środa, 8 listopada 2017

O sile jaka łączyła pewne rodzeństwo - Jaś i Małgosia.



Każdy w rodzinie ma swoją funkcję. Każdy ma przyporządkowaną rolę, a w niej obowiązki i przywileje. Czasem, gdy rodzice zapominają o swoich powinnościach względem dzieci, one same muszą zacząć się o siebie troszczyć, tak też było i tym razem. 
W rodzinie było dwoje dzieci, biorąc pod uwagę rozpad pierwotnej rodziny, musieli być ze sobą bardzo związani. Opiekun, z którym pozostali postanowił ponownie ułożyć sobie życie z inną osobą. 

W bajkach zawsze zakłada się śmierć, co dziwne zwykle matki. Te bajkowe matki padają jak muchy dowodząc, że kobiety są jednak zbyt kruche by kontynuować wychowywanie urodzonych pociech. Co ciekawe na ich miejsce przychodzą inne kobiety, znacznie twardsze, zwłaszcza dla swoich pasierbów. Tu również przyszła nowa kobieta, choć może dlatego, że trudno przyjąć do wiadomości by matka zdobyła się na takie zachowanie wobec własnych dzieci. Jednak biorąc pod uwagę doniesienia prasowe z ostatniego półrocza, myślę, że nie byłabym osamotniona w przekonaniu, iż postać macochy jedynie zamydla prawdziwy przebieg zdarzeń.

Otóż rodzina, którą tworzyli należała do grupy tych, którymi opiekuje się pomoc społeczna. Ewidentna nieporadność życiowa spowodowała, że ubóstwo było luksusem nierzadko zaglądającym w progi tego domostwa. Trudne warunki życiowe nie spowodowały poszukiwania innych źródeł dochodu, nie uruchomiły pokładów odpowiedzialności za dzieci, które były bezbronne wobec zaistniałej sytuacji. Nie, trudności w zaspokojeniu podstawowych potrzeb skierowały uwagę na najbardziej rzucającą się ich przyczynę tj. na obecność dzieci, które takowe potrzeby generowały.

Są tacy, którzy twierdzą, że dzieci nie są niczemu winne. Ale są też inni, którzy sądzą (ale po cichu, często tylko do siebie), że dzieci są winne… niespełnionym marzeniom, odkładanym na wieczne później zakupom, rozlanym kawom, brudnym podłogom, górom prania, pustym lodówkom, konieczności porannego wstawania, trudom nieprzespanych nocy, klapsom z bezsilności, krzykom, potrząsaniom. Temu są winne. A jeszcze bardziej winne są konieczności wzięcia odpowiedzialności za i temu, że on odszedł, a ona się roztyła.

Wobec piętrzących się problemów najprostszym rozwiązaniem okazało się być oddanie dzieci. Dziś już nikt nie wywozi dzieci do lasu. Zostawianie w plastikowych workach, beczkach czy innych takich to co innego, ale na las wyłączność mają tylko psy i to głównie w okresie letnim. Dzieci można oddać do okna życia, do domu dziecka, do adopcji… oddać lub spowodować ich odebranie. Tak czy inaczej dzieci znikają z dnia codziennego. Czasem są urlopowane z placówki do domu, jeśli uparty sąd rodzinny nie chce odebrać praw rodzicielskich. Czasem są oddawane do dziadków, bo w końcu dziadkowie mają większe doświadczenie w wychowywaniu dzieci, wszak swoje już raz wychowali.

Tym razem było tak, że dzieci po niedługim czasie wróciły do domu. Często tak się dzieje, gdy sytuacja materialna rodziny się poprawia. Wystarczy, że rodzic podejmie pracę, obieca poprawę i sumienne wypełnianie swoich obowiązków. Jednak życie bez dzieci jest zbyt kuszące, dzieci zbyt wymagające a rutyna odpowiedzialnego życia zabija porywy namiętności w powijakach. Dlatego też rodzice wrócili do swojego życia, pełnego zabawy, beztroski (i rzadko alkoholu), a dzieci do placówki.

W placówkach bywa różnie, jak wszędzie gdzie pracują ludzie. Spotkałam opiekunów, którzy byli cudowni i takich, o których nie warto w ogóle wspominać. Dzieci z tej bajki trafiły na przedstawicielkę tej drugiej kategorii. Co prawda, wszelkie podstawowe potrzeby, konieczne do przeżycia miały zaspokojone, ale cóż z tego skoro były traktowane przedmiotowo. Nie od dziś wiadomo, że do prawidłowego rozwoju potrzeba nie tylko dachu nad głową, odpowiedniej ilości pokarmu czy gromady zabawek, notabene tak chętnie przekazywanych placówkom w ramach takiej czy innej akcji, jakby przytulenie do misia miało skutecznie zastąpić kontakt z drugim człowiekiem, poczucie bycia zauważonym i ważnym dla kogoś, kogokolwiek. 

Całe szczęście miały siebie nawzajem. To ważne mieć kogoś. To ważne móc na kogoś liczyć, wiedzieć, że ma się w tym kimś oparcie. To pomaga przetrwać najgorsze chwile. I pewnie dlatego ta dwójka przetrwała mimo szczeniackim pomysłom rodziców, mimo chłodnemu chowowi placówki. Poradzili sobie ze wszystkimi przeciwnościami jakie ich spotykały, bo byli razem, czuli się dla siebie ważni i wiedzieli, że mogą na siebie nawzajem liczyć.

Wrócili do domu rodzinnego, do nawróconego ojca, bo zwykle dzieci wybaczają rodzicom ich błędy, przynajmniej tego są uczone.



P.S. W sumie ciekawy pomysł, z tym Jasiem i Małgosią, którzy zostali łowcami czarownic...

poniedziałek, 9 października 2017

W objęciach wrześniowego szaleństwa czyli jak bardzo powinien być wypełniony dziecięcy grafik.






Rozsądnie. Kropka. Koniec tematu.

Moje dzieci jeszcze długo nie postawią mnie przed wyborem zajęć dodatkowych, ale już zdążyłam doświadczyć jak często rodzicielstwo mija się z rozsądnym myśleniem (nierzadko o całe lata świetlne). Jak mantra wraca jedynie niespokojne zapytanie, czy aby taki czy owy jest odpowiednio dobrym rodzicem, a może wręcz przeciwnie jest okrutnie wyrodnym rodzicem.
Bo, pomyślmy, jeśli wykorzystujemy w pełni oferty zajęć dodatkowych, to na tle pozostałych rodziców wyglądamy dość marnie. A jeśli nasze dziecko w każdy dzień tygodnia ma jakieś popołudniowe zajęcia, to czy nie wygląda to jeszcze gorzej? Psychologicznie rzecz ujmując : to zależy. 

Głównie od grupy, do której się porównujemy. Więc, jeśli mierzi Cię, Drogi Rodzicu, rozdźwięk między Twoimi poczynaniami a poczynaniami innych Tobie bliskich rodziców, to wyjścia są dwa:
- zacznij robić jak oni,
- zmień grupę odniesienia.

Jeśli jednak, Drogi Rodzicu, wierzysz w słuszność własnych działań, to przestań oglądać się na innych rodziców i posłuchaj swego dziecka, bo pewnie sporo ma Ci do powiedzenia na temat swoich zainteresowań i wydarzeń wypełniających jego dzień.

Czy niewielka ilość zajęć jest dobra dla dziecka?
Jeśli dzięki temu dziecko może spędzać czas z Tobą lub/i innymi ważnymi dla niego osobami; jeśli dzięki temu ma czas by rozwijać swoje pasje, to dlaczego zmuszać je do chodzenia gdzieś, gdzie nie chce i robienia czegoś, na co nie ma ochoty? Nie od dziś wiadomo, że z niewolnika nie ma pracownika.

Czy wypełniony po brzegi grafik jest dobry dla dziecka?
Jeśli dziecko chętnie uczęszcza na zajęcia, cieszy się, że na nie idzie i nie przejawia oznak zmęczenia, to dlaczego nie urozmaicać mu w ten sposób czasu?

Pierwsze i najważniejsze jest to, jak dziecko reaguje na zajęcia. Czy chodzi chętnie i czy nie jest zmęczone natłokiem obowiązków. Pamiętajmy, że dzieci (a mam na myśli maluchy szkolnopodstawowe) dopiero uczą się tego jak o siebie zadbać, mogą też obawiać się, że okazując zmęczenie czy zniechęcenie sprawią rodzicowi zawód, toteż niezwykle ważna jest rodzicielska uważność i zachęcanie dziecka do rozmawiania o tym, jak odbiera ono takie czy inne zajęcia.

Tak więc, postępować można różnie. Uważam, że najważniejsze jest umieć odpowiedzieć sobie na pytanie: po co to robię?

Po co wysyłam dziecko na dodatkowy angielski, po co zapisuję szkraba na karate, do czego jest mu potrzebne judo czy inna piłka nożna lub warsztaty z gotowania czy klejenia ludzików.

Odpowiedź na to pytanie nie tylko pozwoli na określenie zasadności zajęć dodatkowych czy uzasadnienie ich mnogości lub wręcz przeciwnie, niewielkiej liczby, ale umożliwi również określenie celu, który dzięki tym zajęciom chcemy uzyskać. Bo przecież wszystko robimy w jakimś celu, tylko nie zawsze jasno to określamy, nawet sami przed sobą.

Określenie celu pozwoli na monitorowanie postępów, ale też pomoże zrezygnować z takiej czy innej aktywności, jeśli zacznie się ona z celem tym mijać, bądź wręcz utrudniać jego osiągnięcie.

Tak też, jeśli macie jakieś wątpliwości w opisanej przeze mnie materii, to zapraszam do poświęcenia kilku chwil na zastanowienie się nad celem, który jako rodzice chcecie osiągnąć i, w drugiej kolejności, przedyskutowanie go z własnymi latoroślami, gdyż spójność celów jest podstawą sukcesu, którego Wam i Waszym dzieciom serdecznie życzę.






poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Kilka zrealizowanych pomysłów :)

Od dłuższego czasu magazynuję różne wzory i pomysły do zrealizowania. Wreszcie zmobilizowałam się by te pomysły nie tylko zbierać w osobnym folderze, nie tylko oglądać i wzdychać "jakie ładne", ale też coś zrealizować. Efekty są zadowalające :)

Na serduszka miałam wiele pomysłów i może jeszcze pokuszę się o zrealizowanie jeszcze choć jednego z nich.



Natomiast koty odczekały swoje. Pierwsza  moja trójka, choć różnokolorowa, tworzy razem ciekawe trio.







Naoglądałam się dużo różnych sposobów wykorzystania tamborków. Zwłaszcza, że moje zakupione na początku zabawy z haftem, leżały odłogiem zajmując miejsce w szufladzie. Teraz wiszą na ścianie ciesząc oko.






Lista pomysłów do zrealizowania, niestety niezmiennie jest zbyt długa w stosunku do stanowczo zbyt krótkiej doby. Może kiedyś to pogodzę :)

środa, 23 sierpnia 2017

Kropka i emocje: Gorset.




W sumie to nawet nie była ciekawa. Ciekawość tliła się słabo gdzieś w zakamarkach świadomości. Nie wpływała na przebieg procesu myślowego. Już dawno na nic nie wpływała. Czasem szturchnięta lekko, wykrzesywała z siebie nieco energii i wtedy świat znów stał otworem. Ale te chwile były krótkie i szybko wszystko wracało do codziennej bezbarwnej normy. 

Gdyby ją zapytać, to nie potrafiłaby wytłumaczyć dlaczego otworzyła te drzwi. Może nawet próbowałaby uparcie twierdzić, że otworzyły się same namówione przez wcale nie lekki podmuch wiatru lub, że były uchylone i w sumie to jak coś jest uchylone to nie zamknięte przecież i to nie wścibstwo jest ale troska o to, co pozostało w pokoju bez stosownej opieki.
Pokój był trudnej do określenia wielkości. Jego powierzchnia ugodowo odpowiadała potrzebom mieszkańców pozwalając wypełniać się nerwowo zbieranymi przedmiotami. W głębi stało wielkie lustro, z rodzaju tych, których używają stare kobiety do potwierdzania, że czas traktuje je wyjątkowo łaskawie. Przed nim stała postać. Kobieta. Nerwowo poprawiała sukienkę, oglądała się z każdej strony, zdejmowała, poprawiała, zakładała i znów oglądała się uważnie. Kropka obserwowała tą karuzelę stojąc w drzwiach. Światło z korytarza wpadało do pokoju rozjaśniając wnętrze.
Kobieta drżącymi dłońmi zdejmowała sukienkę, niemal z zamkniętymi oczami nawlekała igłę i poprawiała ściegi. Oglądała uważnie swoją pracę, po czym znów poprawiała materiał. Palce zmęczone od szycia odmawiały współpracy. Kobieta złościła się. Przygryzała wargę do krwi, dociskała wiązania założonego gorsetu i znów chwytała za sukienkę by przymierzyć ją raz jeszcze. I znów.
- Dlaczego to robisz? – wyrwało się ze zdumionych ust.
Kobieta odwróciła się spłoszona obecnością kogoś jeszcze. Chwilę patrzyła na Kropkę, ale jej spojrzenie podążało za myślami, które jeszcze nie wróciły do tu i teraz. Po chwili grymas uśmiechu wykrzywił twarz.
- Co robię? – zapytała.
- Stale poprawiasz sukienkę. Przecież wygląda pięknie.
Kobieta spojrzała na siebie jakby dopiero teraz zauważyła, co ma na sobie. Poruszyła spódnicą. Materiał zaszeleścił grzecznie. Westchnęła.
- Nie, wymaga jeszcze tyle pracy… tyle tu niedociągnięć… - powiedziała, ale już bardziej do siebie, po czym znów zdjęła sukienkę i zaczęła poprawiać rękawy.
Kropka nabrała powietrza jakby chciała coś powiedzieć, ale Kobieta była już na powrót w swoim świecie, pochłonięta pracą, której nie sposób zakończyć.