poniedziałek, 17 listopada 2014

Stres, stresik, stresior, stresiorzysko... czyli post z ciągiem dalszym.

...no przyczepiła się franca jedna i puścić nie chce. Mimo próśb, mediacji, negocjacji kłuje w kark, skacze po żołądku, nie pozwala się skupić. Ale to jeszcze nic, to najmniej dokuczliwe efekty jego rozbuchanej działalności, bo stresior, to szczwana bestia jest i prawdziwy strateg w jednej postaci i zawsze, gdy tylko wyczuje dobre podłoże, planuje długoterminowo, zagnieżdża się i zapuszcza korzenie, wykorzystując wszystkie zauważone słabości. A gdy się już zadomowi, to szaleje przy każdej możliwej okazji, a tych w pędzącym świecie, jest na pęczki, do wyboru, do koloru...

Czy o stresie wiadomo już wszystko? Na pewno dużo. Ponad 33 mln wyników wyszukiwania mówi samo przez się. Na każdej psychologiczno-poradniczej stronie, podstronie czy ćwierćstronie jest artykuł o stresie. Każdy mniej, bądź bardziej wtajemniczony czytelnik/specjalista zna sposoby, które są niezwykle skuteczne w walce, o przepraszam, radzeniu sobie ze stresem. Wszędobylskie diagnozy poziomu zestresowania, zakresu deficytów, obszarów do pracy, rozwoju, zmiany, zamykają się często w cudownej liście: 10 sposobów na..., 7 metod..., 4 warunki... nic tylko czytać, wprowadzać w życie i cieszyć się bezgranicznym szczęściem płynącym ze zrelaksowanego życia.
Czytając kolejny artykuł o wymienionej tematyce pomyślałam sobie, że w tej całej idealnie spasowanej maszynerii coś nie działa.
I postanowiłam dorzucić własne, co prawda nie badawczo-odkrywcze, a raczej analitycznie-odtwórcze, pięć groszy (trzy to zbyt mało, a z dwunastoma to sami wiecie jak wyszło :)). W związku z powyższym wpis ten jest poniekąd zapowiedzią dalszych poczynań antystresowych, do systematycznego poznawania których serdecznie zapraszam.

Ciąg dalszy nastąpi.... niebawem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz