wtorek, 29 września 2015

Pamiętasz, była jesień..


Przyszła o czasie, nie zapowiadana ani nie oczekiwana specjalnie, ot naturalna kolej rzeczy. Trochę nostalgiczna, rozsiadła się wygodnie w stojącym przy oknie fotelu. Przyniosła ze sobą coraz dłuższe wieczory, ale nikt nie chciał ich oglądać. Zostawiła je na stole, a one jak bezpańskie psy, swawolnie rozbiegły się po domu. Pożywią się resztkami ze stołu i przeczekają do zimy, rosnąc w siłę. Potem trochę dzikie, zaczną zagarniać coraz więcej czasu w ciągu dnia, jakby mszcząc się na te wrześniowe godziny, kiedy w codziennym zabieganiu nikt nie chciał się nimi zająć, odganiając je tylko jak ostatnią natrętną letnią muchę. W ślepym pędzie, bo jeszcze przecież tyle jest do zrobienia, zostaną pominięte spadające na złoty dywan liści kasztany. W napiętym harmonogramie tygodnia zabraknie czasu na promienie słońca, łapczywie przebijające się przez szyby. Z letniego rozleniwienia podszytego narzekaniem na upał wskoczymy w zimową tęsknotę za wakacjami, starając się za wszelką cenę nie zauważać jesiennego smutku wypełniającego luki między kolejnymi wdechami. I tak minie bezpowrotnie czas jesiennych uniesień, rozpoczynający się mimozami, kiedy zaczyna się szkoła, a pogoda z dnia na dzień jest coraz bardziej barowa. Rozpanoszy się bezwstydnie jesienna chandra, na którą, wbrew temu co twierdzą farmaceuci, poza słońcem nie ma lekarstwa. A może by tak uzbroić się naiwnie w lenistwo i poczekać co będzie dalej? Po magazynować letnie wspomnienia i trochę sił na zimowe zmagania? W końcu aura sprzyja temu by trochę zwolnić, zapatrzyć się we wrzosy, zatopić w zapachu jesiennego lasu, poczekać cierpliwie na to, co przyjdzie potem.

wtorek, 15 września 2015

Wszyscy jesteśmy zmanipulowani.


Tymi którzy nienawidzą łatwo jest manipulować. - Jacqueline Carey

Początkowo z zaciekawieniem podszytym lękiem i brakiem zrozumienia, później natomiast raczej z coraz bardziej rosnącym zaciekawieniem zabarwionym zmęczeniem i niechęcią do podejmowania jakiegokolwiek działania oglądałam, czytałam i kolekcjonowałam kolejne relacje i informacje na najgorętszy chyba temat ostatnich miesięcy – problem uchodźców.

Teraz myślę, że zarówno entuzjaści i oponenci przyjmowania tysięcy uchodźców zapomnieli zadać sobie kilka podstawowych pytań na samym początku, zanim zaczęli obrzucać się inwektywami.
Niestety to wymagałoby odłożenia emocji na półkę i porozmawiania o faktach. Zebranie faktów z kolei wymagało by porządku, tego ostatniego natomiast brak. Jest za to dużo emocji i nawet próby rozmów o tym jak jest, wydawały mi się tylko czczą paplaniną obliczoną na udowodnienie własnej racji. Bo w dyskusji zawsze ktoś musi mieć rację, a jego współrozmówca winien być takowej pozbawiony.
I tak też, trudno jest mi zrozumieć kilka kwestii.
Po pierwsze, dlaczego w czasach gdy coraz częściej okazuje się, że przekazywane informacje poddawane są odpowiedniej ideologicznej obróbce, nadal potrafimy wierzyć im bezdyskusyjnie?
Dlaczego, tak wiele głosów, opiniotwórczych także, zamiast zadawać istotne pytania, które w prostocie swojej powinny zmusić do myślenia, podsuwa gotowe rozwiązania?
Jak to jest z tą naszą tolerancją. Że niby wobec innych narodów, nacji, religii, etc., mam być tolerancyjna i wspaniałomyślna a wobec sąsiada, który nie życzy sobie muzułmanina za płotem i głośno o tym mówi to już nie?
Dlaczego stale poruszamy się w obszarach skrajności, zamiast spróbować wypośrodkować jakieś rozwiązanie (i to nie tylko jeśli chodzi o podejmowanie konkretnych działań ale chociażby o sposób myślenia)?
Skąd nagle znów mamy tylu speców od polityki zagranicznej, ludzi znających się na tworzeniu prawa, stosunkach międzynarodowych, obronie granic i porządku wewnętrznego? Dlaczego zapominamy, że żyjemy w świecie, w którym każdy wybiera zawód/rolę, którą wypełniając buduje społeczeństwo?
Dlaczego wybieramy przestrzeganie tych zasad, które akurat pasują nam do obecnej sytuacji i zabarwienia emocjonalnego, a o pozostałych zapominamy?
Ja magazynuję pytania i przyglądam się rzeczywistości szukając odpowiedzi. Smutno mi, że tyle gry na emocjach przelewa się w kwestiach naprawdę dla nas istotnych. Staram się nie popadać w paranoję i wierzę w rozsądek ludzi, którzy mają w obowiązku podejmować wiążące decyzje.
A jak to jest z Tobą?

sobota, 5 września 2015

Pixar, emocje i moje lenistwo.

Na początku lipca tego roku swoją premierę miało kolejne dziecko Pixara – W głowie się nie mieści. Do obejrzenia tego filmu zachęciła mnie recenzja napisana przez Aleksandrę Stanisławską na blogu crazynauka.pl, naukowa recenzja filmu. Autorka zwróciła uwagę na wszystkie te elementy, które są faktem naukowym, wskazała również na to co było wytworem twórców. W podobnym tonie opis znajdziecie w opublikowanym dwa dni temu wpisie Joanny Kotek pt. „W głowie się nie mieści”, czyli włóżmy psychologię do bajki, który ukazał się na psychologiawpolsce.pl


 
Biorąc pod uwagę walory psychologiczno-merytoryczne filmu podejrzewam, że tego typu wpisów jest dużo, dużo więcej i nie ma co się dziwić, gdyż film w przystępny sposób przestawia znaczenia emocji i ich wpływ na nasze zachowanie, funkcjonowanie pamięci oraz pokrótce rozwój osobowości. Poza tym ogląda się go z niesłabnącą ciekawością tego, co jeszcze się wydarzy.

Dlaczego postanowiłam przełamać wrodzone lenistwo i dołożyć starań by polecić ten film?

Pomijając opisane w w/w wpisach istotne kwestie merytoryczne uważam, że obejrzenie tego filmu z dzieckiem może być świetnym początkiem do pracy z pojawiającymi się emocjami, tym bardziej teraz, gdy mamy początek roku i sporo dzieciaków zaczyna funkcjonowanie w zupełnie nowych grupach rówieśniczych (główna bohaterka, też zmaga się z tego typu nową sytuacją), co wiąże się ze sporą ilością stresu. Dodatkowo, poszczególne emocje zostały ukazane w bardzo dostępny i przyjazny sposób, dzięki czemu można łagodnie, w formie zabawy, wprowadzić do rozmów z dzieckiem mówienie o emocjach, uczyć ich rozpoznawania, tak jak zostało to pokazane w filmie. Istotne jest także wskazanie na to, jak ważne dla naszego prawidłowego rozwoju są wszystkie emocje łącznie ze strachem, którego raczej nie lubimy i złością, której zwykle staramy się zaprzeczać bądź unikać mówienia o niej. Ponadto, trafiłam w Tesco na super świetne książeczki z emocjonalnymi bohaterami filmu, które uważam za wspaniałe uzupełnienie. W takiej małej książeczce, poza atrakcyjnymi dla dzieci tatuażami przedstawiającymi emocje, znajdują się opisy wszystkich pięciu postaci oraz wskazówki jak sobie z nimi radzić, np. co można zrobić gdy ktoś nas złości.



Podsumowując, serdecznie polecam obejrzenie „W głowie się nie mieści” i wykorzystanie potencjału tego filmu w codziennym życiu :).

czwartek, 3 września 2015

Diagnoza, i co dalej?

Gdzieś chyba na drugim czy trzecim roku studiów, kiedy program zaczyna przewidywać to co dla wszystkich studentów psychologi jest najciekawsze czyli zaburzenia, wszyscy dowiadywaliśmy się, że jesteśmy chorzy. Wszyscy, jak jeden mąż, doszukiwaliśmy się u siebie objawów depresji, nerwicy, o całym spektrum zaburzeń osobowości nie wspomnę (tym bardziej, że często zdrowie od choroby odróżnia tylko natężenie danej cechy). Potem jednak z pokorą (przynajmniej niektórzy), uczyliśmy się jak zauważać to co ważne, a ignorować pozostałe. Jak tworzyć spójny i wartościowy opis, który pomoże nie tylko rozwojowi w samozachwycie naszemu ego, ale przede wszystkim osobie, która faktycznie pomocy tej potrzebuje. Uczyliśmy się też, żeby stawać się wartościowymi therapist, a nie the rapist, co wcale nie jest takie proste, zwłaszcza w życiu codziennym. Bo każdy człowiek, tak jak ogr i cebula ma warstwy i jak się zbyt dużo ich zdejmie w nieodpowiednim czasie czy warunkach to boli, często obie strony.

Od dłuższego czasu, z zainteresowaniem obserwuję niesłabnącą popularność wszelkich artykułów (tudzież wpisów blogowych) o tematyce psychologiczno-diagnostycznej. Czasem, całe szczęście, są to opisy wydaje mi się, całkiem udane, zagnieżdżone w jakimś kontekście, okraszone radami, wskazówkami. Czasem niestety to tylko przekopiowane z podręcznika do diagnozy wskazówki diagnostyczne i kryteria służące do rozpoznania takiego czy innego problemu, przeznaczone raczej dla osób, które są jakoś już merytorycznie przygotowane do właściwego ich odczytywania i stosowania. Natomiast raczej mało przydatne laikom, nawet najbardziej racjonalnym i zdystansowanym.

Dodatkowo z tego zainteresowania oraz odpowiedzi specjalistów na niesłabnący popyt, wyrosło, tak sądzę, powszechne używanie nazw takich czy innych zaburzeń, w celu określania zachowania własnego lub innych osób, w życiu codziennym, czasem bez refleksji nad tym, co faktycznie dane określenie oznacza. Więc, namnożyło się osób narcystycznych, depresyjnych, nerwicowców, i moich ulubionych psychopatów i socjopatów. W efekcie pojawiły się głosy, żeby nie STYGMATYZOWAĆ osób chorych i nie NADUŻYWAĆ diagnoz bo to krzywdzące itd. Jednocześnie należy skończyć z tym TABU chorób psychicznych i EDUKOWAĆ rzesze, NAZYWAĆ co ma zostać nazwane i DBAĆ o to, żeby wszyscy wiedzieli wszystko (ale chyba nie obnosili się z tą wiedzą.... no nie wiem).

Ogólnie rzecz biorąc ja się pogubiłam. I w sumie to dobrze mi z tym pogubieniem. Zawsze robię duże zaciekawione oczy, gdy taka czy inna osoba z mojego otoczenia zaczyna tłumaczyć mi istotę uzależnienia bądź depresji. Odkryłam w sobie na nowo potrzebę uczenia się i zawsze chętnie poszerzam wiedzę z zakresu psychologii, również z szacunku do rozmówcy gdyż, jak uczy nas internet WSZYSCY JESTEŚMY PSYCHOLOGAMI, co więcej nawet TERAPEUTAMI :) (i psychoterapeutami, nazewnictwo jak kto woli i czuje się na siłach).

I tak czytam sobie o syndromach wyparcia (linkowane przez psychologów, chyba czytane nie do końca ze zrozumieniem), o tym, że alkoholicy są aja tylko, że piją, ale trzeba być wyrozumiałym dla ich choroby, bo bardzo kochają swoje rodziny tylko taką mają przypadłość, że piją; o tym, jak należy przeżywać żałobę po celebrycie; co mówić, a czego nie mówić dziecku (bez uzasadnienia oczywiście, bo wskazówki należy stosować, a nie się nad nimi zastanawiać).
I z jednej strony fajnie, bo jestem za popularyzowaniem wiedzy z każdej dziedziny, a już na pewno z tak bliskiej naszej codzienności jak psychologia wszelaka. Z drugiej natomiast zastanawiam się gdzie my wszyscy idziemy i czy to na pewno dobry kierunek?

Bo ja mam wątpliwość. Ale taką prywatną, osobistą wręcz, do której przywiązałam się emocjonalnie, więc nie będę jej rozwiewać, nie tutaj, toteż super rady podsumowującej nie będzie. A ona będzie siedzieć obok, rosnąć w siłę i towarzyszyć mi w kolejnych podróżach przez treści.I mam nadzieję, że Czytającym też coś takiego się przypałęta.
Wiadomo, we dwójkę zawsze raźniej :)