sobota, 16 lipca 2016

Czy twoje dziecko jest złośliwe?


Moje dziecko jest złośliwe – zdanie które potrafi paść pod adresem nawet dwumiesięcznego niemowlęcia. No dobra, przesadziłam, trzymiesięcznego. Te, które ma dwa miesiące jeszcze sobie smacznie przesypia znaczną część doby i wszystkim jest z tym dobrze. A taki trzymiesięczny szkrab już zaczyna się cyrać w tym swoim świeżo nabytym życiu i coraz śmielej pozwala sobie zerkać na świat. I wtedy zaczyna się cała gama złośliwości niemowlęcych: pełne pieluszki, powtarzanie zakazanych czynności, regularne arie operowe na jedno skrzeczące gardło, mazanie, robienie z jedzeniem wszystkiego poza pakowaniem do buzi, rozrzucanie zabawek, krzyki… długo by wymieniać, tym bardziej, że zbór tego typu zachowań, jest tym z kategorii nieskończonych, gdyż każdy nowy dzień niosący kolejne osiągnięcia rozwojowe, niesie również nowe pomysły na złośliwe i dokuczliwe traktowanie styranych i zagubionych w meandrach nowych ról społecznych rodziców.
Słownik podpowiada mi, że złośliwy to lubiący sprawiać innym przykrość lub też wyrażający takie intencje, a także zaskakujący w przykry sposób. O ile to drugie wyjaśnienie jeszcze, mogłoby zostać zastosowane wobec poczynań niemowlęcia, głównie uwagi na brak intencjonalności podmiotu, to pierwsze stanowczo nie sądzę. Niemniej jednak, gdy słucham o złośliwości dzieci mam wrażenie, że to raczej chęć sprawiania przykrości mówiący mają na myśli. Przyjrzyjmy się temu zatem.

Złość pojawia się w emocjonalnym świecie małego człowieka bardzo wcześnie, bo już w pierwszym miesiącu jego życia i występuje zwykle w sytuacjach kiedy jest nieprzyjemnie. Kiedy nie ma mamy już teraz natychmiast, kiedy coś nie wychodzi. Złość jest naturalną reakcją na sytuacje niepowodzenia i dyskomfortu. Zupełnie prywatnie uważam, że wszędobylska okropnie jest trudność w pomieszczaniu czyjejś złości. Złość nie doceniana jest, negatywnie oceniana i oczywiście gdy się pojawia zawsze musi być jakaś skomplikowana przyczyna, której nader często zwykliśmy poszukiwać w sobie tudzież innych osobach, zamiast dojrzeć ją, choć czasem, w warunkach zewnętrznych. Zatem, aby uniknąć zbyt ciężkiego do codziennego dźwigania przekonania, że to ja rodzicielka (to ja rodziciel) jestem jedynym źródłem i przyczyną pojawiających się negatywnych emocji mojego dziecka i mam wyłączność na ich zmienianie, wzbudzanie i kojenie zostańmy może początkowo przy frustracji.

Frustracja jest zespołem przykrych emocji, które pojawiają się gdy osiągnięcie jakiegoś celu jest uniemożliwione. Celem małego szkraba jest to, żeby było jak w brzuchu: ciepło, miło, szumiało, kołysało, nic mokrego lub lepkiego nie raziło w pupę, a żarcie było sekundę po tym jak informacja o potrzebach żywieniowych dotrze do odpowiedniego miejsca w mózgu. Możliwe? No raczej nie… Niestety, młody człowiek funkcjonuje według zasady: rzeczy niemożliwe załatwiamy od ręki, na cuda trzeba trochę poczekać i wymaga, że założony cel zostanie osiągnięty. Nie zostaje, więc się złości, tym bardziej, że w pierwszych miesiącach swojego życia ma dość ograniczoną paletę reakcji emocjonalnych (co najmniej do 7 miesiąca życia, kiedy dostaje kolejne bonusy, ale i to nie zbyt wiele). Natomiast z każdym dniem zwiększa się liczba źródeł, z których spoziera nań frustracja. Świat okazuje się ciekawy i pełen fantastycznych rzeczy i tylko ci dorośli przeszkadzają w jego poznawaniu stale przestawiając, krzycząc, odciągając i wykonując masę innych dziwnych czynności, czytaj: frustrując. Jak można dziwić się, że po raz piąty dziecię podchodzi do gniazdka, kiedy cztery wcześniejsze podejścia były ukrócane tuż przed osiągnięciem celu. I jak tu poznawać świat, kiedy tu  nie wolno, tam nie można, a tu szybko przychodzi zmęczenie i nie ma się już siły i trzeba czekać, aż ktoś się wreszcie domyśli i weźmie na ręce. I jak tu żyć?

Jeśli upieramy się przy złośliwości dziecięcia to celem podejmowanych przez złośliwca działań musi być zrobienie rodzicielowi na złość. Toteż dziecię myśleć musi sobie tak: ojejej, matka moja nie chce żebym tak szedł, bo to jest niebezpieczne, ale ma grubą dupę od tego siedzenia z telefonem, więc pójdę tam, niech się porusza, albo tak: no, no niech mnie odciągnie na bezpieczną odległość, ja i tak zrobię swoje, lub tak: zmieniłeś mi pieluszkę, tak, i myślisz, że to koniec zabawy?, to ja ci teraz pokażę, hehe. I co? Tego typu skomplikowane wywody w głowie kilku miesięcznego niemowlęcia? Serio? Bo w takiej intencjonalnej złośliwości jest: a) pełne rozumienie sytuacji społecznej – wiem, co robię; b) rozumienie emocji drugiej osoby – to pojawia się sporo po ukończeniu pierwszego roku życia, choć czasem mam wrażenie, że u niektórych może to trwać znacznie dłużej; c) chęć wywołania określonych emocji w drugiej osobie; d) zaplanowanie działania pozwalającego na osiągnięcie celu; e) zrealizowanie skonstruowanego planu. I nie zapomnijmy, to wszystko odbywa się w głowie dziecka, które nie ukończyło roku. Złośliwiec jeden. Poważnie?

Do drugiego roku życia inteligencja rozwija się na podwalinach doświadczeń sensoryczno-motorycznych czyli doświadczam/czuję bo ruszam, ruszam/dotykam to poznaję, poznaję/doświadczam to zwykle jest fajnie. Dzieci są ruchliwe nie dlatego, że ich celem jest dbanie o sprawność fizyczną ich rodziców. Dzieci są ruchliwe bo to sprawia im przyjemność, dodatkowo jeśli uczestniczą w tym dorośli to przyjemność jest o niebo intensywniejsza. Więc jeśli zajęta pisaniem posta zwrócę uwagę na moje dziecko dopiero wtedy, gdy pomaszeruje do gniazdka i dodatkowo wezmę je na ręce i przeniosę metr dalej, to mam jak w banku, że za chwilę będzie tam znowu. I cóż się dziwić, nie dość, że przerywam zabawę w poznawanie świata, to jeszcze wzmacniam podążanie do sfery okołogniazdkowej inicjowaniem kontaktu. Dodatkowo, moje dziecię stwierdzi, że zabawa jest przednia i gdy ponownie będzie sięgać do gniazdka spojrzy na mnie i uśmiechnie się najszerzej jak potrafi. Być może następnym razem, gdy zacznie się nudzić, lub będzie chciało zwrócić na siebie uwagę, w pierwszej kolejności poczłapie właśnie tam licząc na zainteresowanie z mojej strony?

Drugą kwestią, dotyczącą już dzieci starszych jest badanie granic. Dzieci miliard razy powtarzają to samo, mimo iż za każdym razem słyszą, że nie wolno. Nosz naprawdę, złośliwość w czystej postaci. Czy oby na pewno? 
Początkowo uczenie się następuje na zasadzie warunkowania; jest bodziec to jest i reakcja. Trzeba pamiętać jednak, że nic tak nie wzmacnia jak różne reakcje występujące po tym samym bodźcu. Dziecko rozsypuje mąkę i raz jest śmiech, raz krzyk, raz każą sprzątać, innym razem prawie przytrzaskują palce wykazując się niebywałym refleksem. I nawet jeśli sto tysięcy razy reagowaliśmy tak samo, to właśnie ten jeden raz, kiedy stwierdzamy: a niech się bawi w tej mące potem posprzątam, może być tak bardzo nagradzający, że dziecko będzie próbowało znów i znów, aż do skutku. Dziwne? A jaki jest stosunek zakupionych przez was do tej pory losów w totka do wysokości uzyskanych wygranych? I czy zawsze wygrywacie pierwszą nagrodę w konkursie, w którym bierzecie udział? No, a dziecku się dziwicie…

Myślę sobie, że stając się omnipotentnymi dorosłymi zapominamy, że przed nami, na naszych oczach rośnie mały człowiek, który uczy się świata od podstaw. Na swój niedojrzały, dziecięcy sposób. Niedojrzały i dziecięcy, nie złośliwy.

Acha,  gwoli wyjaśnienia. Chciałam tym króciutkim jakże tekstem, zwrócić uwagę na sposób narracji stosowany przy okazji opowiadania o własnych pociechach, a nie rozsądzać kto tu jest be, a kto aja. No, żeby nie było.