Chciałam
napisać o kawie, o kofeinie tak po prawdzie. W końcu to substancja
psychoaktywna, z grupy stymulantów (tak jak amfetamina chociażby),
i uzależnić się od niej można, i fizycznie i psychicznie, a do
tego wszystkiego jest akceptowana społecznie. I stwierdziłam, że
napiszę, jak to się uzależniamy, jak ulegamy presji otoczenia,
jakie to niezdrowe, niekonstruktywne i niebezpieczne. I, że
szkodliwe nawyki, mała samoświadomość, że pracować trzeba nad
sobą i dążyć do większego wglądu i bardziej szczęśliwego
(czytaj: konstruktywnego i kontrolowanego) życia. Podążając za
pomysłem stwierdziłam, że muszę się czegoś dowiedzieć więcej,
tak, żeby podać dane, ilości, żeby o przekazanie wiedzy zadbać.
Szukałam, czytałam, wybrałam, ułożyłam w całość i wyszło
pięknie, tylko zaczęłam zastanawiać się... po co? A przychodzące
do głowy odpowiedzi mnie nie usatysfakcjonowały. Przecież
informacje otrzymałam z ogólnodostępnych źródeł. Temat jak
temat, nic odkrywczego, przemielony już wielokrotnie na dziesiątkach
stron. Każdy kto chce się czegoś dowiedzieć to już to zrobił,
lub zrobi to gdy poczuje taką potrzebę, tak jak to było ze mną.
Bo
ja już teraz wiem, jakie to ma działanie, na co wpływa dobrze a na
co źle, kiedy pić a kiedy odpuścić. I mam wrażenie, że razem z
tą wiedzą coś straciłam. Część tej beztroski, która
towarzyszyła kolejnej filiżance kawy w ciągu dnia, tego, że ze
śmiechem mogłam powiedzieć cóż...taki mam nawyk ;), lub, że
taaakie straszne jest to uzależnienie...
A
teraz moja beztroska dostała nowe szaty, zaczęła stanowić część poważnej
samoświadomości. I wstępnie nie brzmi najlepiej, smutno i ponuro.
Tak dorośle, odpowiedzialnie i nudno...
I
przyszło mi do głowy, że to oto chyba chodzi w tych wszystkich
mało konstruktywnych, nieodpowiedzialnych rzeczach, które robimy.
Oto żeby czegoś uniknąć, bądź stale unikać. Niezależnie od
wynikających z tego konsekwencji.
Bo te pojawiają się zawsze,
prędzej czy później.