poniedziałek, 19 grudnia 2016

O zatraconej magii świąt.




 
https://pixabay.com/pl.

Co roku jest co samo, niezmiennie od wielu lat, zakupy, pośpiech i narzekanie, że to już nie to samo co kiedyś. I te głębokie stwierdzenia rzucone gdzieś pomiędzy, o tym, że należy zwolnić, po prostu być, skupić się na tym czego nie można kupić za pieniądze.

Coroczne rozmienianie się na drobne nad poszukiwaniem klimatu świątecznych dni, ich rolą i zakresem przygotowań jest, bądźmy szczerzy, stratą czasu. Dziś być znaczy mieć, a mieć wystarczająco dużo, stanowi najlepszą gwarancję bezpieczeństwa na te kilka dni, kiedy w sumie często nie wiadomo co ze sobą począć. Nie rozumiem, dlaczego zmianie miałyby ulec nerwowe przygotowywania, zakupy i niezliczone ilości jedzenia, którego tak naprawdę nikt nie potrzebuje.

Spróbujcie powiedzieć kobiecie, która odkąd była w stanie chwycić szmatkę i odpowiednio operować nią po półkach, była uczona, że w świętach najważniejsze jest by mieć porządek we wszystkich szafkach w domu i starty kurz pod mikrofalówką o oknach nie wspomnę, że czysty dom nie jest najważniejszy, że ważne jest być, przeżywać, a nie biegać z odkurzaczem do samej kolacji wigilijnej. Uświadomcie jej, że te zarwane przedświąteczne noce nie mają żadnego znaczenia, bo w święta trzeba się cieszyć tak po prostu i czysta podłoga nie ma na to żadnego wpływu.

Spróbujcie powiedzieć komuś, dla kogo całe życie, jedynym sposobem powiedzenia innym, że są dla niego ważni było przygotowywanie posiłków, a tych świątecznych to ze szczególnym pietyzmem, że ma nie gotować, nie przygotowywać, bo przecież i tak nikt nie będzie tego jadł.Powiedzcie mu, że siadanie przy suto zastawionym stole jest niezdrowe, że potrawy zbyt ciężkie a jego wysiłki nikomu nie potrzebne.

A co z prezentami? Powiedzcie: nie kupuj, nie biegaj po centrum handlowym, nie wydawaj, nie szukaj, nie dopytuj, nie wymyślaj. Nie pamiętaj. I co z tego, że nurzamy się w zachoniopochodnej komercji, co z tego, że kupujemy? Nie znam dziecka, które nie czeka przede wszystkim na prezenty. Nie znam dorosłego, który nie zastanawia się czy jego wybór sprawi radość obdarowanemu. A przecież tu o radość chodzi. Radość dawania i otrzymywania. I o pamięć.

A co z tymi wszystkimi rozmowami zaczynającymi się już od końca listopada, a to że jeszcze okna nie umyte, a to, że znów do pracy trzeba iść do samej wigilii, a jaki w tym roku karp, jak długo można mrozić pierogi i kiedy najlepiej zrobić zakupy; wypełniającymi pustą przestrzeń w relacjach między ludźmi? Rozmowami, które umożliwiają pobycie razem i zauważenie siebie nawzajem wtedy, gdy inne możliwości/tematy nie wchodzą w grę. 
Po co to zmieniać? Dlaczego się tego pozbywać? Może nie jest to idealna forma komunikacji, może nie są to treści, które tak bardzo chcielibyśmy usłyszeć, jednak często jest to jedyne, na co można liczyć.

I myślę sobie, że stwierdzenie o zagubionej magii świąt to lekka przesada. Bo ona unosi się nieustannie nad nami od lat tak samo. Przesiąka przez listy świątecznych zakupów, wycieka z programów o dekorowaniu domów i pieczeniu pierników, mnoży się w nawale świątecznych obowiązków. Później siada po kolacji i ogląda z nami po raz setny Kevina, który znów został sam w domu, którego nikt o zdrowych zmysłach nie ogląda przecież w ciągu roku. Magia świąt unosi się w każdym domu, wszędzie mając inny smak i zapach, inną konsystencję, bo nigdzie nie jest taka sama. I to nie prawda, że ją zagubiliśmy, że jej nie ma, że była lata temu gdy w telewizji był tylko jeden program. Magia świąt jest z nami od pierwszej myśli dotyczącej przygotowań, po tą ostatnią, związaną ze wspomnieniem świątecznego obżarstwa i marudzeniem, że „ o matko, już po świętach”.

Trzeba tylko ją zauważyć, trzeba uśmiechnąć się do swojego prywatnego świątecznego szaleństwa, a cała reszta przyjdzie sama.