sobota, 16 kwietnia 2016

Dlaczego dzieci z ugandyjskiego sierocińca nie płaczą.



Kiedy pierwszy raz trafiłam na informację o ewidentnie (jak to było opisane w artykule) bestialskiej aborcji w jednym z warszawskich szpitali, byłam wstrząśnięta. W uszach wybrzmiał mi krzyk osamotnionego, proszącego o pomoc noworodka, żołądek okręcił się wokół kręgosłupa, a krtań zaczęła drgać w epileptycznym szale. Opiekuńcza część mojego ja stwierdziła, że poziom i siła emocji jest alarmująco wysoka i dla mojego własnego dobra należy natychmiast podjąć działania zaradcze czyli najlepiej odciąć się od źródła bodźców, w tej sytuacji od artykułu. Dlatego nie czytałam całości, nie zwróciłam uwagi na jakie fakty powołuje się autor, nie połączyłam ich z własnym doświadczeniem i wiadomościami napychanymi do mojej głowy przez lekarzy w trakcie własnej ciąży. Nie, emocje zagarnęły wszystko, nie znosząc sprzeciwów, żądając władzy absolutnej, pozostawiając po sobie ślad w postaci stwierdzenia, że stało się coś niewyobrażalnie złego, zasługującego na potępienie. 

Nie zamierzam rozwodzić się nad ideologicznym podłożem wspomnianej sytuacji. Teraz, po czasie, bardziej interesuje mnie manipulacyjno-emocjonalny aspekt tej sytuacji. A może emocjonalno-manipulacyjny?

Płacz dziecka lub jego brak w dodatku związany z brakiem bądź niewłaściwą opieką jest idealnym bodźcem wywołującym silne emocje u wszystkich ludzi, mających choć odrobinę zdolności do empatii, a u rodziców, niezależnie od stażu, w szczególności (choć może powinnam napisać, że u matek, bo kobiety z natury są istotami bardziej emocjonalnymi, no dobra, nie dyskryminujmy mężczyzn). Świetnie obrazuje to historia opisana Tu. Przyjmijmy, że opowieść o milczących niemowlętach w ugandyjskim sierocińcu jest prawdziwa. Grupa noworodków, czy może już niemowląt milczy, tworząc atmosferę wywołującą gęsią skórkę. Do tego spokojny komentarz opiekunki: „Po około tygodniu od momentu kiedy tu trafiają i po niezliczonych godzinach kiedy domagają się uwagi, w końcu przestają płakać, kiedy zdają sobie sprawę, że nikt do nich nie przychodzi (…) przestają płakać, gdy zdają sobie sprawę, że nikt do nich nie przychodzi. Nie za 10 minut, nie za 4 godziny i być może już nigdy”, dopełnia obrazu grozy, bezbrzeżnej rozpaczy i wiszących w powietrzu zaburzeń osobowości.

Tak, wizja małego, bezbronnego dziecka pozostawionego samemu sobie, do którego już nigdy nikt nie przyjdzie, uderza z perfekcyjną wręcz dokładnością w te najgłębiej schowane i pierwotne struny. W genetycznie uwarunkowaną i ewolucyjnie zakorzenioną potrzebę opieki nad potomstwem, niekoniecznie własnym, co pozwala w długofalowej perspektywie zachować gatunek. To dlatego najsłodsze na świecie są małe kotki, pieski i niemowlaczki. Rażące swoją bezbronnością i słodyczą, zapewniają sobie przeżycie i opiekę do czasu, aż same będą jako tako dawały radę w tym złym i bezdusznym świecie. Tak przynajmniej planowała ewolucja, prosto, jasno i bez większych komplikacji. My oczywiście musieliśmy dorzucić swoje pięć groszy, dlatego w ogóle powstało coś takiego jak sierociniec, a czas wymagający opieki nad potomstwem wydłużył się x-krotnie. Ale do rzeczy.

Mamy więc wizję pozostawionych samym sobie biednych, małych niemowlaczków, które zaczynają kumać, że nie opłaca się płakać, bo już nikt nigdy do nich nie przyjdzie. Idąc za tym tropem, wszystkie te bobasy powinny wyrosnąć na zimnych, samowystarczalnych psychopatów, albo nie przeżyć wcale. Tak się jednak zwykle nie dzieje. Poza tym, nawet w naszej szerokości geograficznej wiele „cioć dobra rada” mówi, żeby nie reagować od razu na każde kwilenie berbecia, bo wtedy dzieją się te wszystkie straszne rzeczy, które utrudniają sprawowanie opieki nad dzieckiem. Mianowicie: dziecko oczekuje uwagi, dziecko chce się przytulać, dziecko zasypia przy cycu i, O Zgrozo!, dziecko chce być noszone.
Tak czy inaczej, w późniejszym czasie i tak siłą rzeczy uczymy dziecko, że nie ma co za mocno płakać, bo butelka nie zmaterializuje się po sekundzie, tylko trzeba ją przygotować, że nie dostanie wszystkiego co sobie tylko wymyśli już teraz, natychmiast i w ogóle, że jak się coś chce, to trzeba poczekać, czasem krócej, czasem dłużej, ale jednak. To się nazywa odraczanie gratyfikacji i jest elementem niezbędnym do normalnego funkcjonowania w społeczeństwie. Najbardziej widoczne jest w instytucji szkoły (trzeba harować 10 miesięcy do wakacji i promocji do wyższej klasy albo 3-5 lat żeby uzyskać tytuł) lub pracy zarobkowej (trzeba jakiś czas przepracować zanim dostanie się nagrodę w postaci pieniędzy). Ale czy to nie za dużo dla takiego noworodka? No raczej.

Przekonanie, o którym w cytowanej wypowiedzi wspomniała sierocińcowa opiekunka, w pierwszej kolejności nasunęło i na myśl kształtującą się w tym początkowym okresie życia podstawową ufność. Podstawowa ufność opiera się na pewności, że kiedy pojawi się potrzeba, pojawi się też osoba, która tą potrzebę zaspokoi. Mówimy tu przede wszystkim o potrzebach fizjologicznych, bo takie są najistotniejsze na samym początku, czyli jeśli się nie mylę przez pierwsze trzy miesiące życia dziecka. Później nabywa ono umiejętność wchodzenia w kontakt z dorosłym sprawującym nad nim opiekę i sytuacja nieco się komplikuje. Tak czy inaczej, najważniejsza w tym wszystkim wydaje się być stabilność środowiska, w którym dziecko się osadza. Niemowlę rozpoznaje przyjemne sytuacje i osoby, które je powodują. Konsekwencja, ciągłość i regularność podejmowanych czynności, choćby/przede wszystkim pielęgnacyjnych, pozwala na pojawienie się ufności wobec otaczających dorosłych oraz wobec siebie samego. Erikson jako cnotę tego okresu rozwojowego podaje nadzieję, która jest wypadkową właściwych proporcji ufności i nieufności. Bazą do utworzenia się nadziei jest wrażliwość na potrzeby dziecka i dostarczanie mu przyjemnych doświadczeń takich jak spokój, pokarm i ciepło.
Biorąc to pod uwagę, mogę pokusić się o stwierdzenie, że ugandyjskie sieroty miały wystarczające warunki do zawiązania się zalążków nadziei gdyż, choć nie posiadały ramion, które tulą godzinami, to były wokół nich tacy dorośli, którzy swym ustalonym harmonogramem dnia przynosili ukojenie głodu (może nawet przytulili do odbicia), zmieniali pieluszkę na suchą i owijali ciasno kocykiem, aby zapewnić ciepło i stworzyć substytut bezpieczeństwa. Poza tym, na pewno oglądali od czasu do czasu czy nie ropieją oczka, czy dobrze goi się ślad po szczepionce i kąpali, dając tym samym minimalną ilość kontaktu fizycznego, która mogła uchronić od przechylenia się szali decyzji w stronę nieufności wobec świata, przejawiającej się wycofaniem.
Wiadomo, wszystko to w wersji mini, ale tak jesteśmy skonstruowani, że każdy najmniejszy znak już wystarczy, żeby przeżyć, w myśl zasady: lepszy zły dotyk niż żaden. 

Jednak tego typu historie w pierwszej kolejności wzbudzają emocje, rozsierdzają blisko z nim związane poczucie sprawiedliwości i całą gamę przekonań, w których zapisane jest, jak powinien wyglądać świat i jakie zadania każdy z nas powinien wypełniać, aby być dobrym, wartościowym człowiekiem. Dźgają okrutnie w system wartości, który rozwścieczony wypluwa olbrzymie ilości ocen, złorzeczeń i nakazów skierowanych do świata (co za okrutnie bezduszni ludzie! jak tak można postępować!) i do siebie (musisz temu zapobiec! musisz zrobić wszystko, żeby to nie spotkało ciebie!), wywołując nierzadko poczucie winy z powodu jakiś tam niedociągnięć (często wyimaginowanych) lub lęk przed popełnieniem jakiegoś strasznego w rozwojowych skutkach błędu rodzicielsko-wychowawczego, bądź też motywując wszystkie siły witalne, do dokładania jeszcze większych starań w procesie stawania się opiekunem idealnym. A to wszystko złożone razem, daje nam cały worek emocji, męczących dniem i nocą, zażerających się naszą energią, którą można pożytkować na wiele różnych, innych, znacznie przyjemniejszych sposobów.

Jaki z tego morał? Największe powodzenie w sieci/ społeczeństwie/ polityce etc. mają historie bazujące na emocjach - najlepiej tych najprostszych i przekonaniach - najlepiej tych najbardziej fundamentalnych, bo reakcja jest natychmiastowa i intensywna, a informacja zapada w pamięć, odarta z obiektywnych, uspokajających danych, pozostając w cierpliwym oczekiwaniu na kolejną sytuację, gdy zostanie wywołana zgodnie z bieżącymi potrzebami autora.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz