Moje dziecko jest złośliwe – zdanie
które potrafi paść pod adresem nawet dwumiesięcznego niemowlęcia. No dobra,
przesadziłam, trzymiesięcznego. Te, które ma dwa miesiące jeszcze sobie
smacznie przesypia znaczną część doby i wszystkim jest z tym dobrze. A taki
trzymiesięczny szkrab już zaczyna się cyrać w tym swoim świeżo nabytym życiu i
coraz śmielej pozwala sobie zerkać na świat. I wtedy zaczyna się cała gama
złośliwości niemowlęcych: pełne pieluszki, powtarzanie zakazanych czynności,
regularne arie operowe na jedno skrzeczące gardło, mazanie, robienie z
jedzeniem wszystkiego poza pakowaniem do buzi, rozrzucanie zabawek, krzyki…
długo by wymieniać, tym bardziej, że zbór tego typu zachowań, jest tym z
kategorii nieskończonych, gdyż każdy nowy dzień niosący kolejne osiągnięcia
rozwojowe, niesie również nowe pomysły na złośliwe i dokuczliwe traktowanie
styranych i zagubionych w meandrach nowych ról społecznych rodziców.
Słownik
podpowiada mi, że złośliwy to lubiący
sprawiać innym przykrość lub też wyrażający takie intencje, a także
zaskakujący w przykry sposób. O ile to drugie wyjaśnienie jeszcze, mogłoby
zostać zastosowane wobec poczynań niemowlęcia, głównie uwagi na brak
intencjonalności podmiotu, to pierwsze stanowczo nie sądzę. Niemniej jednak,
gdy słucham o złośliwości dzieci mam wrażenie, że to raczej chęć sprawiania
przykrości mówiący mają na myśli. Przyjrzyjmy się temu zatem.
Złość pojawia się w emocjonalnym świecie małego
człowieka bardzo wcześnie, bo już w pierwszym miesiącu jego życia i występuje
zwykle w sytuacjach kiedy jest nieprzyjemnie. Kiedy nie ma mamy już teraz
natychmiast, kiedy coś nie wychodzi. Złość jest naturalną reakcją na sytuacje
niepowodzenia i dyskomfortu. Zupełnie prywatnie uważam, że wszędobylska
okropnie jest trudność w pomieszczaniu czyjejś złości. Złość nie doceniana jest,
negatywnie oceniana i oczywiście gdy się pojawia zawsze musi być jakaś skomplikowana
przyczyna, której nader często zwykliśmy poszukiwać w sobie tudzież innych
osobach, zamiast dojrzeć ją, choć czasem, w warunkach zewnętrznych. Zatem, aby
uniknąć zbyt ciężkiego do codziennego dźwigania przekonania, że to ja
rodzicielka (to ja rodziciel) jestem jedynym źródłem i przyczyną pojawiających
się negatywnych emocji mojego dziecka i mam wyłączność na ich zmienianie,
wzbudzanie i kojenie zostańmy może początkowo przy frustracji.
Frustracja jest zespołem przykrych emocji, które
pojawiają się gdy osiągnięcie jakiegoś celu jest uniemożliwione. Celem
małego szkraba jest to, żeby było jak w brzuchu: ciepło, miło, szumiało,
kołysało, nic mokrego lub lepkiego nie raziło w pupę, a żarcie było sekundę po
tym jak informacja o potrzebach żywieniowych dotrze do odpowiedniego miejsca w
mózgu. Możliwe? No raczej nie… Niestety, młody człowiek funkcjonuje według
zasady: rzeczy niemożliwe załatwiamy od ręki, na cuda trzeba trochę poczekać i
wymaga, że założony cel zostanie osiągnięty. Nie zostaje, więc się złości, tym
bardziej, że w pierwszych miesiącach swojego życia ma dość ograniczoną paletę
reakcji emocjonalnych (co najmniej do 7 miesiąca życia, kiedy dostaje kolejne
bonusy, ale i to nie zbyt wiele). Natomiast z każdym dniem zwiększa się liczba
źródeł, z których spoziera nań frustracja. Świat okazuje się ciekawy i pełen
fantastycznych rzeczy i tylko ci dorośli przeszkadzają w jego poznawaniu stale
przestawiając, krzycząc, odciągając i wykonując masę innych dziwnych czynności,
czytaj: frustrując. Jak można dziwić się, że po raz piąty dziecię podchodzi do
gniazdka, kiedy cztery wcześniejsze podejścia były ukrócane tuż przed
osiągnięciem celu. I jak tu poznawać świat, kiedy tu nie wolno, tam nie można, a tu szybko
przychodzi zmęczenie i nie ma się już siły i trzeba czekać, aż ktoś się
wreszcie domyśli i weźmie na ręce. I jak tu żyć?
Jeśli
upieramy się przy złośliwości dziecięcia to celem podejmowanych przez złośliwca
działań musi być zrobienie rodzicielowi na złość. Toteż dziecię myśleć musi
sobie tak: ojejej, matka moja nie chce żebym tak szedł, bo to jest
niebezpieczne, ale ma grubą dupę od tego siedzenia z telefonem, więc pójdę tam,
niech się porusza, albo tak: no, no niech mnie odciągnie na bezpieczną
odległość, ja i tak zrobię swoje, lub tak: zmieniłeś mi pieluszkę, tak, i
myślisz, że to koniec zabawy?, to ja ci teraz pokażę, hehe. I co? Tego typu
skomplikowane wywody w głowie kilku miesięcznego niemowlęcia? Serio? Bo w takiej intencjonalnej złośliwości jest:
a) pełne rozumienie sytuacji społecznej – wiem, co robię; b) rozumienie emocji
drugiej osoby – to pojawia się sporo po ukończeniu pierwszego roku życia, choć
czasem mam wrażenie, że u niektórych może to trwać znacznie dłużej; c) chęć
wywołania określonych emocji w drugiej osobie; d) zaplanowanie działania
pozwalającego na osiągnięcie celu; e) zrealizowanie skonstruowanego planu. I
nie zapomnijmy, to wszystko odbywa się w głowie dziecka, które nie ukończyło
roku. Złośliwiec jeden. Poważnie?
Do drugiego roku życia inteligencja rozwija się na
podwalinach doświadczeń sensoryczno-motorycznych czyli
doświadczam/czuję bo ruszam, ruszam/dotykam to poznaję, poznaję/doświadczam to
zwykle jest fajnie. Dzieci są ruchliwe nie dlatego, że ich celem jest dbanie o
sprawność fizyczną ich rodziców. Dzieci są ruchliwe bo to sprawia im
przyjemność, dodatkowo jeśli uczestniczą w tym dorośli to przyjemność jest o
niebo intensywniejsza. Więc jeśli zajęta pisaniem posta zwrócę uwagę na moje
dziecko dopiero wtedy, gdy pomaszeruje do gniazdka i dodatkowo wezmę je na ręce
i przeniosę metr dalej, to mam jak w banku, że za chwilę będzie tam znowu. I
cóż się dziwić, nie dość, że przerywam zabawę w poznawanie świata, to jeszcze
wzmacniam podążanie do sfery okołogniazdkowej inicjowaniem kontaktu. Dodatkowo,
moje dziecię stwierdzi, że zabawa jest przednia i gdy ponownie będzie sięgać do
gniazdka spojrzy na mnie i uśmiechnie się najszerzej jak potrafi. Być może
następnym razem, gdy zacznie się nudzić, lub będzie chciało zwrócić na siebie
uwagę, w pierwszej kolejności poczłapie właśnie tam licząc na zainteresowanie z
mojej strony?
Drugą
kwestią, dotyczącą już dzieci starszych jest badanie granic. Dzieci miliard razy powtarzają to samo, mimo iż za
każdym razem słyszą, że nie wolno. Nosz naprawdę, złośliwość w czystej postaci.
Czy oby na pewno?
Początkowo uczenie się następuje na zasadzie warunkowania; jest bodziec to jest i reakcja. Trzeba
pamiętać jednak, że nic tak nie wzmacnia jak różne reakcje występujące po tym
samym bodźcu. Dziecko rozsypuje mąkę i raz jest śmiech, raz krzyk, raz każą
sprzątać, innym razem prawie przytrzaskują palce wykazując się niebywałym
refleksem. I nawet jeśli sto tysięcy razy reagowaliśmy tak samo, to właśnie ten
jeden raz, kiedy stwierdzamy: a niech się bawi w tej mące potem posprzątam,
może być tak bardzo nagradzający, że dziecko będzie próbowało znów i znów, aż
do skutku. Dziwne? A jaki jest stosunek zakupionych przez was do tej pory losów
w totka do wysokości uzyskanych wygranych? I czy zawsze wygrywacie pierwszą
nagrodę w konkursie, w którym bierzecie udział? No, a dziecku się dziwicie…
Myślę
sobie, że stając się omnipotentnymi dorosłymi zapominamy, że przed nami, na
naszych oczach rośnie mały człowiek, który uczy się świata od podstaw. Na swój
niedojrzały, dziecięcy sposób. Niedojrzały i dziecięcy, nie złośliwy.
Acha, gwoli wyjaśnienia. Chciałam tym króciutkim jakże tekstem, zwrócić uwagę na sposób narracji stosowany przy okazji opowiadania o własnych pociechach, a nie rozsądzać kto tu jest be, a kto aja. No, żeby nie było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz