czwartek, 25 lutego 2016

Odpowiedzialność.



Historia zaczyna się od jednej małej komórki, która na swojej drodze spotyka inną, cierpiącą na nadpobudliwość psychoruchową, komórkę. Łączy się z nią stając się zalążkiem do powstania milionów innych komórek. Te z kolei uformowane odpowiednio z szczegółowym podziałem zadań i obowiązków, stają się czymś pięknym i niepowtarzalnym w swojej złożoności. Istota z nich utworzona staje się wypadkową pierwszych istotnych w swoim życiu relacji – międzykomórkowych. Pozostając zupełnie niesamodzielną, istota dbając o warunki do przeżycia, godzi się na relację symbiotyczną z innym organizmem: większym, ważniejszym i samodzielnym. Symbioza podyktowana biologią trwa w najlepsze, gdy istota podstępnie rozwija swoje indywidualne zapatrywania na sposób przeżywania tego, co zewnętrzne. Wszyscy wokół: nosiciel i jemu pokrewni twierdzą, że to wypadkowa genów, nadgryzając poniekąd prawo istoty do samostanowienia. Po pewnym czasie istota dorasta do pierwszej w swoim życiu kryzysowej sytuacji – narodzin. Usamodzielnia się poprzez to wydarzenie, jednak nadal stopień zależności pozostaje bardzo wysoki. Wiadomo, brak możliwości zaspokajania podstawowych potrzeb wymaga polegania na dawcy. Niepostrzeżenie rola dawcy zmienia się, poszerzając właściwości o udzielanie wsparcia, pomocy, ciepła i opieki. Po niedługim czasie uzasadniającym pełną i bezgraniczną odpowiedzialność-za-kogoś, następuje okres regularnego powiększania się samodzielności istoty i kompatybilnego procesu pomniejszania się odpowiedzialności-za-kogoś, aż do momentu oddania jej w pełni w ręce istoty już wtedy samodzielnej. Odpowiedzialność-za-kogoś w naturalnych warunkach przepoczwarza się w określmy to roboczo odpowiedzialność-własną bądź odpowiedzialność-za-siebie.

Niestety, w tym na pozór prostym układzie zdarzeń coś nie działa tak, jak powinno. Najczęstszą usterką okazuje się trudność w uznaniu potrzeby oddania odpowiedzialności. A może inaczej, może bardziej dotyczy to uwolnienia się od odpowiedzialności ZA drugą osobę, za to co robi, kim się stała, jakich dokonuje wyborów. Tłumaczenie ciągłego nadstawiania karku i brania na barki problemów zbyt bliskich osób, macierzyństwem, rodzicielstwem czy innym twem przekracza swym istnieniem granicę normy.

Z drugiej strony, po latach słuchania, że wszystko od nas zależy i te dobre, a już przede wszystkim te złe, odpowiedzialność-za-kogoś wgryza się tak głęboko w ciało, że trudno jest ją wyrwać. A nawet jeśli się uda, to rana jest głęboka, ropieje, z czasem wypełnia się poczuciem winy i nie zabliźnia się nigdy. Odnawia się wraz z każdym potknięciem istoty, ZA którą czujemy się odpowiedzialni.
To takie niedokończone dzieło: niepełne, niedoskonałe, nieukończone, stale wymagające poprawek.

Biedna istota. Biedne poczucie własnej wartości istoty, niepewne, ubogie i chybotliwe. Stale oglądające się za siebie, kryjące się przed krytycznymi spojrzeniami, wypatrujące niechcianej pomocy i wciskających się uparcie poprawek do życia.

Odpowiedzialność-za-kogoś sama w sobie jest potrzebna, wręcz niezbędna do prawidłowego rozwoju, jednak jak wszystko w świecie na swój termin przydatności do spożycia, po upłynięciu którego staje się toksyczna i ciężkostrawna. Dobrze hodowana Odpowiedzialność dorasta w odpowiednim momencie, zmieniając podmiot swojego oddziaływania, dostosowując siłę i rodzaj wpływu. Staje się ważnym elementem składowym szczęścia, może dlatego jest tak wrażliwa i delikatna.


czwartek, 18 lutego 2016

Kropka i emocje: Ciemność.



Obudziła ją ciemność, więc pierwsze co przyszło jej do głowy to pytanie: czy ciemność może budzić? Ciemność odpowiedziała, że może robić co tylko jej się żywnie podoba. Może trwać, zapadać, okrywać i może też budzić jeśli tylko będzie miała taki kaprys, a teraz właśnie taki miała. Ciemność siedziała w dużym bujanym fotelu, co chwila odpychając się stopami od podłogi. W powietrzu słychać było tylko miarowe skrzypienie płozy i regularne uderzanie oparcia o coś, co mogło być ścianą. Kropka usiadła i zaczęła wsłuchiwać się w docierające do niej dźwięki, pomyślała, że mogłaby oddychać w takim rytmie, że coś mogłoby oddychać w takim rytmie. Coś dużego, ciężkiego i strasznego… Szybko wstała i zaczęła chodzić licząc kroki. Czuła na sobie czujne spojrzenie delikatnie obrysowujące kontury jej ciała.
- Dlaczego mnie obserwujesz? – Spytała Kropka, kierując słowa w miejsce gdzie, jak przewidywała, siedziała Ciemność.
- Staram się zrozumieć co robisz – odpowiedziała spokojnie Ciemność.
- Szukam kontaktu, czy jakiejś lampy.
- Lampy, powiadasz, chcesz się mnie pozbyć.
Słowa zawieszone w przestrzeni nie były pytaniem i nigdy nie zamierzały nim być. Dobrze wiedziały jaką treść chcą przekazać i były w pełni świadome jej konsekwencji.
Kropka, zgodnie z obecną obok intencją, wyczuła w nich smutek, nie potrafiła zrozumieć dlaczego.
- Boisz się mnie – usłyszała niebezpiecznie blisko prawego ucha.
Lekki oddech o zapachu nocy zatańczył z gracją, wprawiając w ruch zebrane za uchem włosy.
To stwierdzenie (bo było to stwierdzenie a nie pytanie, gdyż ciemność nie musi pytać o tak oczywiste kwestie) zaniepokoiło Kropkę, uświadomiła sobie, że faktycznie od jakiegoś czasu w przestrzenie między krwinkami nachalnie wciskały się drobinki lęku. Zaczęła zastanawiać się czego właściwie się boi. Myśli nabrały różnorodności i prędkości. Obrazy całego dnia na nowo przeskakiwały jej przed oczami, ba, nawet niektóre wydarzenia z minionego tygodnia wciskały się niepostrzeżenie w ciąg zdarzeń, chcąc skutecznie wyrwać się zapomnieniu. Nim się obejrzała, pracowity lęk wyprodukował małą armię zmartwień, które uzurpowały sobie  tu i ówdzie miejsce, barbarzyńsko wypierając spokój i tlen z należnych im terenów, przez co oddychała coraz szybciej. Rozglądała się wokół, starając się dostrzec cokolwiek, co mogłoby stanowić podstawę do stworzenia oazy spokoju. Ale nic. Wokół nie było nic. Tylko Ciemność.
- No nareszcie – usłyszała zirytowany głos, a powietrze poruszało się miarowo sugerując czyjeś kroki.
- Nie rozumiem, dlaczego jestem tak często pomijana – zaczęła Ciemność, a ton jej głosu nie zapowiadał znaków przestankowych sugerujących rychły koniec wypowiedzi. – Ledwo pojawię się na horyzoncie, a już czuję w powietrzu zapach snu lub co gorsze odór lęku. Uważam, że to nie sprawiedliwe. I krzywdzące. Tym bardziej, że dokładam wszelkich starań by stworzyć idealne warunki do aktywnej regeneracji – ton jej głosu z każdą kolejną sylabą zyskiwał na sile, być może w skutek odbijania się liter od niezlokalizowanych płaszczyzn, które mogły być ścianami. - Nie sądzę, abym czymkolwiek zasłużyła sobie na takie traktowanie… - zakończyła jakby w pół zdania gdyż regularny łomot jaki słychać było od kilku sekund, skutecznie wciskał się między słowa, robiąc sobie między nimi miejsce, przy okazji pustoszenia szyku zdania, całe szczęście już wypowiedzianego.
Kilka sekund ciszy wybrzmiało w konsternacji, która udzieliła się rozmówczyniom. Hałas zbliżał się wielkimi krokami. Kropka czuła coraz szybsze bicie serca, które jakby przeczuwając zagrożenie, próbowało wydostać się spomiędzy równo rozmieszczonych żeber. Nerwowo rozglądała się wokół.
- Widzisz? Ty też to robisz, automatycznie, bez zastanowienia, boisz się swojej wyobraźni, boisz się mnie – westchnęła z rezygnacją Ciemność.
Podchodzący rumor ucichł jakby połknięty przez nicość. Ruch powietrza sugerował oddalające się kroki. Po chwili znów rozległo się miarowe stukanie oparcia o ścianę. Wolne przestrzenie międzydrobinkowe wypełnił ciężki smutek.
Kropka zrozumiała, jednak było już za późno. Często zaczynamy rozumieć dopiero gdy jest już zbyt późno na słowa.

środa, 10 lutego 2016

Jak być rodzicem idealnym.



Będąc zupełną świeżynką w roli rodzica rozglądam się z zaciekawieniem w przestrzeni rodzicielskiej, tudzież parentingowej (to drugie chyba nawet lepiej brzmi). W sumie po ponad 280 dniach spędzonych na czekaniu na przyjście na świat Najważniejszej-osoby-w-życiu powinnam być już specem w psycho-bio-społeczno-fizycznych właściwościach dziecka i stanowić dobry materiał na autora parentingowego, dzielącego się ze światem swoimi indywidualnymi spostrzeżeniami, dotyczącymi zdarzeń wewnętrzno-zewnętrznych w tym ważnych wskazówek gadżetowych. Całe szczęście pozostałam jedynie biernym odbiorcą dla dobra własnego oraz bogu ducha winnych osób przypadkowo mogących trafić na składnie ułożone ciągi liter mojego autorstwa.

Pojawienie się w dorosłej codzienności Najważniejszej-osoby-w-życiu jest kolejnym świetnym momentem na rozpoczęcie internetowego pamiętnika małego zdobywcy doświadczeń, tym bardziej, że urlop macierzyński niesie ze sobą aromat wielu nudnych dni oraz, z czym na pewno zgodzą się wszyscy współpracownicy odwalający teraz również za mnie zawodową robotę, sielskiego lenistwa. Po kilku pierwszych tygodniach, które spokojnie mogą stawać w szranki z każdym zamachem stanu czy wojną taką czy inną o miano najtrudniejszego okresu w historii ludzkości, okazuje się, że Najważniejsza-osoba-w-życiu dąży w swych działaniach do równowagi między spaniem, jedzeniem (bardzo pomagającym w byciu na bieżąco z wiadomościami na Fb) oraz realizowaniem się w zaspokajaniu swoich potrzeb fizjologicznych i innych, co w sumie pozwala na podejmowanie przez młodą matkę działań mających na celu przeciwdziałanie postępującemu procesowi odmóżdżania oraz utrzymanie w pełnej aktywności dorosłego słownika pojęć (żeby wracając do pracy potrafiła się porozumieć z współpracownikami, co wcale nie jest takie proste jak się wydaje). 

W efekcie blogi, fora i przestrzenie wypełniające rozmowy z żywym człowiekiem (telefoniczne i te trochę rzadsze odbywające się przy kawie zbożowej) zapełniają się wszelkimi rodzajami informacji, wskazówek, porównań i porad dotyczących macierzyństwa (ewentualnie szerzej pojętego rodzicielstwa, bo czasem zdarza się pamiętać też o ojcu dziecka) i codziennych wyzwań z nim związanych. 

Swoją drogą praktyka ta ma bardzo głębokie korzenie, z dziada pradziada rzekłabym. Teraz tylko z racji życia w jednej wielkiej wiosce, wszystko mamy na wyciągnięcie ręki. Ja wolę chyba model tradycyjny, gdzie porady uzyskuje się od bliskiego kręgu osób, ewentualnie okolicznych sąsiadów, pomijając speców od własnego i przede wszystkich cudzego życia z drugiego końca kraju. Niemniej jednak, porady wymienionych wciskają się drzwiami i oknami, a przede wszystkim przez przeglądarkę internetową i pewną szczelnie zapisaną elektroniczną tablicę do życia każdego z nas. 

Jak najbardziej, ja również, mimo szczerych niechęci jestem ich odbiorcą. Jestem, więc czytam (nagłówki skrzętnie ułożone zgodnie z wszelkimi wymaganiami adwordsa czy czegoś takiego): 5 porad jak nie zwariować; 20 zdań, które należy małemu dziecku; 6 porad co robić, żeby dziecko wyrosło na człowieka; kogo słuchać, a kogo nie; jak krzywdzić chcąc dobrze; jak wychowywać nie robiąc nic i wiele, wiele innych. Czytam i zasmucam się zamęczając ostatnie pracujące szare komórki do pełnego ogłupienia włącznie. Dlaczego? Bo świat, który przebija się z tej powodzi porad i wskazówek jest bezwzględnie sprzeczny sam ze sobą do granic niemożliwości. W tym radosnym kociokwiku można udusić się ogromem wymagań zaprzeczających sobie nawzajem i, co gorsze, często wcale nieuargumentowanych jednak skutecznie wskazujących złowrogie dla rozwoju dziecka konsekwencje odmiennego postępowania. I weź tu człowieku bądź mądry, pisz wiersze…

Myślę sobie, że ocieramy się tu dość boleśnie o bardzo ważną i trudną kwestię rodzicielstwa i związanej z nim potrzeby bycia dobrym rodzicem i wychowania dobrze własnych dzieci, która to doprawiona jest mocno poczuciem winy i wyrzutami sumienia. Bo co to znaczy być dobrym rodzicem? Dawać wszystko czy zabraniać? Dyscyplinować, ograniczać, patrzeć cierpliwie na porażki? Kogo słuchać, które rady odrzucić? Z kim się porównywać i czy w ogóle porównywać cokolwiek, kogokolwiek… Może rację miała Ewa Woydyłło pisząc w jednej ze swoich książek: 

„Przecież bycia dobrym rodzicem też trzeba się nauczyć, skoro nikt nie jest doskonały; nie można więc trwać w katuszach wyrzutów sumienia, jeżeli dobre rodzicielstwo nie udało się od razu albo nie udało się w ogóle.”

Tylko skąd w sobie znaleźć tyle zgody na błędy? Bo to od tego chyba trzeba byłoby zacząć. Od siebie. Od własnych potrzeb, których nie będziemy spełniać w tym małym, nieświadomym jeszcze człowieku. Tak sobie myślę, że pojawienie się w życiu dziecka można porównać do zamieszkaniem z partnerem. Trzeba zrobić porządek na półkach, coś wyrzucić, coś poukładać, żeby zrobić miejsce na jego rzeczy i przyjąć go z całym dobrodziejstwem inwentarza. Dziecko też wnosi swój bagaż (co prawda jak na razie niemal pusty, ale jednak), swoje potrzeby i sposób postrzegania. Wcale nie trzeba go natychmiast kształtować i lepić na siłę z niego dobrego człowieka. Może wystarczy być przy nim i razem na nowo odkrywać świat? Może nie trzeba pamiętać co mówić dziecku a czego nie, może wystarczy zastanowić się jak ja czułabym się gdyby ktoś tak do mnie powiedział, może to wystarczający filtr…

Bo, parafrazując wspomnianą autorkę, produktem dobrego rodzicielstwa nie jest udane dziecko, produktem dobrego rodzicielstwa jest dobry rodzic.