potem wziąć te wszystkie historie pt.: on już od małego był dziwny/a..., taki urwis...., taki synek/córeczka* mamusi/tatusia* (niepotrzebne wykreślić), był/a inny/a niż wszyscy.
Poza tym uczymy się od innych jak żyć, dziedziczymy to i owo. Rola czarnej owcy nierzadko jest przekazywana z pokolenia na pokolenie.
Jasiu popija jako małolat? Oj Jasiu, żebyś nie był jak wujek Heniek! A Jasiu co? Za trzydzieści lat, na kolejnym odwyku, uświadamia sobie (jak dobrze pójdzie), że jego życie jest dziwnie podobne do życia wujka Heńka.... i ma dwa wyjścia, kontynuować to co już zna, bądź zacząć zmianę. Decyzja jest trudna i w efekcie rzutuje na całą rodzinę.
Bo rodzina to takie swoiste naczynia połączone, pokrętnie ale jednak i zmiana w jednej osobie, pociąga za sobą zmianę we wszystkich jej członkach, w czarnej owcy też.

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Szanuj czas i pieniądz, zęby myj, zbieraj złom, dobry bądź, dla zwierząt…




… i relaksuj się. Ćwicz, zdrowo się odżywiaj, nabierz dystansu do rzeczywistości, stwórz listę priorytetów, zmień postawę na bardziej pozytywną, bądź aktywny, przyznaj się do strachu, naucz się odpoczywać i przede wszystkim... relaksuj się.

Nurzając się w tym morzu dobrych rad i metod, zastanawiam się skąd ja na to wszystko mam znaleźć czas, ciągle w biegu, a tu jeszcze mam zacząć ćwiczyć, przygotowywać zdrowe posiłki, wygospodarować kilka/kilkanaście chwil w ciągu dnia na analizowanie, przemyśliwanie, układanie i interpretowanie. A na dodatek, powinnam zmienić sposób postrzegania szefa, teściowej, nieposprzątanego domu, prania zalegającego od tygodnia i mężczyzny mojego życia, który swoją obecnością robi więcej zamieszania niż porządku. Nie mowa nawet o psie, kocie, dzieciach, kanarku i śwince morskiej* (*niepotrzebne wykreślić), które to każde z osobna i wszystkie razem dokładają swoje cegiełki do i tak wypchanego stresowego plecaka. A tak w ogóle, to nie powinnam przeżywać stresu bo jestem przecież psychologiem. Psycholodzy nie czują, przynajmniej nie tak samo jak cała reszta populacji. Ciężka sprawa. Nie wiem w co ręce włożyć, więc denerwuję się jeszcze bardziej i całe to relaksowanie się i radzenie sobie ze stresem psu na budę. I myślę, że chyba te wszystkie metody to są dla bliżej nieokreślonej grupy odbiorców, którzy mają czas lub pieniądze bądź jedno i drugie. Też tak masz? No, może poza tym kawałkiem o psychologach...

Prawda jest taka, że każdy z nas ma jakiś swój wypróbowany sposób odreagowywania napięcia, radzenia sobie ze stresem, relaksowania się, jak zwał tak zwał. A skoro coś działa, to po co to zmieniać?

Powodów do zmiany może być kilka: sposób wlecze za sobą jakieś nieprzyjemne konsekwencje (bóle, poczucie winy, dodatkowe kilogramy), sposób staje się coraz mniej efektywny, sposób nie sprawdza się, kiedy stres jest naprawdę silny, sposób trzeba stosować coraz częściej, bo działanie kojące jest coraz krótsze.



A jaki jest Twój sposób na relaksowanie się i czy masz powód by go zmienić?

wtorek, 25 listopada 2014

Duży niebezpieczny człowiek.


Duży niebezpieczny człowiek jest faktycznie duży i naprawdę niebezpieczny. Dawno temu wybrał taką rolę, choć w tamtym czasie raczej nie był tego świadomy. Swoim zachowaniem nie przysparza sobie przyjaciół. Całe życie miesza się w szemrane interesy, w rozmowie nawet nie próbuje udawać, że jest inaczej. Z rozbrajającą szczerością mówi, że nie potrafi żyć uczciwie, w sumie, to nie widzi innego wyjścia, jak nadal popełniać te same błędy. Dzieli się swoją codziennością, problemami z byłą już partnerką, tęsknotą za dawno nie widzianym dzieckiem, własnym lękiem przed nadchodzącą wielkimi krokami przyszłością. Ale wszystko po cichu, rozglądając się dookoła, aby upewnić się, że nikt nie słyszy, że nie zaszkodzi sobie i swojemu wizerunkowi złego człowieka. Pilnuje swojej reputacji, bo obecnie nic innego już mu nie pozostało.
Nic poza odgrywaną rolą.

Każdy z nas pełni w życiu jakieś role. Wśród nich są główne i poboczne, lubiane czy akceptowane bardziej lub mniej. I choć wraz z daną rolą otrzymujemy wytyczne do jej odgrywania, to pozostaje w niej również pole do improwizacji. Wszystkie one tworzą mozaikę, która sprawia, że każdy z nas jest osobą niepowtarzalną, jedyną w swoim rodzaju, autorsko interpretującą otrzymany scenariusz życia...

niedziela, 23 listopada 2014

Kim jest Pan S. ?


Stres ma wiele twarzy, jedne znamy lepiej inne trochę gorzej. Najczęściej średnio nas one interesują, gdyż staramy się zwalczyć stres, zniwelować, wyeliminować go zupełnie z życia codziennego, co zwykle kończy się fiaskiem. Dlaczego? Bo jest on nieodłącznym elementem naszego życia i rozwoju i, przykro mi, ale nie ma możliwości wykreślenia go.

Z roli stresu, najważniejsza wydaje się kwestia realnej obrony organizmu przed faktycznym niebezpieczeństwem np. nadjeżdżającym z oszałamiającą prędkością autem, czy plującym pianą, w rozwścieczeniu swym, wielkim psem. Spostrzegamy zagrożenie, maszyneria rusza, zapada szybka decyzja o podejmowaniu walki, ucieczce, czasem o zastygnięciu w bezruchu. Zagrożenie mija, sytuacja staje się opanowana, można powrócić do wykonywania przerwanych zadań. Proste, nie? 
No tak nie do końca...
Dzięki naszym możliwościom poznawczym, zabawa komplikuje się, chociażby z powodu interpretowania/wyobrażania sobie różnych sytuacji jako zagrażających.
Stres stoi na straży naszej strefy komfortu, czyli takiego obszaru działań, czy przestrzeni życiowej, która jest dla nas znana, bezpieczna i przewidywalna. Jeden krok poza granicę i wraz z wzrastającą czujnością rusza ta cała biologiczna maszyneria, jesteśmy w stanie pobudzenia, organizm przygotowany jest na odparcie ataku lub podjęcie natychmiastowej ewakuacji, a tu klops, bo realnego zagrożenia brak... jest natomiast inny twór. Jaki?
Wyobrażony.
Sytuacja w jakiej pojawia się stres jest efektem relacji między osobą a otoczeniem. Relacja ta oceniana jest przez osobę jako trudna, przekraczająca posiadane umiejętności, wiedzę dotyczącą radzenia sobie. Wyniki oceny mogą być trzy.
Relacja może być uznana za wyzwanie, wtedy stres (pobudzenie) jest oczekiwanym kompanem, motywuje do działania. Efektem jest nabywanie nowych doświadczeń, poszerzanie umiejętności, przekraczanie strefy komfortu :).
Może być określona jako zagrożenie, co po wstępnym rozeznaniu się we własnych możliwościach może spowodować zaniechanie działania bądź podjęcie działań obronnych (np. ucieczkę).
Ostatni wariant to stwierdzenie, że zaistniała sytuacja jest krzywdą/szkodą i dotyczyć może np. utraty bliskiej osoby bądź dobrej opinii.
Niestety, nasz mózg, mimo całej swej wspaniałości i genialności, nie odróżnia, czy zagrożenie jest realne czy antycypowane, czy najnormalniej w świecie wyobrażone, czy dotyczy pędzącego na nas stada rozwścieczonych słoni, czy też lęku przed niezdanym egzaminem. On za każdym razem reaguje tak samo, wyrzucając odpowiednie ilości hormonów do krwi, przez co serce nam wali jak młotem, ręce się pocą i trudno usiedzieć w jednym miejscu.
Toteż, pierwszym krokiem do oswojenia stresu jest poznanie go. Zwrócenie uwagi na jego pochodzenie, źródło, wielkość, kolor, zapach. Na jego twarz.

poniedziałek, 17 listopada 2014

Stres, stresik, stresior, stresiorzysko... czyli post z ciągiem dalszym.

...no przyczepiła się franca jedna i puścić nie chce. Mimo próśb, mediacji, negocjacji kłuje w kark, skacze po żołądku, nie pozwala się skupić. Ale to jeszcze nic, to najmniej dokuczliwe efekty jego rozbuchanej działalności, bo stresior, to szczwana bestia jest i prawdziwy strateg w jednej postaci i zawsze, gdy tylko wyczuje dobre podłoże, planuje długoterminowo, zagnieżdża się i zapuszcza korzenie, wykorzystując wszystkie zauważone słabości. A gdy się już zadomowi, to szaleje przy każdej możliwej okazji, a tych w pędzącym świecie, jest na pęczki, do wyboru, do koloru...

Czy o stresie wiadomo już wszystko? Na pewno dużo. Ponad 33 mln wyników wyszukiwania mówi samo przez się. Na każdej psychologiczno-poradniczej stronie, podstronie czy ćwierćstronie jest artykuł o stresie. Każdy mniej, bądź bardziej wtajemniczony czytelnik/specjalista zna sposoby, które są niezwykle skuteczne w walce, o przepraszam, radzeniu sobie ze stresem. Wszędobylskie diagnozy poziomu zestresowania, zakresu deficytów, obszarów do pracy, rozwoju, zmiany, zamykają się często w cudownej liście: 10 sposobów na..., 7 metod..., 4 warunki... nic tylko czytać, wprowadzać w życie i cieszyć się bezgranicznym szczęściem płynącym ze zrelaksowanego życia.
Czytając kolejny artykuł o wymienionej tematyce pomyślałam sobie, że w tej całej idealnie spasowanej maszynerii coś nie działa.
I postanowiłam dorzucić własne, co prawda nie badawczo-odkrywcze, a raczej analitycznie-odtwórcze, pięć groszy (trzy to zbyt mało, a z dwunastoma to sami wiecie jak wyszło :)). W związku z powyższym wpis ten jest poniekąd zapowiedzią dalszych poczynań antystresowych, do systematycznego poznawania których serdecznie zapraszam.

Ciąg dalszy nastąpi.... niebawem.

sobota, 8 listopada 2014

"...I gdy już wierzysz, że Twoja perspektywa jest jedyną perspektywą..." *

Perspektywa, początkowo wychowywana pieczołowicie przez rodziców, bo ktoś musiał nadać pierwsze granice, karać, nagradzać, nakazywać, wymagać i wzmacniać. Konieczni byli do tego również inni dorośli np. babcia i dziadek, uelastyczniający granice, pokazujący luki w regułach, w powstawaniu których sami mieli kiedyś znaczny udział.

Początkowo perspektywa jest plastyczna, każdy ważny dorosły (i nie tylko) może odcisnąć w niej swój ślad. Z czasem jednak twardnieje i trwa. Perspektywa szyta jest na miarę swojego właściciela, czasem jest jedna na całe życie i w sumie wystarcza, aby realizować główne role.
Jednak czasem, przychodzi taki moment w życiu, kiedy perspektywa wydaje się być zbyt ciasna. Przepełniony buntem Użytkownik rozbija ją w złości, roztrzaskuje wszystko w pył. Staje potem na dymiących zgliszczach, zasapany, próbuje wyregulować szalejący oddech, zadowolony, że wreszcie zrobi coś po swojemu, że odzyskał kontrolę. Teraz zbuduje swoją perspektywę od nowa, więc zaczyna, powoli, kawałek po kawałku.

Użytkownik może korzystać z nowych umiejętności, z wiedzy pobocznej, z porad i doświadczeń, także innych osób. Mozolnie układa własną perspektywę, ogląda każdą jej część, i wie, że teraz jest tylko jego, że jest ważna, wartościowa, jedyna w swoim rodzaju, bo jego, autorska. I wtedy wie, że stworzył coś niesamowitego, jedynego, właściwego. Czuje się twórcą, jest szczęśliwy i sukcesywnie używa swojej perspektywy. Wraz z upływem czasu nabiera pewności, stawia granice.

Granice są dobre, nadają strukturę, zaspokajają poczucie bezpieczeństwa.
Zbyt sztywne, niestety, przeistaczają się w mury, a te z kolei ograniczają z samej swej definicji.

Najlepszą opcją są elastyczne granice. 
Plastyczne wystarczająco by poznawać, zaakceptować nowe, zasymilować, wprowadzić zmiany. Czasem by przyjąć czyjąś perspektywę bądź zmienić własną, na jakiś czas lub na stałe. 
Sztywne, wtedy gdy trzeba się obronić, pozostać sobą, by utrzymać własną tożsamość.



* Przez podjęciem ostatecznych decyzji skonsultuj się z partnerem/ką, przyjacielem lub terapeutą gdyż konsekwencje zbyt pochopnie/szybko rozbijanej perspektywy, mogą poważnie zagrozić twojemu dobrostanowi i/lub konstrukcji światopoglądowej.

wtorek, 4 listopada 2014

Pan G.

Pan G. na pierwszy rzut oka jest miłym staruszkiem, choć jego pesel twierdzi trochę inaczej. On sam zresztą też nie czuje się najstarzej, o czym świadczy nowa fryzura na siwych włosach. Pan G. wypowiada się rozsądnie, z coraz większą łatwością konstruuje zdania, wielokrotnie złożone. Uczy się więcej mówić bo słuchać już umie. Często zastanawia się, dlaczego jego życie wygląda tak, a nie inaczej, bo z tego jak aktualnie wygląda jest wybitnie niezadowolony. Od dłuższego czasu poszukuje przyczyn swoich życiowych wyborów, gdyż jak twierdzi, wybierał źle. Poszukuje odpowiedzi w surowym ojcu, w rozpieszczających dziadkach. Pluje sobie w brodę za te wszystkie niewykorzystane szanse. Wypowiada pretensje, chyba o to, że miał ich tak wiele, tak wiele dla niego robiono, tyle miał możliwości i z niczego nie skorzystał, wszystko zaprzepaścił. Wymienia członków rodziny, całą listę, większość piastuje ważne stanowiska. Z ukrywaną zazdrością opowiada o siostrze, jej się udało, ona te szanse wykorzystała. Mówi o wdzięczności, za to, że mu stale pomaga, choć między wierszami słychać, że układa mu każdy element jego aktualnego życia. O sobie zwykle mówi źle, bo i tak myśli, nadal.
I teraz chyba jest mu wstyd. Ale o tym nie mówi.

Pan G. myśli teraz o tym jak przez resztę życia wieść spokojny i trzeźwy żywot. Wie już, że czas zmienia perspektywę. Wie, że warto jest czekać, warto dać sobie czas. Warto przemyśleć za i przeciw, wziąć pod uwagę konsekwencje. Tylko czy to uchroni go przed kolejnymi błędami?


I myślę sobie, że przecież decyzje nie są złe czy dobre, one są właściwymi wyborami, w danym czasie, w określonych warunkach, to tylko ich konsekwencje potrafią być mniej lub bardziej dotkliwe, mniej lub bardziej przewidywalne.

poniedziałek, 27 października 2014

On - a.

Duży, chropowaty zwierz o wyłupiastych oczach, długich, ostrych pazurach, wystających kłach i szorstkiej, długiej sierści. Przychodzi, gdy coś się w życiu kończy, gdy ktoś odchodzi. Czasem robi to w najmniej oczekiwanym momencie. Wyczuwa pustkę na odległość i czeka w pobliżu, aby zjawić się bez zbędnej zwłoki.
Robi to różnie, zwykle atakuje nagle, gryzie mocno, bez uprzedzenia. I nie wiadomo wtedy co robić, gdzie się podziać. I choć się płacze, krzyczy, protestuje, to przychodzi, rozsiada się na pustym fotelu i trwa.
Żałoba swym pokracznym wielkim futrzastym cielskiem wszystko psuje, rozrzuca, niszczy. Aż trudno uwierzyć, że jest to możliwe, aż strach pomyśleć, że to dzieje się naprawdę. Totalny miszmasz, w myślach, uczuciach, życiu – oto jej królestwo, dzięki temu rośnie w siłę i się panoszy. I wydawać by się mogło, że żałoba jest z gruntu zła, że trzeba się jej pozbyć jak najszybciej, jak najszybciej wrócić do życia ułożonego, wypełnić pustkę, która się pojawiła. Jednak wszystko ma swój czas i panowanie żałoby też się kiedyś kończy, bo ona raczej takim krótkoterminowych władcą jest.
Żałobę dobrze jest oswoić, bo oswojona nie gryzie. Oswojona mruczy gdy drapie się ją za uchem, pozwala na wypłakanie wszystkich obaw i złości, na przeżycie straty i pustki. Żałoba daje czas na poukładanie wszystkiego na nowo, nadanie nowej jakości.
Wraz z upływem czasu żałoba łagodnieje, kły maleją, futro mięknie, spojrzenie staje się bardziej czułe. Wraz z upływem czasu zajmuje coraz mniej miejsca w życiu, co pozwala na odważniejsze spoglądanie w przyszłość, na podejmowanie nowych zadań, wyzwań. Aż wreszcie, któregoś dnia odchodzi po cichu, niezauważona, przemyka między codziennymi zadaniami i obowiązkami, odchodzi gdzie jej miejsce – między wspomnienia. Odchodzi pozostawiając przestrzeń dla nowych, dobrych chwil, dla miłych odczuć i pozytywnych emocji. Oswojona żałoba.
Niestety nie zawsze tak się dzieje, gdy żałoba nie jest akceptowana, gdy nikt nie chce jej oswoić, wtedy wścieka się i rośnie, jest złośliwa, kąśliwa i niebezpieczna. Robi wszystko by zaznaczyć swoją obecność. Czasem nie pozwala emocjom opuścić ciała, czasem cicho siedzi w kącie, aby zaatakować po latach, czasem popycha do samotności lub w ramiona innych choróbrzysk, które tylko czekają zacierając pazurzaste łapy.

sobota, 18 października 2014

Mam prawo mówić, masz prawo nie słuchać.



To trudne nie reagować patrząc jak ktoś utrudnia sobie życie lub gdy coś złego dzieje się z osobą bliską. Potrzeba zrobienia czegoś, poprawy sytuacji, jest bardzo silna i niestety zwykle sfrustrowana, bo nic się nie zmienia, działania nie przynoszą efektów, a „chcący nieść pomoc” zaczyna czuć się bezradny.
Razem z bezradnością przychodzi smutek, złość... ale przecież na cierpiącego „bliskiego z problemem” złościć się nie można, więc pozostaje jeszcze więcej bezradności.

A czego „chcący nieść pomoc” chce w takiej sytuacji? 

Zmiany, oczekuje, aby „bliski z problemem” zmienił się, bo wtedy on będzie mógł przestać czuć się bezradny. To dlatego tak bardzo próbujemy szukać pomocy dla innych, rozwiązać czyjeś problemy, spowodować czyjąś zmianę.

A w zmianie nie o to chodzi, żeby ją narzucać z góry. Skuteczna zmiana musi być autorska, jedyna w swoim rodzaju, bo odpowiadająca na potrzeby zmieniającego.
Potrzeby/wartości, które faktycznie ważne są dla niego, a nie te które powinny być ważne. Bo tak w sumie, to nie zawsze do końca wiadomo, kto tym potrzebom nadał wartość, skąd się to wzięło i czy faktycznie się przydaje. 
W zmianie trzeba mieć też cel. Cel dobrze jest szczegółowo określić. Zmierzyć, zważyć i wyrysować, tak żeby go nie przeoczyć jak się już go osiągnie. I plan warto mieć. Krótko- lub długoterminowy, a w sumie, rozrzutnie, można mieć i tak i taki. Potem należy plan wprowadzać w życie, analizować osiąganie poszczególnych celików i większych celów pośrednich i głównych, oceniać podjęte działania, studiować okoliczności nawrotów, wyciągać wnioski. A po doświadczeniu trudów i znoju warto cieszyć się ze zmiany. 

Tyle pracy wymaga motywacji zmieniającego bo ona sama niestety się nie zrobi, a wiadomo, że w cudzych butach niby chodzić można, niby jakieś pozytywne efekty to może przynieść, ale na dłuższą metę jest co najmniej niewygodne.

wtorek, 30 września 2014

Nie mów nikomu, co się dzieje w domu.

Przypadkiem trafiłam na blog pewnej kobiety. Post ze strony głównej krzyczał do mnie: Nie reagujesz? Jesteś współwinna. Rzecz o przemocy rzecz jasna, o tym jak ważne jest reagować kiedy coś takiego dzieje się za ścianą. Ale także o tym, kto w jej otoczeniu nie chciał zareagować i to z podaniem wystarczających danych, aby najbliżsi i trochę dalsi znajomi rozpoznali o kogo chodzi...

...różne twarze ma przemoc, czasem można ją poznać tylko po uczuciach, które wywołuje..
Bo przemoc to nie tylko bicie, bicie to nie tylko napierdzielanie kogoś dzień w dzień. Przemoc to nie tylko poniżanie i wulgarne wyzwiska, to także powtarzane codziennie, jak mantra: nie umiesz, nie potrafisz, nie dasz rady, nie nadajesz się, jesteś do niczego, jak możesz tego nie wiedzieć.
To nie zdarza się tylko w rodzinach z problemem alkoholowym, nie tylko biednym starszym ludziom czy małym bezbronnym dzieciom. Z przemocą, w różnych postaciach spotykamy się na co dzień. Każdy z nas.
A jeśli pojawia się przy tym poczucie bezsilności wobec problemu to w sumie tak, jakby przyjąć rolę ofiary. Ofiary problemu. Ofiary przemocy. A może ofiary sposobu myślenia? Ofiary tego w co wierzę.

Zastanawiam się czy samo reagowanie wystarczy żeby uwierzyć, że może być inaczej.

środa, 24 września 2014

W pośpiechu.

Ostatnio słyszałam w radiu opinię dotyczącą młodego pokolenia. Coś o tym, że dzieci internetu, że kiedyś młodzież musiała bardziej interesować się sytuacją w kraju i za granicą gdyż takie były również oczekiwania nauczycieli, o tym jaki to miało wpływ na uczenie młodych ludzi '”czytania mediów”, „rozumienia mediów”. Przypomniałam sobie o tym dziś gdy na Fb znajomy umieścił link 

No tak, na pierwszy rzut oka... mało rozsądne...

A na drugi? …


Tak, tak to wszystko to tylko część pracy dyplomowej... Jednak sposób, w jaki niektóre media przedstawiły tą informację daje sporo do myślenia. Bo ile razy przyjmujemy informację, bez sprawdzenia źródła, nie podejmując w ogóle wysiłku aby poddać ją ocenie?
Ile razy w ogóle nie zatrzymujemy się ani chwili, chcąc zrobić jak najwięcej, przeczytać jak najwięcej, zobaczyć jak najwięcej, by być stale na bieżąco?
Przecież ilość nie przechodzi w jakość. Jakość z kolei potrzebuje czasu... i krąg się zamyka, w biegu.
Tak wiem, takie to nasze współczesne życie już jest, wiem, że najłatwiej powiedzieć „zwolnij”, kiedy tu tyle spraw do załatwienia, tyle obowiązków.
Bo świat przecież nie czeka, biegnie dalej... no to my razem z nim, żeby nie zostać w tyle.
Coraz szybciej i szybciej... tak, śpieszymy się...

A tu już jesień i liście zmieniają powoli kolory i czuć w powietrzu zmiany... małe na początku, jak to zmiany zresztą, ale częste, codzienne. Najpierw o pół stopnia, później o stopień, coraz chłodniej i chłodniej w kierunku zimy, w stronę chłodnych, długich zimowych wieczorów. A później i tak znów przyjdzie wiosna... kolejny krąg... tak będzie na pewno, niezależnie od tego czy i jak szybko będziemy biec przed siebie...

niedziela, 21 września 2014

A Ty, jak się nagradzasz?

Nagroda, pozytywne wzmocnienie, komplement, głask.
Jak zwał, tak zwał, ważne żeby było miłe, żeby od tego uśmiech pojawiał się na twarzy i żeby chciało się żyć i robić dalej to, co się robiło, żeby łatwiej było widzieć sens i bardziej wierzyć, że osiągnięcie celu jest możliwe, mimo że realizacja przychodzi czasem z wielkim trudem.

Jednak często na pytanie: jak nagradzasz innych/siebie?
Zapada krępująca cisza. Później wdech i... kupuję... dostaje... tak mało mam czasu...

Zmaterializowały nam się te nagrody. Jakby wszystko w życiu było policzalne. Jakby na wszystko był przepis, wskazówki. Ot, bierzesz, czytasz, stosujesz i jesteś skazany na sukces. Bez pytań i wątpliwości.
A ja, niestety, mam wątpliwość...
Bo skoro wszystko jest takie proste to skąd bierze nam się potrzeba bycia akceptowanym, docenianym, po co nam informacje zwrotne od innych ważnych dla nas osób? Po co w ogóle nam inni?
Czym w ogóle jest sukces, po czym poznać, że się go osiąga i od czego zależy?

środa, 17 września 2014

ROZ/OD czarowanie



Rozczarowanie, wbrew pozorom to bardzo ładne słowo. Ma w sobie ten czar. Czar złożony z oczekiwań, pragnień, potrzeb, wyobrażeń, wymysłów. Ulegając mu można poczuć się jak dziecko, cudownie beztrosko. Można ufać, że wszystko ma sens, że ktoś nad nami czuwa i naprawi każdy błąd, rozwiąże każdy problem, że wszystko, ale to bezgranicznie wszystko jest możliwe. Im bardziej mnie oczarowuje tym bardziej mnie wciąga, im bardziej odpowiada na moje potrzeby, tym bardziej skupiam się na nim, zamiast na prawdziwym, realnym życiu, powoli budując własny odległy świat. Świat w którym zasady i reguły są jasne i przez wszystkich przestrzegane, w którym ludzie są szczerzy, w którym za dobre uczynki jest nagroda a za złe kara. I zwykle gdy budowla jest prawie na ukończeniu, rzeczywistość wkracza do akcji. Brutalnie ukazuje wszystkie mankamenty zbudowanego czarem świata, pokazuje to, czego tak bardzo próbowaliśmy nie zauważać, kruszy fundamenty... rozCZARowuje.


Fakt, to mało przyjemne uczucie, ale które dziecko cieszy się gdy zabiera mu się zabawkę? Nie znam takiego...

A gdyby tak przedefiniować rozczarowanie? Gdyby je tak odCZARować?

Pogłaskać ''wewnętrzne dziecko'' po głowie, spytać czego potrzebuje i sprawdzić czy można uzyskać to w inny sposób?


W bardziej rzeczywisty sposób?

niedziela, 14 września 2014

Z cukrem czy mlekiem?

Chciałam napisać o kawie, o kofeinie tak po prawdzie. W końcu to substancja psychoaktywna, z grupy stymulantów (tak jak amfetamina chociażby), i uzależnić się od niej można, i fizycznie i psychicznie, a do tego wszystkiego jest akceptowana społecznie. I stwierdziłam, że napiszę, jak to się uzależniamy, jak ulegamy presji otoczenia, jakie to niezdrowe, niekonstruktywne i niebezpieczne. I, że szkodliwe nawyki, mała samoświadomość, że pracować trzeba nad sobą i dążyć do większego wglądu i bardziej szczęśliwego (czytaj: konstruktywnego i kontrolowanego) życia. Podążając za pomysłem stwierdziłam, że muszę się czegoś dowiedzieć więcej, tak, żeby podać dane, ilości, żeby o przekazanie wiedzy zadbać. Szukałam, czytałam, wybrałam, ułożyłam w całość i wyszło pięknie, tylko zaczęłam zastanawiać się... po co? A przychodzące do głowy odpowiedzi mnie nie usatysfakcjonowały. Przecież informacje otrzymałam z ogólnodostępnych źródeł. Temat jak temat, nic odkrywczego, przemielony już wielokrotnie na dziesiątkach stron. Każdy kto chce się czegoś dowiedzieć to już to zrobił, lub zrobi to gdy poczuje taką potrzebę, tak jak to było ze mną.

Bo ja już teraz wiem, jakie to ma działanie, na co wpływa dobrze a na co źle, kiedy pić a kiedy odpuścić. I mam wrażenie, że razem z tą wiedzą coś straciłam. Część tej beztroski, która towarzyszyła kolejnej filiżance kawy w ciągu dnia, tego, że ze śmiechem mogłam powiedzieć cóż...taki mam nawyk ;), lub, że taaakie straszne jest to uzależnienie...
A teraz moja beztroska dostała nowe szaty, zaczęła stanowić część poważnej samoświadomości. I wstępnie nie brzmi najlepiej, smutno i ponuro. Tak dorośle, odpowiedzialnie i nudno...


I przyszło mi do głowy, że to oto chyba chodzi w tych wszystkich mało konstruktywnych, nieodpowiedzialnych rzeczach, które robimy. Oto żeby czegoś uniknąć, bądź stale unikać. Niezależnie od wynikających z tego konsekwencji.

Bo te pojawiają się zawsze, prędzej czy później.

środa, 10 września 2014

10 września

Wyobraź sobie, że już nic nie może być dobrze, że z dnia na dzień jest coraz gorzej i gorzej. Lęk pojawia się przy każdej prostej czynności, przy każdym spojrzeniu drugiej osoby, które przypadkowo spotykasz. Wyobraź sobie, że nie masz już siły na nic, głowa pęka od wewnętrznego bólu, wszystko pęka od bólu, który rozprzestrzenia się po ciele w błyskawicznym tempie, w mgnieniu oka jest w każdej komórce, w każdej myśli. Wyobraź sobie bezsilność, jedną wielką bezsilność. Bezsilność, bezradność, beznadzieję, bezwiarę, bezsens... wszystko bez....bez przyszłości, bez życia...
Ciągłe napięcie powoduje zmęczenie, lęk ogranicza zdolność do wyszukiwania rozwiązań. Pustkę w głowie dominuje powoli jedno stwierdzenie... nie dam rady... już nie dam rady dłużej.
Wtedy pojawia się myśl, żeby uciec, raz jeden skutecznie. Spowodować aby ból zniknął i nie pojawiał się już więcej. Zarządzić ostatnią rzeczą, na którą ma się wpływ...
… własnym życiem.

Tak powoli pojawia się i rozwija syndrom presuicydalny czyli zbiór myśli, reakcji, zachowań, przekonań, fantazji, które zebrane razem składają się na zachowanie samobójcze czyli podjęcie próby samobójczej.

Zachowania samobójcze zostały opisane wzdłuż i wszerz, dziś nawet jest Światowy Dzień Zapobiegania Samobójstwom. WHO sporządziła raport dotyczący samobójstw na świecie, według niego co 40 sekund ktoś popełnia samobójstwo. W zeszłym roku w naszym kraju ponad 6000 osób pozbawiło się życia, to tak jakby prawie wszyscy mieszkańcy Buku/Więcborka/Wielenia/Sierakowa/Lądka-Zdroju lub Krzyża Wlkp. popełnili samobójstwo w ciągu jednego roku (dane dot. liczby mieszkańców z 2012r.). Najczęstszą przyczyną wg statystyk były nieporozumienia rodzinne (później choroba psychiczna, przewlekła choroba, zawód miłosny). Najczęściej były to osoby w związkach małżeńskich...

Gdzieś trafiłam na określenie, że samobójstwa to nadal temat tabu...

… i zastanawiam się dlaczego?

niedziela, 31 sierpnia 2014

Ja, ekspert.

Jestem ekspertem. Znam się na byciu kobietą. Wiem jak być pracownikiem, członkiem rodziny, koleżanką, powierniczką, profesjonalistą. Jestem ekspertem w byciu sobą.

Każdy z nas jest ekspertem od własnego życia, Posiadaczem własnych wytycznych, zasad i norm. Tak pokrótce, część z nich to nauka pochodząca z kręgu kulturowego, społeczności, rodziny, reszta to własne doświadczenia.
Całość tworzy bagaż, z którego wyjmowane są mądrości pomagające poradzić sobie z trudnościami napotykanymi na co dzień. Takie zaplecze samowystarczalności.

Czasem jednak przychodzą trudności, z którymi nie można poradzić sobie w pojedynkę, kiedy cała ekspercka wiedza nie wystarcza, kiedy wszystko co wiem, potrafię i przeżyłam to za mało.
Kiedy muszę podzielić się problemem z kimś innym.
Kiedy muszę poszukać, poprosić, skorzystać z pomocy innych... Ja, ekspert.

To trudne. Trudno ''ekspertowi od własnego życia'' przyznać się do słabości, do braku wystarczającej wiedzy. A gdy już to zrobi, to często musi jeszcze zmagać się z wyrzutami sumienia, jakby innych problemów było mało...

Każda trudność czegoś uczy, zwłaszcza jeśli efektem końcowym jest danie sobie przyzwolenia na skorzystanie z czyjejś pomocy. Przyzwolenia na bycie ''uczniem własnego życia'', nie ekspertem.

środa, 27 sierpnia 2014

# 1

Początki zawsze są trudne.


Niby jest zamysł, pomysł, plan, harmonogram, ale gdzieś tam między wierszami kryje się zwykle jakaś trudność, czasem obawa, przed tym co będzie dalej...

Początek często też związany jest ze zmianą, mniejszą lub większą, zauważalną bądź nie, ale jednak.

Czasem zmiany przychodzą niezauważenie... ot i jest.

Dopiero spoglądając w przeszłość, można dostrzec kiedy się zaczęła. W czasie realnym, doświadczając jej efektów można podać refleksji podjęte działanie.

W innych sytuacjach z kolei plan zmiany jest autorski. Samodzielne kreowanie zmiany, jest może trochę trudniejsze, większa świadomość sytuacji powoduje, pojawienie się całej palety emocji. Można w takiej sytuacji odczuwać przymus zrobienia czegoś, pójścia do przodu, a obok tego obawy przed nowym, czasem przed wyobrażoną sobie porażką. I zastanawiać się... zaczynać czy nie?

Ryzykować, próbować czy zostawić wszystko po staremu (po znanemu staremu).

Rozważając to jest się w sumie już u progu zmian.
To jakby metaforycznie zaglądać do środka nowego, stojąc jeszcze stabilnie w dobrze znanym dotychczasowym.

I tylko od własnej samodzielnej decyzji zależy gdzie poniosą nas nogi...



Czy odważysz się marzyć....?