poniedziałek, 30 stycznia 2017

Spokojnie, to tylko dziecko.





Ogólnie nie lubię budowania opinii o kimś, kimkolwiek by nie był, na podstawie obserwacji tylko jednego zachowania. Szczerze irytują mnie mądrości typu: ty nie dobry rodzicu, jak możesz w trakcie spaceru rozmawiać przez telefon! Pewnie, zgodzę się, że każde zachowanie, nawet takie w dość ekstremalnych np. sklepowych warunkach, coś o nas mówi, jednak dla mnie to trochę za mało by budować na tym ocenę. 

Czasem jednak jestem świadkiem sytuacji, w których nie chciałabym brać udziału i tak było ostatnio. Siedzieliśmy sobie u lekarza specjalisty czekając na swoją kolej, w poczekalni było jeszcze kilku rodziców, gdyż specjalista był dziecięcy. Z gabinetu wyszła mama z takim, na oko dwulatkiem. Mama przed wyjściem postanowiła jeszcze zmienić mu pieluszkę. Obok była toaleta, z której można było skorzystać, jednak kobieta postanowiła zrobić to w miejscu gdzie stała, przy wszystkich zebranych. Rozebrała więc małego i zmieniła mokrego pampersa, dość szybko, sprawnie i bez większych protestów chłopca.

Druga sytuacja, jaką chcę przytoczyć to sesja fotograficzna, którą przyszło mi kiedyś oglądać. Rodzice byli bardzo zadowoleni ze zdjęć i chętnie chwalili się pięknym albumem pełnym słodkich ujęć swojego nowonarodzonego syna. Mały model natomiast, jako że był na etapie bawienia się nóżkami, radośnie pokazywał do obiektywu wszystko to, czym go natura obdarzyła. Ujęcia śliczne… bobas słodki… pamiątka wspaniała… (?)

Uczestnicząc w pierwszej sytuacji czułam się z lekka zażenowana, jakoś mam przekonanie, że zmiana pieluszki to raczej czynność higieniczna nie potrzebująca dużej widowni i jeśli jest możliwość zrobienia tego w odosobnionym miejscu to warto z niego skorzystać. W sumie sami, nie wykonujemy żadnych tego typu zabiegów przy innych, przede wszystkim obcych ludziach.
W drugiej sytuacji pomyślałam sobie o tym, co będzie za 15 - 20 lat kiedy ów bobas dorośnie i nie będzie tak chętnie paradował, przed wszystkimi znajomymi rodziców, nago. Historie typu „zmieniałem ci pieluszkę, więc co masz przede mną do ukrycia”, czy „wiem jakiego typu problemy miałeś w trakcie dorastania” nie należą do tych mile słuchanych, zwłaszcza przez dorastającego nastolatka i są, bądźmy szczerzy, nieco naruszające.

Powyższe sytuacje spowodowały, że zaczęłam się zastanawiać jak my, dorośli, postępujemy wobec maluchów. W jaki sposób dbamy o ich prywatność i tworzącą się historię. Czasem mam wrażenie, że traktujemy dzieci jak ludzi drugiej kategorii. Jakby przeżywanie własnej roli było o niebo ważniejsze od dbania o podmiotowość rosnącego człowieka. Sama łapię się na tym, że w rozmowach z innymi mamami opowiadam o przyjemniejszych bądź mniej przyjemnych dokonaniach mojej latorośli i dopiero potem pojawia się refleksja, czy to faktycznie było coś co chciałabym, żeby tworzyło obraz mojego dziecka w oczach innych. Z odpowiedziami jakich sobie udzielam bywa różnie, nie zawsze jestem z nich zadowolona… Dlatego też myślę, że warto zwracać uwagę na to, co opowiadamy innym o swoich pociechach, bo one przecież kiedyś dorosną. W sumie zrobią to zanim się obejrzymy.

Myślę sobie też o tym, że często zamiast skupić się na sygnałach, które dają nam dzieci, my skupiamy się na własnych przekonaniach i doświadczeniach. Na tym, co według nas – dorosłych, doświadczonych życiem ludzi, rodziców – jest dobre, ba! najlepsze i najodpowiedniejsze.
To skrupulatne budowanie własnej roli, dążenie do bycia idealnym rodzicem i heroiczne próby sprostania oczekiwaniom jakie stawia nam bliższe i dalsze otoczenie oraz nierzadko my sami, robi, w moim przekonaniu, więcej szkody niż pożytku. Dlatego, że zatopieni w setkach dobrych rad, milionach przykładowych historii, skupiamy się na tym jak powinno być, jacy my powinniśmy być, zamiast na tym aby być prawdziwie. Czytając kolejne mądre poradniki, radząc się kolejnych ekspertów, uzyskujemy tylko tymczasowy spokój. Tymczasowy, bo nasze życie notorycznie ulega zmianom, wprost proporcjonalnym do nabywanych przez nasze dzieci kolejnych umiejętności. 

Więc jakie są efekty? A no takie, że hodujemy swoje obawy i lęki dokarmiając je regularnie by siedziały cicho, a one w złośliwości swojej rosną i w najmniej komfortowych sytuacjach gryzą jak oszalałe. I znów trzeba je uspokajać, skupiać się na złości na siebie samego i tych wszystkich nieprzyjemnych rzeczach, które zwykliśmy do siebie mówić, gdy nam coś nie wychodzi. Tracimy energię na tony, przez co pozostaje tylko poczucie, że znów nie jest tak jak być powinno, a dziecko, które teoretycznie miało być w centrum zainteresowania, błąka się gdzieś po jego nabrzeżach nie bardzo rozumiejąc co się dzieje.

Gdybym miała podsumować cudowną radą (bo przecież my rodzice jesteśmy najlepsi w dawaniu rad innym rodzicom :) ) to powiedziałabym: bądźmy bardziej empatyczni i uważni, wobec siebie, innych i dzieci naszych przede wszystkim. Bo, wydaje mi się, że tu nie chodzi o to, kto ma rację lub czyja prawda jest najprawdziwsza. W końcu do tego samego celu można dojść na wiele równych sposobów. Myślę, że ważne jest by spróbować podoświadczać tego małego, dziwnego i pełnego niespodzianek świata, w którym żyją nasze dzieci. By potowarzyszyć im, tłumacząc to czego jeszcze nie znają, wyjaśniać to czego nie rozumieją i oswajać to czego się boją.

To trudna i wyboista droga, jednak mam takie przekonanie, że jeśli odłożymy na bok, choć na chwilę, własne poglądy i sami pozwolimy sobie spojrzeć na otaczający nas świat oczami dziecka, to odkryjemy w nim wiele ciekawych rzeczy, na które zwykle nie zwracamy uwagi. Być może też, nawet najbardziej zagmatwane problemy okażą się możliwe do rozwiązania w jakiś nieoczekiwany, zupełnie prosty sposób.

Czego sobie i Wam życzę :)



Grafika z https://pixabay.com/pl



środa, 25 stycznia 2017

Kopciuszek czyli o kobiecie, która była dla innych.



Różne były początki tej historii, ich wspólny mianownik mówił o tym, że rozpoczęła się od szczęścia pełnej rodziny. Potem przyszła śmierć i od tego momentu zaczęły się schody. W rzeczywistości nie musiało być tak tragicznie, wcale nie trzeba umierać, żeby przestać istnieć czy może inaczej, żeby przestać być dla kogoś ważnym. To nawet nie jest jakoś specjalnie trudne, wystarczy aby relacje łączące z definicji bliskich sobie ludzi, były powierzchowne i pozbawione uczuć, które pozwalają żyć ze sobą szczęśliwie. W tej historii tak właśnie było.
Rodzina, która początkowo była ze sobą szczęśliwa rozpadła się na mniejsze kawałki. Tematem miej ważnym wydaje się być to, czy któryś z członków rodziny umarł czy odszedł, ważny jest efekt – zupełna zmiana dotychczasowego układu sił.
Strata jest trudnym doświadczeniem, niezależnie od tego jakie okoliczności jej towarzyszą, zawsze będzie wiązała się z poczuciem odrzucenia i bycia niewystarczająco dobrym. Ta niebezpieczna mieszanka skłania do godzenia się na warunki, które w normalnych okolicznościach są nie do przyjęcia oraz do starania się za wszelką cenę o uwagę. O docenieniu wkładanego w wykonywaną pracę wysiłku nie wspomnę. Strata powoduje też, że tracący często zaczyna czuć się niekompletny, wybrakowany. Zaczyna szukać kogoś, lub czegoś, co wypełni pustkę i pozwoli stać się pełnowartościową osobą zasługującą na szacunek. Na zauważenie.
Dziewczyna, o której jest ta historia straciła matkę i na domiar złego zanim na dobre przeżyła tą stratę, jej ojciec postanowił sprowadzić do domu inną kobietę. Jakby tego było mało, była to kobieta z przeszłością, a przeszłość ta spersonalizowana była w postaci własnych dzieci. Rodziny typu: „moje, twoje, nasze” to chyba Mount Everest rodzinnych komplikacji i choć film o takim tytule pokazuje, że początkowo złe i niechciane w ostatecznym rozrachunku może być rodzinne i wartościowe, to nie dotyczy to tej konkretnej historii. Dziewczyna, która do tej pory była oczkiem w głowie kochających rodziców, nagle zostaje zupełnie odsunięta od ciepłego domowego ogniska w jego  metaforycznym sensie…
Zastanawiająca jest rola ojca, który początkowo uzasadnia swoje decyzje dobrem jedynego dziecka, po czym wycofuje z relacji stając się biernym uczestnikiem wydarzeń. Może jest mężczyzną z typu tych, którzy uważają, że świat kobiet rządzi się swoimi prawami i nie należy zbytnio się do niego wtrącać, a kwestia wychowywania dziecka ewidentnie pozostaje w granicach tego świata.
Dziewczyna stając naprzeciw silnych charakterów, jakie wraz z sakramentalnym „tak” zamieszkały w jej domu, wycofuje się zapominając w ogóle o tym, że ma jakiekolwiek prawa. Poziom posłuszeństwa jaki prezentuje swoim zachowaniem jest zadziwiający. Celebrując poczucie skrzywdzenia przyjmuje na swoje barki ciężki los, który staje się esencją i motywem przewodnim jej życia. Z pokorą godną mniszki przyjmuje, wszystkie nakładane na nią, z coraz większym rozmachem, obowiązki.
Staje się człowiekiem instytucją, który jest w stanie załatwić każdą sprawę, wywiązać się z każdego zobowiązania, wypełnić wszelkie obowiązki. Płaci przy tym cenę, która nie wydaje jej się jakoś specjalnie wysoka. Tą ceną jest jej czas, jej zmęczenie i jej marzenia, snuciem których zajmuje umysł w trakcie wykonywania codziennych zadań. Marzy o mężczyźnie, który pojawi się nagle w jej życiu i zabierze ją do lepszego świata. Gdzieś, gdzie będzie szczęśliwa, choć nigdy nie spróbowała nawet określić, co konkretnie tym szczęściem miałoby być.
Pewnego dnia przychodzi jej do głowy pomysł, że mogłaby zrobić coś dla siebie, że może mogłaby się z czegoś ucieszyć? Zrobić coś dla własnej przyjemności? Taka słaba myśl, taka pokusa w stylu: co by było gdyby…
Nie trzeba być wróżką czy innym mentalistą, aby zdać sobie sprawę z ogromu oburzenia, które wylało się siłą wodospadu z każdej możliwej strony. To była sytuacja jak z reklamy środków na przeziębienie: bo kto zastąpi supermamę, sumiennego pracownika i jedyną przyjaciółkę? No nikt przecież!! To zupełnie niemożliwe. I kiedy dziewczyna usiadła już do swoich codziennych zadań z nosem na kwintę pojawił się głos, że wszyscy inni jednak się mylą, że ona też ma prawo do odrobiny rozrywki, oczywiście gdy upora się już z pracą…
Myśl o kilku chwilach radości, jakie obserwowała latami u wielu osób, zmotywowała ją do jeszcze wytrwalszej pracy. Była z siebie dumna. Była przekonana, że zasłużyła na trochę odpoczynku.
Po kilku godzinach pieczołowitych przygotowań wreszcie była gotowa. Przekraczając próg domu, przekroczyła drzwi do innego świata. Bawiła się wyśmienicie i gdy nadszedł czas na powrót poczuła niemal fizyczny ból. Nie chciała wracać, jednak poczucie obowiązku było silniejsze od wszystkiego innego. Wróciła, pozostawiając dla siebie wspomnienia osładzające jej kolejne szare dni. Wciąż marzyła. Marzyła o świecie diametralnie różnym od tego, w którym żyła. O życiu pełnym przygód, miłosnych uniesień i radości przelewającej się wszędzie. Wiedziała, że pozostając osobą jaką była na co dzień, nie osiągnie nawet kawałeczka z krainy szczęśliwości, której miała szansę doświadczyć.
Od tego momentu regularnie udawała się tam, gdzie mogła podbijać świat. Za każdym razem przebierała się w piękne suknie, pudrowała nos i podkreślała oko, bo tylko w taki sposób mogła uzbroić się w potrzebną pewność siebie.
I wreszcie pojawił się on. Zachwycony nią bez granic.
Czuła się zauważona. Czuła się szczęśliwa.
Wracała do domu i zmywając makijaż marzyła o niekończących się latach pełnych szczęścia i miłości, które wreszcie miały okazję stać się jej rzeczywistością.
Miłość dodała jej skrzydeł. Teraz pracowała jeszcze więcej, starała się jeszcze bardziej. Nurzając się w endorfinach dbała, z całą przykładnością, o swoje gniazdko i o niego, rzecz jasna. Była zadbaną żoną, zorganizowaną gospodynią, wielozadaniową matką…. Zmęczoną kobietą…
Dni mijały… mijały lata…
Czasem gdy patrzyła zmęczonym, pustym wzrokiem na swoje odbicie wracała do marzeń towarzyszących jej przez lata. Był tam spokój, radość i jeszcze wiele innych ciepłych emocji. Teraz głównie była zajęta slalomem między kolejnymi obowiązkami i zarzutami, że nie dba o siebie jak kiedyś, że skapciała, że gdzie się podziała tamta dziewczyna w pięknej sukni z nienagannym makijażem.
Tłumaczyła sobie, że to życie jest spełnieniem jej marzeń, że szara rzeczywistość robi swoje i dlatego wszystkie kolory wokół nieco wyblakły. Czasem jednak znów przychodziła myśl by wyrwać się spod jarzma domowych obowiązków i zawalczyć o siebie. Szybko ją uciszała, nie mając zupełnie pomysłu na to, gdzie miałaby wtedy pójść, co ze sobą zrobić.
Tak naprawdę w środku, nadal była tą samą szarą zakrzyczaną dziewczyną.
Piękne suknie i buty na obcasie cierpliwie czekały w szafie na właściwe okazje. Okazje, które zdarzały się coraz rzadziej. Czasem patrzyła na nie z ledwo dostrzegalnym błyskiem w oku, a potem i tak wciągała spodnie i cichobiegi, bo przecież na płaskim szybkiej i wygodniej, a ona ma tyle spraw do załatwienia w ultra krótkim czasie. Czasem obiecywała sobie, że zacznie chodzić w sukienkach, że będzie się malować bardziej starannie. Jednak jej codzienność weryfikowała wszystko. A może to nie była tylko codzienność? W końcu obowiązki nie układają się same…
Dni mijały w zastraszającym tempie, ona pędziła stale przed siebie. Gdy przychodził kolejny rok, obiecywała sobie, że tym razem to już na pewno zrobi coś dla siebie. A potem rok mijał. Czas mijał. Szanse mijały. Tylko zmęczenie było wytrwałe.
Czasem nie zmienia się nic poza datami umykającymi w kalendarzowy niebyt.
Czasem jednak przychodził dzień, w którym dziewczyna stwierdza, że nie jest już tą samą szarą dziewczynką, że dorosła i poza obowiązkami ma też prawo do przyjemności i nie potrzebuje do tego specjalnych ubrań, makijażu i innych dodatków. Nie pyta już nikogo o pozwolenie ani o to jak ma szczęśliwie żyć, po prostu to robi.

wtorek, 3 stycznia 2017

Śpiąca Królewna czyli o kobiecie, która postanowiła przespać życie.




Za siedmioma górami, czternastoma polami, wystarczająco daleko by nie móc zlokalizować miejsca i zidentyfikować bohaterów tej historii, żyła rodzina. Bardzo bogata i dobrze usytuowana rodzina. Jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, mieli wszystko poza dzieckiem, nad czym regularnie biadoliło starsze pokolenie tejże rodziny oraz dalsze jej odłamy plotkując przy niedzielnych kawkach. Jednak ta sytuacja długo nie trwała, gdyż i oni wreszcie doczekali się potomka. Potomkini, jeśli być dokładnym.
Dziecię urodziło się różowiutkie od zdrowia i było najpiękniejszą wersją mieszanki rodzicielskich genów. Zresztą gdyby było najbrzydszą to i tak nikt by tego nie zauważył, gdyż poziom wyczekiwania był na tyle wysoki, że upiększał wszystko co napotykał, a i hormony licznie towarzyszące tego typu wydarzeniom robiły swoje.
Rodzice byli cudownie szczęśliwi, a zazdrość wokół nich rosła i pęczniała gdyż teraz mieli już wszystko. (No, może jeszcze chłopiec by się przydał, tak żeby mieli parkę, ale historia ta nic o tym nie mówi). Z tego nadmiaru endorfin postanowili się pochwalić swym dziecięciem i wyprawić huczne chrzciny. Zaprosili na nie wszystkich, przynajmniej wszystkich o których pamiętali, a ogólnie wiadomym jest, że pamięta się zwykle o osobach, które są w jakiś sposób dla nas istotne. I w tym momencie wersje trochę się rozjeżdżają gdyż jedni twierdzili, że zapomnieli zaprosić jednej ciotki, inni, że zabrakło dla niej tylko talerza od kompletu. Tak czy inaczej, niezależnie od tego co faktycznie zrobiła lub zaniechała para, ego wspomnianej ciotki zostało dotknięte do żywego.
Każdy chyba ma taką osobę w swoim otoczeniu, że bez kija do niej nie podchodź, a i z kijem to zupełnie bezpieczne nie jest, bo w pewnych sytuacjach osoba ta staje się bardziej nieprzewidywalna i niszczycielska niż huragan Katrina.
Ciotka owładnięta złością, z poczuciem niedostatecznie właściwego potraktowania (co należało się jej, zgodnie z jej przekonaniem, z racji wieku i pokrewieństwa) stanęła nad kołyską i stwierdziła, że dziecię to może i piękne i może na piękną kobietę kiedyś wyrośnie, ale jak widać, to kobiety w tej rodzinie szczęścia do miłości nie mają i pewnie będzie całe życie sama i umrze w zapomnieniu.
Nie trzeba mieć rozbujałej wyobraźni by uświadomić sobie tą ciszę, konsternację i przerażenie, które zapanowało wśród zgromadzonych, gdy już dotarł do nich sens wypowiedzianych słów. Nikt nie wiedział jak się zachować, więc milczenie zapanowało wśród wszystkich gości. Ojciec dziecka stał jak wryty, matka zemdlała ze strachu, dziecko spało w najlepsze bez świadomości, że oto właśnie ważą się jego losy.
Pierwsza z odrętwienia otrząsnęła się starsza siostra matki dziecka, która stwierdziła, że faktycznie jakoś tak w tej rodzinie bywa, że kobiety późno wychodzą za mąż, ale dzieci się rodzą, miłość kwitnie i kolejne pokolenia rodziny rosną w zdrowiu.
Sytuacja po tych zapewnieniach nieco straciła na pierwotnym tragizmie i powoli uczestnicy uroczystości zajęli się tym co ich tam sprowadziło czyli świętowaniem. Jednak słowa wypowiedziane mają swoją moc i nawet jeśli staramy się o nich zapomnieć, jeśli nie wspominamy ich przy sporadycznych spotkaniach towarzyskich to one i tak żyją razem z nami czekając na dogodny moment by zaistnieć prawdziwie. Co więcej, nierzadko egzystując na granicy świadomości delikatnie wpływają na sposób postrzegania i interpretowania otaczającego nas świata i innych.
Tak też rosła dziewczyna piękna jak marzenie i tylko podskórnie wyczuwała narastające z każdym rokiem napięcie i wyczekiwanie, którego nie potrafiła nazwać ani opisać gdyż osnute było uciążliwym milczeniem charakterystycznym dla tajemnic, które wszyscy znają, ale nikt nie odważa się mówić o nich otwarcie. Czasem udało jej się wychwycić z poszarpanych rozmów prowadzonych ukradkiem jakieś słowa o przepowiedni, przeznaczeniu, którego nie można uniknąć bo nikomu się do tej pory nie udało. Doszła do wniosku, że jej historia też jest zapisana, przepowiedziana lata temu, być może nad jej kołyską i snuła marzenia o wielkiej klątwie, którą tylko bezgraniczna miłość może zdjąć. Zdarzało się, że dzieliła się swymi marzeniami z matką, która wpadała wtedy w popłoch i kończyła rozmowę krzykiem i zakazami, co było dla dziewczyny zupełnie niezrozumiałe.
Czas płynął, dziewczyna doroślała, jej tęsknota za miłością rosła i powoli upominała się o spełnienie. Ona z kolei szukała sposobu na jej realizację, co było trudne gdyż wiedziała, czuła podskórnie, że droga do szczęścia musi być trudna i usłana kolcami, najlepiej roślin rosnących szybko, dziko i najlepiej przez sto lat.
I tak, zgodnie z zasadą, że kto nie chce znajdzie powód, a kto chce znajdzie sposób; dziewczyna trafiła niby przypadkiem na herbatkę do ciotki swej ulubionej (tej starszej siostry matki). Ciotka, w wieku już była podeszłym i konwenanse coraz mniejsze stanowiły dla niej przeszkody, poczęstowała siebie i młodą nieletnią lampką wina, które rozwiązało stary, spętany rodzinną tajemnicą język. Dziewczyna usłyszała więc całą historię o przepowiedniach, wróżbach i lękach, jakie fruwały wokół przez całe jej dotychczasowe życie. Słuchała jak zaczarowana w poczuciu, że oto wszystkie elementy układanki odnalazły swoje miejsce i tworzą teraz spójną i pełną całość. Dodatkowo ciotka nie ograniczyła się do prostego zrelacjonowania wydarzeń sprzed lat. Okrasiła je kilkoma historiami z życia bliższych i dalszych krewnych, udzielając nieświadomie szczegółowych instrukcji dotyczących wprowadzenia w życie wypowiedzianych kiedyś słów. Wychodząc z domu, dziewczyna wiedziona niecierpliwym swego spełnienia przeznaczeniem podążyła tam, gdzie mogła rozpocząć pisanie własnej historii.
Postanowiła czekać, tak długo jak długo będzie trzeba, na miłość pełną spełnienia, bezgraniczną, usłaną różami, westchnieniami i zachwytem, którego nikt prawdziwie nie potrafi opisać.
Postanowiła zasnąć.
Zasnęła snem świadomym, cierpliwym i wyczekującym.
Czekała, a lata nieuchronnie mijały oglądając się za nią z niezrozumieniem.
Czekała cierpliwie i z przekonaniem, że jeszcze nie przyszedł jej czas. Z nadzieją, że jej historia będzie jedną z licznych, które już się wydarzyły. Historią ze szczęśliwym zakończeniem.
Żyła od dnia do dnia, starannie wykreślając kolejne liczby z kalendarzy.
Odrzucała kolejne szanse na miłość i szczęście twierdząc, że jest zbyt wcześnie, że jej czas nie nadszedł, że to co się zdarza to jeszcze nie to. Drzemała rozglądając się za ideałem, który powali ją na kolana i od pierwszego spojrzenia onieśmieli swoją perfekcją. Nikt kogo spotykała nie był wystarczająco dobry i odpowiednio romantyczny by ją obudzić.
Życie płynęło obok, a ona skupiona na czekaniu nie zauważała nawet umykającego czasu, który nie oszczędzał jej ani trochę. Żyła w zawieszeniu, w ciągłym „jeszcze nie teraz”, tracąc nieodwracalnie najlepsze chwile. Stale powtarzała sobie, że jej czas przyjdzie, później, kiedyś, tak jak zdarzało się to innym.
Gdy stała się kobietą mocno dojrzałą okazało się, że sieć zmarszczek na twarzy zrobiła już swoje, a wszyscy wokół cieszą się swoimi dorastającymi dziećmi, jakich ona też zawsze bardzo pragnęła. I na pragnieniu miało pozostać gdyż księcia na białym rumaku stale było brak.
Wreszcie by uciec okrutnej samotności postanowiła podzielić z kimś życie, choć tak naprawdę nigdy nie oddała serca tak jak to sobie wymarzyła. Czasem nawet czuła się szczęśliwa, głównie wtedy, gdy nie żałowała lat, jakie minęły nieodwracalnie i szans, które przeszły obok niezauważone.
Patrzyła na swoje życie i czasem zastanawiała się, co by było gdyby nie czekała tak długo. Jednak szybko porzucała te rozważania, gdyż zwykle pomijamy fakty niepasujące do naszej historii.

Do historii, którą codziennie piszemy sami.





Grafika z www.thefashionspot.com