wtorek, 31 marca 2015

To tylko taka GRA... (1/5)

Ile kontrowersji może wzbudzić stwierdzenie, że zdanie ''ona sama tego chciała'' jest prawdziwe? Dlaczego ona sama mogła tego chcieć? Z jakiego powodu miałaby szukać, prowokować, powłóczyście zamiatać rzęsami... jeszcze by się w kostium ofiary zmieściła, jeszcze ktoś by odważył się stwierdzić, że faktycznie jakiś udział w tej historii miała...

Sytuacja trywialna – ona flirtuje z nim. Okazuje mu zainteresowanie, on się stara. Ona go kusi, on pokazuje jej dlaczego powinna na niego spojrzeć łaskawiej i zaszczycić zgodą na ciąg dalszy znajomości (nie ważne co to faktycznie miałoby znaczyć). Ona nie jest zdecydowana, przemieszcza się tu i tam, on - przekonuje ją komplementami, starając się zaakcentować jej niepodważalne atuty i zachęcić do dokonania jedynego słusznego wyboru... Ostatecznie, jej wystarczają jego zaloty, za co ślicznie mu dziękuje i odchodzi w swoją stronę, dowartościowana męskim zainteresowaniem. Wydaje się znajome? No pewnie, wystarczy poświęcić kilka minut w trakcie sobotniej imprezy, żeby zauważyć co najmniej kilka par w trakcie takiej rozgrywki. Nic strasznego przecież....bo to tylko taka gra. Każdy zna swoją rolę i scenariusz do niej napisany. Ja, wiem dokąd mogę się posunąć, ty, wiesz gdzie się zatrzymać. Ostatecznie rozstajemy się bez większych szkód... Chyba, że któreś z nas woli ostrzejszą grę...
Na przykład ona, gdy oczekuje większego zaangażowania, gdy ma dużo wyższe wymagania, a potem, jak gdyby nigdy nic mówi: ''sorry, ale to nie to, a ty musisz już iść, tam są drzwi'', ''no ok, może się zaangażowałeś, może to dla ciebie znaczy dużo, ale wiesz, ja tego w ogóle nie czuję, idź już sobie'', ''zupełnie nie wiem o co ci chodzi, przecież nic ci nie obiecywałam''. Tak, to się nazywa porażka, a facet...no różnie się go wtedy określa, sęk w tym, że to o to doświadczenie porażki właśnie chodzi. Ty, koleś, zostajesz ofiarą bo dałeś się nabrać, ja z kolei czerpię satysfakcję z tego, że jest ci teraz źle.
Trzecia najostrzejsza forma tej gry kończy się faktycznym wykorzystaniem seksualnym, lub oskarżeniem o gwałt ( a takie również się zdarzają).

Grę opisał E.Berne, wskazując m.in. na zyski jakie gracze uzyskują biorąc w niej udział, bo zyski zawsze jakieś są. Ktoś może pośrednio wyrazić nienawiści, ktoś inny uniknąć intymności, komuś wystarczy wywoływanie współczucia i trwogi...wyliczać można jeszcze dalej, tylko po co?

W jakim celu przytaczam tą grę? Nie po to, żeby obdzielać winą lub rozgrzeszać, nie nie. I absolutnie nie po to, by wskazywać jakiś specjalnie idealny sposób postrzegania tej sytuacji. Ta gra przyszła mi na myśl dlatego, że są osoby, którym pewne sytuacje zdarzają się często, bardzo często, nagminnie. Są osoby regularnie pakujące się w takie czy inne kłopoty, o różnym natężeniu konsekwencji, powtarzające stale ten sam schemat... może w coś grają? Może akurat nie w gwałt, a może i w gwałt?

Gier jest całkiem sporo te dotyczące związków opisuje u siebie Nishka, pozostałe znaleźć można w: W co grają ludzie? E. Berne'a.

Tymczasem....

...która czasem WYMYKA się spod kontroli (2/5)



… wszystko wydaje się być w porządku, dopóki kontrolujemy sytuację bardziej, niż robi to ta druga strona. Gorzej natomiast, gdy równowaga przestaje być równowagą... wydaje mi się, że to jest jedna z tych kwestii obok której nie można przejść obojętnie. Ktoś w tym bałaganie musi mieć rację. A ten kto nim będzie zostanie panem sytuacji, będzie miał rację, będzie miał władzę. A kto ma władzę ten jej używa i z biegiem czasu staje się sprawcą.... przemocy.

Od wielu już lat są razem więc i teraz przyszli oboje. Ona mówiła, on słuchał. Słuchał z pokorą, w zamyśleniu, jego słuchanie było w tym potoku raniących, odzierających z intymności słów, aż niepokojące. Jego spokój był tylko pozorny, krył, coś więcej, krył złość. On był przygotowany na jej słowa, to był jego wstęp do sceny finałowej. ''Byłam wykorzystywana, miałam osiem czy dziewięć lat. Moi rodzice znali tego człowieka, ja nie. Zabrał mnie w ustronne miejsce i...a potem był jeszcze wujek....'' a potem już każdy mężczyzna i każdy gest był na tyle zagrażający, że wywoływał paniczny strach. Jedynym sprawiedliwym pozostawał On. ''Ona ma problem, to niska samoocena, może przez te wykorzystywania, pani rozumie, a może to depresja. Ja wszystkiego się dowiedziałem. Trzeba ją zmienić.'' ''Powiedział, mi o czym mam z panią rozmawiać, dlaczego? Nie wiem, on zawsze mówi co mam robić, pani rozumie, on jest taki mądry i zaradny, słucham go. Czasem mnie uderzy...tak, miałam siniaki, ale to dlatego że tak go rozzłościłam, bo Ci mężczyźni... ja tylko jemu wierzę. Tak, czasem, bałam się jak wracał do domu, często mnie ogląda, twierdzi, że mam za gruby brzuch. Powiedział, że kupi mi torebkę jak będę miała 5 cm mniej w pasie... starałam się i się udało, dostałam torebkę. Teraz mówił, że mogłabym mieć jeszcze kilka cm mniej, próbuję z całych sił, ale mi nie wychodzi...''

''No i co z tego, że ją uderzyłem. Jak jej się należało, to co miałem zrobić? To w kłótni było. Ale ona mi wybaczyła. Sama wie, że źle zrobiła, przecież nie była święta. Nie wiem nawet czy wszystkie dzieci są moje...''

Przemoc nie opiera się tylko na czynach. Przemoc to także gesty, słowa, przemilczenia. Przemoc jest wtedy, gdy ciężar jest tak duży, że trudno się podnieść. Gdy nie wierzy się, że można spróbować żyć inaczej, nie można żyć bez tego który krzywdzi.

Przemoc, jaka by nie była, w jakie zachowanie nie byłaby przyodziana zawsze jest brakiem równowagi między ludźmi. Jeśli czuję się niepewnie, bądź zagrożona w twoim towarzystwie, a muszę w nim przebywać, to muszę też dokonać jakiegoś wyboru spośród tych schematów zachowania, które są mi dostępne. Uwodzenie było do tej pory skuteczne? No to sprawdźmy czy i tym razem będzie... taki ryzyk fizyk... Zastraszanie przynosiło do tej pory najlepsze rezultaty? Przecież nie będę ryzykować innych sposobów, bo chcę osiągnąć mój cel jak najszybciej przy jak najmniejszych kosztach. I tak powstaje wachlarz naszych najczęstszych zachowań. Działań, które pozwalają nam osiągać zamierzone cele, realizować zadania. Działań, niosących ze sobą koszt, na który, mniej lub bardziej świadomie się godzimy.
 A jak pokazuje życie, godzimy się na przeróżne niedogodności racjonalizując zasadność wyborów w różny, czasem najbardziej wyrafinowany sposób.

AKTORÓW jest kilku (3/5)


Na pierwszy rzut oka całe zdarzenie dotyczy dwóch osób, sprawcy i ofiary, jej i jego. Czasem jest tak, że ofiar jest kilka, ale nadal role dzielimy między dwoma pozostającymi wobec siebie w sprzecznymi postawami. A cała reszta? Rodzina, przyjaciele, sąsiedzi, przedstawiciele służb różnej maści, media i wszyscy ci, którzy widzą, zapoznają się i komentują, rozstrzygając po czyjej stronie tym razem jest wina i w jakim procencie. Oni wszyscy tworzą tło, audytorium, to dla nich często dzieje się to całe przedstawienie, to ze strachu przed nimi (przed ich oceną) ukrywamy fakty i fakciki, mniej lub bardziej istotne dla pełnej, obiektywnej oceny sytuacji – jeśli takowa jest w ogóle możliwa.
Przez wielokrotne powtarzanie, dopytywanie, szukanie rozwiązań na siłę oraz podążanie za strereotypami, z ratownika stajemy się prześladowcą, kiedy ofiara nadal jest ta sama i nadal jest sama. Dlaczego więc regularnie rozgrywamy publicznie sąd nad tym czy owym, zamiast posiłkować się instytuacjami, które do tego zostały powołane? Dlaczego szafujemy opiniami, wyrokami, ocenami zamiast skupić się na publicznej dyskusji o tym czy owe instytucje działają właściwie, czy spełniają funkcje, do których zostały powołane? Dlaczego bawimy się w sędziów, prokuratorów i ławę przysięgłych jednocześnie, rozprawiając o konkretnym przypadku, zamiast zastanowić się nad całym zjawiskiem? Dlaczego nie podjąć próby oddzielenia emocji od faktów? 
Dlaczego jest to tak trudne...


Każdy z nas, z podejmowanych przez siebie działań ma jakieś zyski, każdy liczy się też z mogącymi pojawić się kosztami. Pytanie tylko, o to na ile jest to jego dobrowolny wybór, a na ile poddaje się swoim niekoniecznie uświadomionym przymusom.

czwartek, 26 marca 2015

i z pozoru ŁATWO wskazać winnego... (4/5)

WHO definiuje przemoc jako celowe użycie siły fizycznej (przemoc fizyczna) lub władzy, sformułowane jako groźba (przemoc psychiczna) lub rzeczywiście użyte, skierowane przeciwko samemu sobie (autoagresja), innej osobie, grupie lub społeczności, które albo prowadzi do albo z którym wiąże się wysokie prawdopodobieństwo spowodowania obrażeń cielesnych, śmierci, szkód psychologicznych, wad rozwoju lub braku elementów niezbędnych do normalnego życia i zdrowia ".

W kontekście każdego zachowania przemocowego łatwo odnajdziemy sprawcę i ofiarę. Paradoksalnie zdarza nam się zapominać o tym, że obie te role może pełnić jedna i tak sama osoba...

Nie, nie zrobiłem jej nic złego. Mogła przecież wyjść. Nie związałem jej przecież. Powiedziałem tylko, że ją wywiozę za granicę i sprzedam jak będzie stawiać opór...I że niby ona tak się bała? Że to tak podziałało? Przecież to jest śmieszne. Nie wierzę, ona musiała też chcieć. Została przecież do rana. (...) No dobra, może to było zastraszenie. Ale wtedy tak o tym nie myślałem, w ogóle nie wiem co myślałem. No dobra, zgodzę się, jest tam i trochę mojej winy... no niech będzie, może i więcej niż trochę. Ale co ona sobie myślała, kiedy wsiadała wieczorem do auta z dwoma obcymi facetami? Że będziemy oglądać tv i pić herbatę?

Z myślą o autoagresji jako pierwszy pojawia się obraz człowieka z pociętym ramieniem, w bliznach, z bólem oczach. Takie skojarzenie.
Warto pamiętać, że w całym spektrum zachowań autoagresywnych znajduje się miejsce dla, na pierwszy rzut oka niewinnych, zachowań ryzykownych. Bo czy nie podejmujemy ryzyka przechodząc/przejeżdżając na czerwonym świetle, lub przebiegając przez ulicę przez pędzącym autem? Jak inaczej nazwać można przypadkowy seks z nieznaną osobą i/lub bez zabezpieczenia? A nadużywanie alkoholu czy narkotyków, nie jest balansowaniem na granicy ryzyka? Jak nazwać skąpy strój, stanowiący kreację na sobotnią imprezę, wsiadanie do auta z dopiero co poznanym mężczyzną,, czy samotne powroty nocą w co najmniej nieciekawych okolicach?
To wszystko można wrzucić do jednego pudła z napisem: zachowania ryzykowne. Zachowania, które mogą, ale NIE muszą powodować dotkliwych konsekwencji, za to mogą, niestety, być interpretowane jako zaproszenie do gry...

Ja wiem, koleżanka zawsze mi powtarzała, że musimy na siebie uważać. Ona zawsze miała całą listę różnych rad, nawet nie wiem skąd to brała. Tylko, że tamten facet naprawdę był fajny. Trochę popiliśmy, zrobiło się późno, musiałam wracać do domu, a nie mogłam znaleźć kumpelki. Zaproponował, że mnie odwiozą, mieli jedno wolne miejsce w aucie. Taki był uroczy, wszyscy byliśmy pijani, no poza kierowcą. Odwieźli mnie do domu. Potem dałam znać kumpelce, że wróciłam, strasznie na mnie nakrzyczała... Dopiero potem uświadomiłam sobie, co tak naprawdę zrobiłam. Ja i czterech obcych facetów. Nie miałabym żadnych szans. Tym razem mi się udało.

Co by się stało, gdybyśmy zakończyli polowanie na czarownice? Co by się podziało, gdybyśmy w takich sprawach przestali być sędziami, gdyby skończyło się ferowanie wyroków i surowe ocenianie? Gdyby zniknęło z rozmów i dyskusji, tak publicznych jak i prywatnych, przerzucanie się odpowiedzialnością, wzajemne szczucie i szufladkowanie, na tych co rację mają i tych, co im jej z powodu odmiennych poglądów braknie. Jak wyglądałby nasz świat, gdybyśmy starali się zrozumieć, tych dobrych i tych złych, tych skrzywdzonych i tych krzywdzących, i wszystkim im próbowali tylko pokazać, w którym miejscu coś poszło nie tak. Gdzie trzeba coś zmienić, żeby dotychczasowe błędy już się nie powtarzały?

Co by się wtedy stało?

środa, 25 marca 2015

tylko wnioski zawsze są TRUDNE (5/5)

Czasem zastanawiam się nad tym jak powinnam zareagować, po której ze stron należy się opowiedzieć. Przecież kodeks moralny, etyczny powinniśmy mieć wszyscy taki sam. Za dobre nagradzać, a za złe karać i tyle, raczej nie ma tu miejsca na dyskusję. Ja mam jednak wątpliwości. A im dłużej się zastanawiam, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że wszystko zależy... od przekonań, poglądów, doświadczeń, miejsca siedzenia, dojrzałości. Od tego po której stronie barykady stoimy akurat tym razem. I nie twierdzę, że należy teraz zachowania karalne i niemoralne rozgrzeszać, a sprawców głaskać po głowie, bo taki biedy. NIE. Chciałabym zwrócić uwagę na to, że każde zachowanie ma swoje źródło i to właśnie próba poznania przyczyn, pozbawiona moralnej i kategorycznej oceny, pozwoli nam zgłębić problem, dzięki czemu można będzie wyciągnąć wnioski i wprowadzić zmiany, aby jutro było lepsze niż jest dziś.

Są tematy w naszym życiu, których nie chcemy podejmować dobrowolnie. To jest niewątpliwie jeden z nich. I co się dziwić, budzi wiele nieprzyjemnych emocji, a tych lepiej unikać. Od czasu do czasu, znów wybuchnie jakiś skandal na skalę kraju, czy jak teraz, świata. Ktoś obmyśli nową akcję społeczną, ktoś inny się zaangażuje, będzie można się wypowiedzieć, zabłysnąć. Ktoś może poczuje się dzięki temu lepiej, ktoś inny nabierze pewności siebie, komuś pozwoli to odreagować magazynowane latami emocje. Znów okaże się, że problem jest globalny, poczucie wspólnoty pozwoli choć trochę odbudować nadwątlone więzi społeczne. W rosnącym tłumie ''mających-tak-samo'' rozmyje się poczucie wyjątkowości i naznaczenia, komuś może uratuje to życie, komuś innemu szczęście. 
Uważam, że życie w globalnej wiosce pozwala oglądać różne problemy w szerszym kontekście, a może dzięki temu stajemy się bardziej otwarci na inne podejścia, inne sposoby postrzegania rzeczywistości? Szczerze na to liczę, liczę na tą tolerancję, otwartość i umiejętność akceptowania inności. I na zaufanie. I na nabieranie dystansu. Na to chyba najbardziej, bo z dystansu czasem widać więcej i zwykle emocji jest mniej, bo te z natury są krótkodystansowe i oplatają swoimi mackami w miarę zbliżania/ angażowania się w problem.




Wszystkie zamieszczone historie są prawdziwe, wszystkie użyte stwierdzenia czy opisy zostały zmienione w możliwie minimalnym stopniu przy jednoczesnych staraniach o zachowanie anonimowości bohaterów zdarzeń.

poniedziałek, 16 marca 2015

Spętani doświadczeniami.

Wyobrażam sobie czasem, że noszę ze sobą duży plecak. Plecak jak to plecak, raz na jednym ramieniu – gdy trzeba często do niego zaglądać, innym razem równo na obu, aby ciężar rozłożony równomiernie można było przenieść daleko. Taki plecak do doświadczeń, które zaskakują na każdym etapie życiowej drogi. Bo doświadczenia trzeba nabierać, doświadczenie jest dobre, powoduje, że mamy do czego się odnieść, stanowi naszą wiedzę życiową, taką bazę prób i błędów, na podstawie której można, a nawet należy, wyciągać wnioski i podejmować kolejne lepsze decyzje i działania.
I tak przez całe życie napełniamy plecak, każdy na swój sposób. Jedni skrupulatnie selekcjonują doświadczenia, inni wręcz przeciwnie, upychają na siłę do plecaka, nawet nie obejrzawszy ich dokładnie.

Zupełnie nieświadomi przebiegłości nieułożonych doświadczeń.

Bo, to trzeba przyznać, doświadczenia są przebiegłe w swojej łagodności i dobroczynnym charakterze. Przeświadczenie, że skoro doświadczyłam to już wiem jak to jest i teraz jestem mądrzejsza, jest co najmniej zgubne, a do tego usypia czujność, tą poznawczą głównie.
To doświadczenie mówi nam o tym, jaki sposób jest najlepszy na poradzenie sobie z trudnościami, to ono podtyka najprostsze, najszybsze i najbardziej skuteczne, choć nie zawsze konstruktywne, sposoby ich rozwiązywania. Doświadczenie pozwala na korzystanie z automatycznego pilota, na poznawczą leniwość, na brak mentalnego nadzoru nad tym co i w jaki sposób robię.
Skutek? Zamiast być tu i teraz, rozmyślam nad przeszłymi wydarzeniami i przeżywam na nowo przeżyte już raz emocje. Tylko nie wiem po co. Za to doskonale wiem dlaczego. Bo kiedy to się działo, to ja byłam w trybie automatycznego pilota: broniłam wyznawanych przekonań, walczyłam o zaspokojenie nieuświadomionych w pełni potrzeb, podejmowałam działanie, którego znaczenie mogę zobaczyć dopiero po czasie, gdy emocje opadną, gdy doświadczenia schowają swoje wszędobylskie łapska z powrotem do plecaka. Tyle, że teraz jest już po wszystkim, już teraźniejszość się zadziała i nie mam na nią realnego wpływu. Już jest przeszłością, a ja mogę tylko popatrzeć, wyciągnąć wnioski i wykreować kolejne doświadczenie, które wrzucę do plecaka, aby nie było mi zbyt lekko – przecież doświadczenia czasem powinny być nieprzyjemne.
Przebiegłość doświadczeń polega też na tym, że czasem narzucają nam sposób spostrzegania rzeczywistości, jak nie trudno przewidzieć, jedyny pozornie słuszny sposób. Źródła tej słuszności są różne: bo rodzice tak robili/mówili, bo im się to sprawdzało, bo tak mnie nauczono, sama się nauczyłam, bo tak i już.
Nieułożone doświadczenia złośliwie panoszą się, uzurpując sobie główną rolę, dyktując wszystkie warunki, zamiast ustąpić miejsca spokojnemu analizowaniu rzeczywistości opartemu na tu i teraz. Trudno ujarzmić doświadczenia ale nie jest to niemożliwe. Wystarczy trochę czasu i chęć odłożenia automatycznego pilota na bok, chociaż na chwilę.

niedziela, 15 marca 2015

Gdzie są granice ludzkiej ciekawości?


Mówisz, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła, a jednocześnie cieszysz się gdy Twoje dziecko radośnie eksploruje świat. Twierdzisz, że kto pyta nie błądzi, jednocześnie złoszcząc się na tych zadających stale pytania o codzienność. Chcesz wiedzieć o mnie zbyt wiele, a gdy spokojnie nie odpowiadam, złościsz się w sobie i obmyślasz całą paletę epitetów, za pomocą której mozolnie malujesz mój obraz. Rozbieżności zasypujesz tonami rozdrażnienia. Wiem. Rozumiem to. Znam ten stan, nieświadomie, zbyt blisko ocierający się o szaleństwo. Gorączkowe poszukiwania kolejnych części układanki zaprzątają myśli na tyle, że już sama nie wiesz jaki będzie finalny efekt. Nie widzisz tego już. Może to nigdy nie było ważne? A może już nie wiesz co tak naprawdę jest ważne? Straciłaś możliwość oglądania świata z góry. Siedzisz na dole i kolekcjonujesz swoje puzzle. Musisz mieć je wszystkie, bo tylko dzięki temu możesz poczuć się bezpieczna. Nie ważne, że nie są ułożone. Nie ważne, że nie wiesz co z nich powstanie. Ważne, że je masz. Ważne, że są obok, znane, niezaskakujące, przewidywalne. Bardzo o nie dbasz. Często obserwuję z fascynacją, jak tworzysz układankę swojego życia. Czasem, pełna obaw, patrzę jak łączysz zupełnie przypadkowe kawałki, jak osiągasz poziom mistrzowski w umiejętności dopasowywania i dbasz o taką ilość połączeń aby wszystko mocno się trzymało. Taki olbrzym na glinianych nogach – tak to kojarzę.
Robisz rozeznanie w terenie – tak to nazywam. Zbierasz niezliczone ilości informacji, dzięki którym układanka jakoś się trzyma. Jakby wiedzieć znaczyło tyle co istnieć. Czasem zastanawiam się, jak długo będzie to trwało. Kiedy pojawią się pierwsze rysy i pęknięcia, których nie będziesz już mogła naprędce posklejać. Chciałabym też wiedzieć, co zrobisz gdy ułożysz już wszystko. Czy zachwyci Cię stworzony własnoręcznie obraz? Czy będziesz wtedy szczęśliwa? I gdy przyglądam się Tobie zanurzonej w pracy, chciałabym zapytać, chciałabym wiedzieć już teraz, tylko coś każe mi przestać, więc przestaję.
Rozsiadam się wygodnie w fotelu i drapię za uchem siedzącą z boku niecierpliwą ciekawość. Czekam, bo teraz już wiem, że na wszystko musi przyjść odpowiedni czas.

czwartek, 5 marca 2015

Dlaczego dobre rady i celne wskazówki nie działają? O odchudzaniu z przymrużeniem oka słów kilka.


Jedz to, nie jedz tego, myśl, planuj i ciężko ćwicz, a dojdziesz do celu. Tylko w sumie nie do końca wiadomo gdzież ten cel jest. Odpowiedź nie jest prosta dla osób, które mimo ''usilnych starań'' nadal stoją w miejscu ani też dla osób, które ponownie mierzą się z efektem jojo. Pewnie, że można powyższe podsumować jednym kończącym cały temat słowem: lenistwo. Czy aby na pewno?

Z jedzeniem ogólnie sprawa jest na tyle trudna, że przyjmowanie pokarmów jest niezbędne do życia i zachowania zdrowia, więc wyrzec się tego sposób. Ponadto jedzenie w towarzystwie jest zajęciem społecznym i miłym sposobem spędzania czasu. Ale od początku...

Od dziecka jesteśmy uczeni, że dobrze jest zjeść coś gdy czujemy dyskomfort. Gdy niemowlak płacze to mniej więcej w 1/3 przypadków jest głodne, tylko na początku trudno ustalić czy to właśnie akurat ten raz, więc początkowo przy każdym jęknięciu dostaje się do naturalnego bądź sztucznego źródła pokarmu, przy takowym również często chętnie zasypia :)
Później daje się dziecku coś do przegryzienia, zwykle po to, żeby było spokojniejsze. W końcu ktoś, po coś wymyślił chrupki kukurydziane, biszkopciki i tym podobne. Wiadomo, najedzone dziecko chętniej zaśnie. Po kilkunastu latach takiego treningu okazuje się, że preferowanym i najskuteczniejszym sposobem radzenia sobie ze stresem jest... jedzenie.
Pomijając otoczkę zawierającą setki uzasadnień i zaprzeczeń, można z naukową lekkością stwierdzić fakt, że często brak innych, konstruktywnych sposobów radzenia sobie kryje się za upartą nadwagą.

Wracając do społecznego aspektu jedzenia warto zauważyć, że dbanie aby ktoś bliski był syty (czytaj: najedzony do granic niemożliwości) bywa częstym polskim sposobem na okazywanie troski. Trudno odmówić babci (cioci, stryjence) spróbowania kolejnego kawałka cudownej rolady, ciasta, czy co tam dobrego zrobiła. Czasem, mimo wszelkich prób asertywnego rozwiązania sytuacji, trudno przetrzymać to jedno spojrzenie, które znaczy więcej niż tysiące słów zapisanych w podręcznikach wyszkolonych amerykańskich trenerów. I już nie odmawiasz, po prostu chwytasz za sztućce i próbujesz zachować kontrolę choćby nad wielkością kawałka, który zaraz wyląduje telemarkiem na twoim talerzu. Pewnie, że można to wypracować, ale sama po sobie wiem, jaka to mozolna praca, a i tak o pełnej akceptacji moich wyborów żywieniowych mogę zapomnieć. Starych drzew się nie przesadza, a jak się kogoś kocha to się o niego dba i o jego wagę również. Więc zdania typu: no co tak mało jecie; a częstujcie się, częstujcie; a ty na diecie jesteś, że tak mało zjadłaś, rozbrzmiewają nad polskimi stołami od lat i rozbrzmiewać będą nadal, zwłaszcza w okresach około świątecznych, kiedy jedzenia ma być dużo i my też jeść będziemy dużo. Przy okazji będziemy mogli rozmawiać i gdy już się skończą wszelkie tematy, to wtedy będziemy mogli ponarzekać na przejedzenie :) Cudowny sposób na podtrzymanie kontaktu, pobycie razem, utrzymanie czegoś co nas łączy, nawet jeśli wszystko inne już dawno padło. Bo wspólne rodzinne objadanie się to nasza tradycja i chyba każdy ma choć jedno wspomnienie dotyczące rodzinno-świątecznego obżarstwa.

Wniosek: Chcesz w pełni uczestniczyć w życiu społeczno-rodzinnym to jedz jak inni jedzą lub zmień towarzyszy przy stole.

poniedziałek, 2 marca 2015

Ze Złością w roli głównej.

Bohaterów tej sztuki jest trzech: Ja, On i Złość. Złość gra rolę główną, Ja jestem bohaterem drugoplanowym, On gra tylko w tym jednym epizodzie. Między nami w tej scenie jest tylko Złość, w sumie to nie do końca wiadomo, czy wcześniej było coś więcej, czy tylko z powodu cięć w budżecie pozostała sama Złość. Teraz to już nieistotne, bo gra się rozpoczęła. Siedzimy naprzeciwko siebie i rozmawiamy, bo On chciał rozmawiać. Zadał pytanie, które zawisło w powietrzu, ale zanim je usłyszę, dojdzie do mnie rzucony niby od niechcenia komentarz. Ja wiem, co chciał powiedzieć, wiem, po co tak naprawdę tu przyszedł i na to zareaguję.
On zaprzecza, gra swoją rolę, według ustalonego scenariusza. W tej scenie Złość kisi się między nami. Raz po raz próbuje wydostać się poprzez wyraźne spojrzenia, westchnienia, podniesiony głos, głowę trzymaną w dłoniach i nieudaną próbę raptownego opuszczenia pomieszczenia - bezskutecznie. Gdyby tak spojrzeć na suchy scenopis, to nic, zupełnie nic się między nami nie dzieje. On pyta, Ja udzielam informacji, On prosi o sprecyzowanie, Ja ponownie tłumaczę zawiłe zawiłości. Tak naprawdę, złośliwie używam jak bardziej złożonego mechanizmu, jakbym tłumaczyła drogę do Bejrutu przez Sendai. Robię to tylko przez chwilę, niepostrzeżenie, tak jakbym dawała pstryczka w nos, zaraz potem biorę głęboki oddech i tłumaczę jeszcze raz, wspinając się na wyżyny cierpliwości.
Nie przyznajemy przez sobą otwarcie, że Złość stoi obok, nie pozwala nam na to sytuacja społeczna. Zresztą, kto się do niej przyzna pierwszy, polegnie z kretesem. On zaprzecza, gdy obnażam jego prawdziwy cel. Ja milczę, gdy On przywołuje moje poirytowanie do porządku. Rozmowa nie jest konstruktywna, jakbyśmy siłowali się na rękę. Wreszcie wykładam karty na stół, nie interesuje mnie Jego zaprzeczanie, nie będę grać w ten sposób, nie moim kosztem. Rozchodzimy się w spokoju, On uzyskał informacje, których nie zrozumiał, bo ich nie chciał. Otrzymał też to, po co przyszedł, potwierdzenie, że ma rację, moje poirytowanie, poczucie, że tym razem wygrał. Wychodził jakby lżejszy, jakby zrzucił jakiś ciężar. Uśmiechnął się na koniec. - Powinnaś się więcej uśmiechać, czemu wciąż masz taką niemrawą minę? Doprawdy, nie rozumiem - pomyślałam, że tłumaczenie jest zbędne, więc uśmiechnęłam się rozumiejąc, o co tak naprawdę chodziło w naszej scenie. Złość popatrzyła na mnie, uśmiechnęła się i wyszła za nim, a z nimi część mojej energii. Niech idą, nie żal mi.
W kącie kucnął smutek, spojrzałam na niego. - Pozwolisz, że tu chwilę posiedzę? Wypadłem z kieszeni i trochę się poobijałem. Nie wyrzucisz mnie, prawda? - Pozwoliłam mu zostać, odejdzie, gdy będzie gotów.

Co ma wspólnego żaba z bocianem?

Pytanie prawie jak z powszechnego testu inteligencji, bo i cóż może łączyć na pierwszy rzut oka płaza i ptaka, dwa zgoła tak różne stwory. No może to, że żyją, oddychają, muszą coś jeść, możemy sobie na nie popatrzeć i doświadczyć ich obecności zwłaszcza spokojną letnią porą... A cała reszta cech raczej ich różni: wygląd, miejsce w łańcuchu pokarmowym, role jakie odgrywają w żartach i bajkach, nawet sposób w jaki mają możliwość postrzegać świat.

Taka żaba to skacze, skrzeczy, wyłapuje muchy, rechocze czy też kumka, głównie na wiele głosów, zwykle przy okazji różnych zbiorników wodnych, no i pomaga okazywać uczucia pierwszej młodzieńczej miłości (przynajmniej kiedyś tak było). Ponadto często zielona nie jest i zwykle ma mało przyjemny wyraz pyszczka, a o zmianie w księcia nawet nie ma co marzyć. Poza tym, czy jest mała czy duża, to zbyt dużego wglądu w otoczenie to ona nie ma. Spojrzy tyle o ile przed siebie i całkiem sporo po bokach, ale nikt tam na górze nie pomyślał, że wśród żab byłaby dużo większa przeżywalność, gdyby mogły one spojrzeć w górę, zobaczyć więcej, chociażby tego bociana, który obrał ją sobie na przekąskę.
A bocian to zupełnie coś innego. Bocian dostojny jest, dużo widzi, umie latać, co jest jego niezaprzeczalną zaletą. Bociany są ładne po prostu, a te przesądne konotacje dotyczące płodności powodują, że trzeba o niego dbać i starać się aby żyło mu się dobrze w naszych okolicach.

Żaba wypada w każdej dziedzinie gorzej i myślę sobie, że musi się czuć z tym źle i być smutna, samotna i przestraszona. W świecie żaby, każde źdźbło trawy wydaje się być wielkim żołnierzem stojącym na straży czegoś wielkiego i na pewno strasznego, bo nieznanego. Żaba czując oddech niebezpieczeństwa na swoich porowatych pleckach zamiera w bezruchu, bo co jej pozostaje, jak nie czekać w nadziei, że to minie, że potem będzie już tylko lepiej, że przetrwa. W sumie to nawet nie wie, czy to faktycznie jest zagrożenie bo widzi wszystko z możliwie najbliższego bliska. I boi się wszystkiego co nieznane, nowe, niezapowiedziane, bo nie wie, co i jak będzie dalej. Każdą sytuację przeżywa w maksymalnym strachu, licząc się z tym, że to może być jej koniec. Ona walczy o przeżycie. Trudno jej nadać sens zdarzeniom jakie ją dotykają i nie ma dystansu do swoich doświadczeń, bo jest zbyt blisko żeby się zastanawiać, ona musi działać żeby przetrwać.

A bocian...ten to ma luz...lata sobie tu i tam, patrzy na wszystko z góry.. ten to ma dystans. Nawet jak ląduje to może oglądać przestrzeń wokół siebie i nad sobą, nawet jeśli coś mu zagraża to jest on w stanie zobaczyć to z dużej odległości, ocenić kierunek, stopień zagrożenia i prawdopodobieństwo jego wystąpienia. On wie co go może czekać za chwilę, on ma czas żeby zadecydować, czy będzie reagować czy nie. On widzi, że po tym jednym zdarzeniu idą kolejne, gorsze bądź lepsze i może się na nie przygotować. Ma dosyć szeroką perspektywę, dzięki czemu ma wybór, ma większe możliwości. I co z tego, że może przez to mniej czuje lub mniej doświadcza przecież jest dzięki temu bardziej bezpieczny.

Każdy przecież ponosi jakieś koszty swoich wyborów... o ile są zachowawcze i sztywne, niezmienne niezależnie od okoliczności. Bo przecież mogę być jak żaba – podejść możliwie blisko, spojrzeć niemalże przez lupę, spróbować rozłożyć na czynniki pierwsze każde zdarzenie, każdy problem. Mogę też skorzystać z umiejętności bociana i spojrzeć z dystansem, całościowo, aby ocenić faktyczne znaczenie, dla mojego życia, bycia i dobrostanu.

Bo czasem im bliżej podejdziesz tym mniej możesz zrozumieć, a im bardziej się oddalisz tym mniej możesz poczuć...