czwartek, 25 czerwca 2015

Być jak Gizmo.

Czasem, czuję się jak Gizmo polany wodą. Moje plecy pękają i wychodzą z nich moje osobiste gremliny, które mają na celu jedno... siać zniszczenie.

Całe szczęście gremlinowska żądza zemsty, władzy i wszelakich innych aktywności ulatnia się wystarczająco szybko i nie nadążam wprowadzić niecnych zamiarów w życie. Siadam wtedy ponownie, spokojnie przed ekranem i zapoznaję się do końca z czytaną czy też oglądaną treścią (bo zwykle stan ten treści takowych dotyczy), pozostając w niemym zaskoczeniu, bo słów zwykle padło już dużo. Spokojność jednak ta, nie powoduje, że w duchu nie burzą się wody oceanu epitetów, komentarzy, porównań, wyjaśnień i obelg, okraszone obficie niedowierzaniem, że nie jest to chory wymysł mojego umysłu, że dzieje się to naprawdę i ma zwolenników, wielu (jak się okazuje). Skóra na opuszkach palców wysycha na wiór domagając się kontaktu z klawiaturą.
Nie, nie musisz nas kontrolować – szepczą palce obu dłoni – nauczyłyśmy się już wyznaczać myśli na wirtualnych stronach bez twojego pełnego nadzoru, tylko połóż nas na klawiaturze...
Nie robię tego, bo wiem czym to grozi... literacki armagedon. Nic nie znaczące, w szerszym kontekście, uwolnienie nagromadzonego napięcia, które czując możliwość uwolnienia się, przebrało się za krytykę, w sumie, nie do końca wie czego, nie do końca wie po co. Ale czy to ważne? Ważne, żeby opuszki palców zaczęły tańczyć po znanych od lat literach, znak po znaku.
Zeskrobuję ukradkiem odrobinę energii, tej która niezbędna jest mi do uruchomienia pokładów zdrowego rozsądku. Te, jak się okazuje są na wyczerpaniu, cóż, ostatnio dość sporo czytam, jednak wystarcza aby stawić czoła armii gremlinów, która już przebiła się przez skórę, a teraz uformowana w szyk bojowy stoi gotowa do ataku pod ścianą obok. Całe szczęście, tym razem zdążyłam.
Głęboki oddech pozwala dotlenić nieużywane do tej pory części mózgu, uruchomić zaspaną świadomość, niech przetrze oczy i spojrzy co się dzieje, gdy ona leniwie postanawia włączyć automatycznego pilota, znowu.
Już w pełni świadomie analizuję docierające do mnie komunikaty. To ważne, to nie ważne, tu warto się odezwać, tu zamilcz na wieki, w tym miejscu tylko gromki śmiech jest zasadny, na coś więcej szkoda energii. Głównodowodzący gremlińskiej armii patrzy na mnie nieprzychylnie, znów pokrzyżowałam mu szyki. Dumnie bierze to na swoją opiętą w obwieszony medalami mundur klatę, on wie, że nie uniknę krytyki, ja też to wiem. Utyskiwań nad panoszącym się intelektualnym rozkładem też nie uniknę, nad spowszednieniem wielkich ideałów, spłyceniem wątków, które kiedyś miały dla nas naprawdę dużą wartość, nad podnoszeniem do rangi wielkich wydarzeń zwykłych, nic nie znaczących ziewnięć codzienności. Nie uniknę odnoszenia się do zasad, które kiedyś przyjęłam za swoje, karania za ich przekraczanie, besztania, choćby w myśli, za beznadziejne wybory tych czy owych. Wiem, w pełni to rozumiem. On też to rozumie. Oboje zawarliśmy niemy pakt, będziemy zmagać się o hegemonię nad możliwością głośnego wyrażania poglądów i krytyki, bez liczenia się z kosztami, z uczuciami czy innymi bezeceństwami.
On zrobi wszystko, żeby nie pozwolić mi wygrać, bo wie, że najchętniej wprowadziłabym równy podział władzy, z takim samym prawem do głosu dla wszystkich, dla Dziecka też. Na samą myśl o tym jego żylaste ciało ogarniają konwulsje.
Jak tak można! - krzyczy między kolejnymi atakami. - To zupełnie nie do pomyślenia! Ty się weź opanuj, bo źle skończysz! Padniesz bez ducha między tymi twoimi zrozumieniem, tolerancją i analizowaniem świata, w niebycie, tam gdzie ich miejsce. Tfu! Kto cię tego nauczył?! Niech sczeźnie bez historii!
Dyskusje z gremlińskim generałem nie mają większego sensu, głównie dlatego, że jest w stu procentach przekonany co do słuszności swoich poglądów i nie zamierza ich zmieniać, a do tego jakiekolwiek propozycje modernizacji dotychczasowego sposobu funkcjonowanie uważa za obrazę majestatu i grozi sądem wojskowym. Pewnie dawno zostałabym rozstrzelana gdyby nie to, że to ode mnie zależna jest jego egzystencja i to moją energię pożytkuje dorywając się do głosu i walcząc niemal do ostatniej kropli zielonej krwi za prawa, normy, zasady i instrukcje ciasno układane przez lata w prywatnym pałacu pamięci. Czasem mu ulegam, nie przeczę, czasem to on ma rację. Zdarza się też, że radzę się go, korzystając z jego wiedzy i doświadczenia. Jednak zbyt wiele energii budzi na nowo jego autorytarne pragnienia. I choć oboje nie mówimy o tym głośno, dokładam wszelkich starań aby nie miał nieograniczonego do niej dostępu, a on nie sabotuje tych działań bo czasem też chce odpocząć.

I tak trwamy w symbiozie, respektując nieoficjalną ugodę, o której nikt nie wie, nikt nigdy nie widział do czasu, aż ktoś znów poleje moje plecy wodą i wszystko zacznie się od początku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz