niedziela, 22 maja 2016

Kto nie lubi kotów...

Dumałam, dumałam i wydumałam. Wsparciem była zawartość tipy.pl, co oni potrafią tam wyczarować... I stwierdziłam, że ja w sumie też spróbować mogę, więc wymyśliłam podkładki pod kubki. Przeszły już nawet kubkowo-termiczny chrzest i dały radę. Co prawda do ideału mi jeszcze daleko, jak to mówią pierwsze śliwki robaczywki. Zaskakująca była ilość twórczej radości jaka mi towarzyszyła, polecam wszystkim :)




Na swoją kolej czekają róże i maki :) i cóż trochę poczekają, mam nadzieję nie za długo :) A tymczasem miłego tygodnia...


czwartek, 19 maja 2016

Pratchett i pewność siebie.



I pomyśleć, że czytam fantastykę, ale jak widać nawet tu można trafić na mądrość wszechludową i zamyśleć się nad tym gdzie zmierzamy.
Dwie kobiety chodziły pracowicie między skrzynkami. Dwie damy właściwie. Były zbyt obdarte jak na zwykłe kobiety. Żadna zwyczajna kobieta nie pozwoliłaby sobie na tak zaniedbany wygląd. Do noszenia takich ubrań potrzebna jest absolutna pewność siebie, która bierze się z wiedzy, kim był czyjś prapraprapradziadek.
Kiedy czytałam te fragmenty przyszły mi do głowy historie pod tytułem: niepozorna pani przyszła z reklamówką, a w środku miała pół miliona lub niepozorny pan w gumofilcach nie ruszał się nigdzie bez gotówki w wysokości kilku tysięcy, ot na drobne wydatki. Zastanawiam się jak to jest z nami. Czy pewność siebie naturalnie przychodzi wraz z zasobnością portfela czy może przy piątym zerze dopiero nazywamy ją po imieniu, a wcześniej jest tylko zuchwałością? A może jest tak, że posiadanie tej cechy jest niezależne od wyglądu, bycia na topie i zasobności portfela?

Mam poczucie, że pewność siebie jest na tyle ważnym elementem, że poświęcana jest jej masa czasu, energii i wskazówek. Czy można nauczyć się pewności siebie? Chyba mi się nie wydaje… Raczej stwierdziłabym, że pewność siebie można osiągnąć jako efekt uboczny pogodzenia się ze sobą i co za tym idzie szczęśliwego życia. Prawdziwie szczęśliwego życia. Prawdziwie własnego życia.

Odnoszę wrażenie, że pewność siebie często jest fałszowana, pewnie nawet częściej niż euro o niskich nominałach, najczęściej tymi wszystkimi: nie interesuje mnie to, zrobię po swojemu, ja wiem lepiej. Dlatego klasyfikować ją można jako towar deficytowy. I drogocenny…
Zapewne istnieje taki rodzaj ubóstwa, na który mogą pozwolić sobie tylko bardzo, bardzo bogaci… Tak zostaje się kimś ważnym na tej ziemi, (…). Człowiek nie przejmuje się, co myślą inni, i nigdy, przenigdy nie ma wątpliwości.

wtorek, 17 maja 2016

Same początki...

Był taki czas, kiedy moje miejsce pracy i miejsce zamieszkania stały się punktami na mapie odległymi od siebie o 50 km, dobre 40-50 minut pociągiem, jeśli tylko PKP postanowiło stosować się do rozkładu jazdy, a wiadomo powszechnie, że z tym jest różnie. 
I tak przez dobry rok podróżowałam pociągiem tam i z powrotem. To ciekawe, jak przy takiej okazji można poznać ludzi, z którymi się nawet nie rozmawia, ale to już inny z goła temat. Tak czy inaczej, pociągiem o szóstej z groszami dojeżdżało do pracy sporo osób w tym grupa, jak wynikało z moich obserwacji, dobrze znających się kobiet. Zawsze siadały razem i, między innymi, wymieniały się uwagami na temat tworzonych haftów. Pomyślałam wtedy, żeby kiedyś spróbować. Pamiętam, jak na mój pomysł zareagowała kuzynka, która pokiwała głową i orzekła, że pewnie, to fajny pomysł, ale na emeryturę, a teraz to chyba trochę zbyt młoda na to jestem...
To zadziwiając ile rzeczy odkładamy na potem. Potem się wyśpię, potem wypocznę, potem zajmę się sobą... a to potem nigdy nie nadchodzi i zostaje tylko myśl o niezrealizowanych planach i poczucie, że nie miało się na nic czasu, zwykle na nic dla siebie. Bo zawsze jest coś ważniejszego, a nawet jak już znajdzie się czas na odpoczynek, to okazuje się, że to już nie sprawia przyjemności lub zbyt trudno jest pozostawić myśli o sprawach do zrealizowania.
Dla mnie jednym z takich planów było właśnie haftowanie. W sumie wolałabym szydełkowanie, pewnie równie często kojarzone z kobietą w mocno średnim wieku siedzącą w bujanym fotelu pośród draperii z grubego puchatego koca w piękne róże na różnym etapie kwitnienia. Niestety, mimo wysiłków mojej praworęcznej matki z szydełkowaniem mi nie po drodze. 
Pierwszym celem było posiadanie czterech pór roku...


 A potem naoglądałam się tych cudowności, których pełno w internecie i postanowiłam popróbować z napisami, i tak powstały metryczki...






 Jeszcze muszę popracować nad zdjęciami ;) ale wszystko w swoim czasie :)







piątek, 13 maja 2016

Mam plan.



Jakoś mnie dziś na wspominki wzięło. 
Ponad dwa lata temu pojawił się  w mojej głowie pomysł na bloga. I pierwszy wpis, który nie został wtedy opublikowany. Małe zrzędliwe dążenie do doskonałości oceniło jego wartość merytoryczną i każdą inną, i stwierdziło, że to jeszcze nie to, nie ten czas, nie ta konstrukcja stylistyczna. 
Pierwsze zamysły dotyczące funkcji bloga były zupełnie inne od tych, które powoli zaczynają towarzyszyć mi obecnie. To chyba ta zmiana, którą pierwotnie chciałam podsycać, wprowadzać i motywować. Wiadomo, chcesz coś zmieniać, zacznij od siebie. Przez te dwa lata poznałam, na ile mi się chciało, blogosferę; przeczytałam wiele blogów; zachwycałam się pasjami, łapałam za głowę, załamywałam ręce i szukałam swojego miejsca, w myśl przekonania, że jeśli chce się coś zacząć, to warto zobaczyć jak robią to inni. Kiedy dziś o tym myślę, to układa mi się to wszystko w proces dorastania. Wiecie, na początku rodzic jest wzorem i chce się go naśladować, potem okazuje się, że wcale nie jest taki idealny, że posiada wady i to całkiem sporo (co nie jest przyjemne), następnie zaprzecza się wszelkim wspólnym z rodzicem cechom skupiając się na ich negowaniu (bunt nastoletni, hehe) i robieniu wszystkiego zupełnie po swojemu, by na samym końcu stwierdzić, że w sumie to drugi raz Ameryki nie można odkryć i może prościej, i bardziej oszczędnie jest się uczyć na nieswoich błędach, ale ze wszystkich rad też nie trzeba korzystać.

Brak regularności w publikowaniu postów na blogu, z którym od początku się boksuję, nie wynika z braku pomysłów, raczej ze zbyt rozbudowanego samoutrudniania, któremu postanowiłam wypowiedzieć wojnę, na razie taką cichą i opartą raczej na walce partyzanckiej, ale jednak. Tematem, który od kilku tygodni mi towarzyszy jest zadowolenie z życia i piramida potrzeb Maslowa, ale dzisiejszy wpis nie będzie o tym jak ją rozumieć, dziś zdecydowałam się na stuprocentową prywatę i może dlatego tak trudno mi sklejać słowa w zdania. Cóż, zwykle tak przebiega zmiana, próbuje się czegoś nowego, co wcale nie zawsze jest od początku wygodne. Wszak wychodzenie z własnej strefy komfortu jest pożądane i rozwijające, jednak wiąże się także ze stresem – eustresem całe szczęście.
Złapałam się na tym, że o kolejnych wpisach myślę często jak o kolejnym nieprzyjemnym obowiązku, co w konsekwencji, małymi kroczkami zmierzało do myśli o zamknięciu bloga. Na tym etapie życia mam wystarczająco dużo obowiązków, niepotrzebny mi kolejny. Z drugiej strony, chciałam mieć miejsce, które będzie istniało tylko po to by sprawiać mi przyjemność i nie będzie to tylko mały kąt w moim domu. Bo gdzieś cicho w tym kącie siedzi mała potrzeba podzielenia się tym co robię ze światem. W końcu to mój jest ten kawałek podłogi, także tej wirtualnej. Dlatego też, zamierzam od dziś, chwalić się moimi mniej lub bardziej udanymi pomysłami rękodzielniczymi, bo to sprawia mi przyjemność. I dbaniu o małe przyjemności zamierzam poświęcić kolejny rok prowadzenia bloga. Taki patronat. Poza tym, istotnym elementem wprowadzania zmian jest ustalenie momentu początkowego i momentu końcowego, tak aby móc je potem ze sobą porównać i wyciągnąć wnioski, więc taki mam plan, na ten rok. Bez ważnych dat, poniedziałków itp. Mam nadzieję, że będę pamiętać by za rok rozliczyć swoje obecne postanowienie. A może ktoś to przeczyta i mnie przypilnuje? A może dołączy się ze swoim postanowieniem na najbliższe 12 miesięcy? Będzie miło :)