środa, 8 marca 2017

My się boimy tego psa, czyli o lęku słów kilka.



Jako współwłaściciel rottweilera miałam tą wątpliwą przyjemność doświadczać wielu nieprzyjemnych sytuacji wynikających z lękowych reakcji innych ludzi. Szczerze, na miejscu mojego psa niejednego na wskroś agresywnego człowieka potraktowałabym zębami, a tak dla przykładu. On natomiast miał ich wszystkich w głębokim poważaniu, bo drugi koniec smyczy przyczepiony był do jednego z jego właścicieli, którzy w danej sytuacji zachowywali spokój. A jeśli członkowie jego stada byli spokojni to on też nie miał powodu wyszukiwać zagrożenia, więc spokojnie eksplorował węchowo wszelkie krzaki, słupy i inne płoty. Kiedyś, w trakcie takiego spokojnego spaceru mijaliśmy mamę z takim, na oko cztero- pięciolatkiem. Pies szedł spokojnie obwąchując wszystko dookoła, był trzymany na smyczy i mało zainteresowany mijanymi ludźmi (i nie ma co się dziwić, te wszystkie zapachy pozostawiane przez psy są o niebo bardziej interesujące). Wspomniana mama chwyciła swe dziecię za ramiona i przestawiła na brzeg alejki, niemal zasłaniając je własnym ciałem. Widząc jej poczynania padło kilka zapewnień, że pies na smyczy, że nic nie zrobi, że ze spokojem. Matka jednak nieustępliwie chroniąc swe dziecko stwierdziła: my się tego psa boimy. Dziecko wyglądając zza jej ciała spoglądało na psa raczej zaciekawione…

Często przypominam sobie tą sytuację jako świetny przykład na to, jak uczymy dzieci własnych lęków. Wspomniany chłopiec zapewne nie bał się psa, najwyraźniej nie miał też przykrych doświadczeń z psami w ogóle, ale jego mama skutecznie go tego uczyła. Bo tego jak i czego się bać częściowo uczymy się od innych.

Strach jest emocją wrodzoną i pierwsze jego przejawy można obserwować u kilkumiesięcznych niemowląt. Jego źródłami są nagłe, nieoczekiwane zmiany w otoczeniu, które dziecko odbiera jako zagrażające. Funkcją strachu jest obrona przed niebezpieczeństwem. Funkcja ta jest na tyle ważna, że nasz mózg zawiera w sobie dwie drogi:
jedna pozwala na bezpośrednią szybką reakcję na spostrzeżone zagrożenie (to wtedy gdy przestrasza nas zwinięty w kłębek sznur, który w pierwszej chwili wydawał się być żmiją czy też nagły ruch w naszym kierunku),
druga - stosowana gdy czasu jest trochę więcej - zawiera element poznawczy, czyli te ułamki sekund, które pozwalają na obejrzenie, nazwanie bodźca i podjęcie decyzji o tym czy reakcja jest konieczna czy nie ( to wtedy gdy spoglądamy na sznurek jeszcze raz i okazuje się, że to jednak nie żmija).

Niemowlęta reagują strachem między innymi na nagłe, nieznane i zbyt głośne dźwięki, utratę równowagi czy okrzyki dorosłych. Płaczem sygnalizują, że coś jest nie tak i proszą o to, by ktoś pooddziaływał za nie na otoczenie, do czasu kiedy opanują manipulowanie przedmiotami w stopniu pozwalającym na zaopiekowanie się sobą. Gdy chodzący szkrab przewróci się pokonując pierwsze centymetry o własnych siłach to pierwszą jego reakcją na upadek jest strach właśnie. To dlatego dzieci uczące się chodzić po upadku dość szybko przestają płakać. Przestraszają się, płaczą, po chwili okazuje się, że wszystko jest w porządku i płakać przestają. Inaczej ma się sytuacja, gdy temu wydarzeniu towarzyszy ból, wtedy płacz będzie silniejszy i dłuższy. Jest to o tyle istotne, że potrafiąc odczytać co też dzieje się w tej małej mózgownicy, można właściwie nazwać przeżywane przez dziecko emocje i umożliwić mu odpowiednie ich klasyfikowanie. Dodatkowo ułatwia to podejmowanie działań zaradczych, w końcu inaczej zareagujemy na dziecko, które się przestraszyło, a inaczej na dziecko, które właśnie coś boli. To rozróżnienie pozwala na uczenie innych sposobów radzenia sobie w danej sytuacji. Choć bądźmy szczerzy, na początku i tak wszystko kończy się łzami wsiąkającymi w maminy sweter.
Pierwszy etap życia dziecka jest dość trudny komunikacyjnie. I nie tylko dlatego, że dziecko nie mówi po naszemu, że dopiero ogarnia o co nam chodzi, gdy mówimy: „gorące”. Jest też trudny bo dziecko wiele obserwuje, jeszcze więcej odczuwa i niewiele rozumie. Dodatkowo nie przyjmuje tych wszystkich hmm… złudzeń czy innych kłamstw, którymi my dorośli karmimy siebie i innych. Dziecko odczuwa to co faktycznie ma miejsce, to co dzieje się w naszym ciele. Jeśli przytulone czuje przez skórę niepokojące napięcie to nie uwierzy, że jest dobrze i na pewno samo również nie będzie spokojne. Nie będzie biegło radośnie przytulić się do cioci, która swoją obecnością wprowadza nerwową atmosferę a zapewnienia, że wszystko jest w porządku raczej go nie przekonają.

Dziecko już około 3 miesiąca dziecko zaczyna rozpoznawać emocje u innych m.in. lęk. Nie rozumie ich, ale rozpoznaje. Oczywiście w toku swojego życia skrupulatnie będzie się uczyło jakich emocji nie należy okazywać, lub które emocje bardziej się opłacają. Na początku jednak dziecko sygnalizuje dokładnie to, co w danej chwili czuje i tak samo z obserwacjami, które poczynia. Nie wmówimy mu, że jest dobrze kiedy w powietrzu unoszą się tony złości czy innego strachu. Pojawiająca się trudność w komunikacji może wynikać również z tego, że często sami nie uświadamiamy sobie, co w danej chwili czujemy, pewnie dlatego, że swego czasu też byliśmy bardzo sumiennymi uczniami.

Mówi się, że dzieci nie znają strachu. Stwierdzenie to jest co najmniej nieprecyzyjne, bo strach znają, mają tylko dość skromne doświadczenia i ograniczone możliwości przewidywania konsekwencji podejmowanych działań. Każde doświadczenie wzbogaca nasze zasoby i umiejętności przewidywania skutków różnych zachowań. Przeżycie czegoś nieprzyjemnego pozostaje wystarczającym czynnikiem motywującym do zaniechania danego działania, czy też poszukiwania innego rozwiązania. Tak samo dzieje się z dziećmi. Doświadczenie wzbogaca wiedzę dziecka i pozwala podjąć właściwą, chroniącą decyzję.

Jednym ze źródeł strachu są krzyki, czy też okrzyki, np. uważaj! Kiedyś tak zrobiłam, gdy moje dziecię spokojnie eksplorowało schody. Dziecko znajdowało się wtedy w dość bezpiecznej lokalizacji, a na okrzyk zareagowało nagłym odwróceniem się w moim kierunku, co było w tej sytuacji najbardziej niebezpieczne, gdyż mogło zakończyć się zachwianiem równowagi i upadkiem. To był pierwszy i ostatni raz. Mojego uważaj! oczywiście, nie przygód ze schodami. Warto zatem zwrócić uwagę na sposób naszego reagowania, bo nagły krzyk może nie tylko nie przynieść zamierzonego celu, ale co gorsza przyśpieszyć niechciane działanie powodując bolesne konsekwencje.

Tworzenie sterylnie bezpiecznego środowiska nie wpływa pozytywnie na rozwijanie umiejętności radzenia sobie. Mimo mądrego powiedzenia głoszącego by uczyć się na cudzych błędach większość z nas i tak woli doświadczyć na własnej skórze. Wszak osobiście doświadczone trudności i sposoby zaradzenia im pamięta się dużo lepiej. Dlatego warto pozwolić na, w miarę, swobodne doświadczanie otoczenia. W miarę swobodne czyli pozostające pod kontrolą dorosłego. Po co? By zwiększać wiedzę i umiejętności dziecka, a co za tym idzie, poszerzać gamę dostępnych zachowań.

Dajmy na to takie uczenie, że coś jest gorące. Maluch nie rozumie, że w szklance na stole stoi wrzątek. Nie będzie też rozumiał, że jest gorący, dopóki nie doświadczy co znaczy określenie gorące i z czym to się je. Jak może tego doświadczyć? Na przykład dotykając takiej szklanki. Jeśli nie ma jakiś zaburzeń czucia to nie ma opcji, by chciało ściskać gorącą szklankę w swoich małych delikatnych łapkach. Sytuacja wystarczająco bezpieczna by dziecko doświadczyło co znaczy gorące, zdobywając nową wiedzę bez przykrych konsekwencji. W podobny sposób moje dziecko uczyło się obsługi kominka. Wystarczyło, że dotknęło gorącego elementu raz, by za każdym razem gdy przechodziło obok oznajmiać wszystkim, używając stosownego określenia ze swojego bogatego słownika, że oto ten przedmiot jest gorący. Problem z nadmiernym zbliżaniem się do niebezpiecznego miejsca został rozwiązany, choć nie ukrywam opanowanie się w takiej sytuacji nie było łatwe. Gdyby jednak było inaczej to z reakcją na mój okrzyk uważaj! czy też nie wolno! Dziecko raczej by się zlękło, choć nie rozumiałoby o co mi chodzi. Być może podchodzenie do kominka stałoby się wyśmienitą zabawą na skupianie na sobie uwagi otoczenia, czy też powodowanie brania na ręce (przecież najlepiej jest wziąć dziecko na ręce by przenieść w bezpieczniejsze miejsce). Tak czy inaczej, zamiast wiadomości typu: to miejsce jest nieprzyjemne, może powodować ból, nie będę tu przychodzić, dziecko zakoduje: przychodzenie do tego miejsca powoduje, że mama zwraca na mnie uwagę, patrzy na mnie, mówi do mnie i przychodzi by brać mnie na ręce, to miejsce jest dobre!. To którą opcję wybierze szkrab zależy przede wszystkim od sposobu reakcji dorosłych.

Sytuacje wywołujące strach u dziecka należy umiejętnie wykorzystywać do uczenia go radzenia sobie z tą emocją. Jednak ważne jest natężenie strachu, który w danym momencie przeżywa dziecko. Bo sytuacji, w których przeżywa bardzo silny strach należy unikać. Mechanizm ten sam co u dorosłych, przy przekroczeniu pewnej granicy niczego się nie nauczymy, gdyż cała uwaga poświęcona jest przeżywaniu. W takich momentach pierwsze i najważniejsze jest utulenie/uspokojenie. Jako dorośli robimy to samo, staramy się uspokoić, by móc spokojnie pomyśleć, to jakbyśmy próbowali uspokoić to wewnętrzne dziecko, które właśnie się czegoś przestraszyło.

Nie powinno się używać straszenia jako metody wychowawczej. To zła metoda. Opiera się jedynie na emocjach. Tego typu metody nie powodują wybierania oczekiwanego sposobu zachowania. Powodują skupienie na unikaniu kary, unikaniu nieprzyjemnych emocji. W ostatecznym rozrachunku nie zachodzi oczekiwana zmiana w zachowaniu. Straszony niczego konstruktywnego się nie uczy. Pamiętam rodziców, którzy z uśmiechem na ustach opowiadali jak straszą swojego kilkulatka tym, że wyeksmitują go do obory. Dziecko nie miało kontaktu z gospodarstwem, więc nie miało obrazu tego, jak ta obora faktycznie wygląda i co tam się dzieje. Można gdybać co się działo w jego wyobraźni, gdy słyszało takie rodzicielskie zapewnienia. Rodzice byli zadowoleni bo uzyskiwali efekt w postaci usłuchanego dziecka. Ciekawe czym straszą je teraz gdy jest kilka lat starsze. Bo pomysły na straszenie kończą się zawsze, tylko na różnym etapie, potem pozostaje tylko bezsilność. Bezsilność i brak zrozumienia.

Warto pamiętać, że lęki pojawiają się naturalnie u dzieci w wieku przedszkolnym. Dzieci boją się wtedy potworów, złych wróżek, smoków i czego tam jeszcze bać się można. Zarówno jak na początku tak i potem najistotniejsze jest to jakie znaczenie tym sytuacjom przypiszą dorośli. Czy będą wyśmiewać, wyolbrzymiać, ignorować czy nadadzą odpowiednią wartość i wspierając pomogą dziecku poradzić sobie z problemem. To ostatnie podejście skupia się na rozwiązaniu problemu. Dzięki temu dziecko nabywa przekonania, że może liczyć na pomoc bliskich, że jego odczucia są ważne oraz, że na każdą trudność jest jakaś rada. To ważne przekonania, pozytywne, będące stabilną podstawą dalszego rozwoju małego człowieka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz