Już prawie dwa miesiące minęły odkąd temat postanowień był na topie. Nawet okres pierwszych podsumowań, datowany na koniec stycznia, już minął. Mój
kolega znów
wrócił na siłownię, bo stan ćwiczących
wrócił do normalności. Noworoczny zapał minął. Wszystko minęło. Poza niesmakiem.
Co
wrażliwsi mogą mieć jeszcze wyrzuty sumienia, bądź ostatkiem sił, po czwartkowym obżarstwie, chwycili się środy
popielcowej jak tonący
brzytwy i w imię
religijnej ideologii odmówili
sobie tego czy owego. W końcu
nie ważne w jaki sposób, ważne by osiągnąć cel.
Zdarza
się, że korzystam z zewnętrznych ram nadających strukturę podejmowanym postanowieniom, pewnie dlatego poświęciłam
trochę czasu na poprzyglądanie się, co jest takiego, że mimo szczerych chęci, czasem postanowienie zmiany nie
ma szans na powodzenie.
Istotne daty
Będę ćwiczyć…
od poniedziałku…
Od
pierwszego dnia miesiąca,
od nowego roku, od trzydziestych urodzin.
Wielkie
znaczenie nadajemy datom, od ładnej
daty łatwiej zacząć… niby. Uzależnianie rozpoczęcia pracy nad zmianą od konkretnej daty lub momentu w życiu jest świetnym sposobem na odraczanie działania. Bo jeśli w ten poniedziałek się nie wyrobiłam z treningiem, to jeszcze nic straconego, mogę poczekać do następnego poniedziałku. Dzięki temu mam cały tydzień lenistwa. Uzasadnionego lenistwa,
wszak rozpoczynanie serii treningów od wtorku się nie liczy i na pewno nie przyniesie zamierzonych
skutków – każdy przygotowujący się do wytężonej pracy nad sylwetką to wie.
Od szczegółu do ogółu
Czy
faktycznie rozpoczynanie czegoś
nowego potrzebuje przygotowań
w postaci odpowiednich akcesoriów,
ubrań, posprzątanego domu? Nie, ale jak bardzo
nam umila wprowadzanie zmian… Szkoda tylko, że po wykonaniu tych wszystkich zabiegów okazuje się, że czasu na konkretne działanie już brak. Kolejny cudny sposób by
odraczać. A przepraszam prokrastynować, wszak trzeba być na topie, słownikowo również.
Bardzo
złożone przygotowania mają też
tą zaletę, że uspokajają, minimalizują lęk,
obawy, wszystko, co pojawia się
gdy na horyzoncie widać
jutrzenkę zmiany.
Cel, który chciał być
chciany
I
tego typu punkcików mogłabym
tu wypisywać
jeszcze i jeszcze gdyby nie to, że inny miałam cel myśląc
o tym wpisie. A tych punkcików
pod tytułem: „co zrobić, żeby
być najlepszą wersją siebie” znajdziecie w
internetach na tony, więc
nic nie tracicie, po prostu kip serczing.
Gdy
przyglądałam się realizowaniu celów przez siebie i innych moją uwagę przykuło jedno: zadowolone dziecko. Ale nie to chodzące, czy pełzające, tylko to ukryte - Wewnętrzne Dziecko, które nie mniej od
wszystkich innych dzieci jakie znacie lubi się bawić.
I
w tym dopatruję
się warunków celu/postanowienia,
które zostanie realizowane - w zadowoleniu Wewnętrznego Dziecka, które w radości swojej hojnie będzie dzielić się
swoją energią. Jak dowiedzieć się, w czym będzie z nami współpracować nasze Dziecko? Ano trzeba by siąść spokojnie i pomyśleć, czego bym chciał/a. Nie: powinnam, muszę, trzeba, należy. Tylko: czego chcę, co sprawi mi przyjemność, co mnie rozbawi, za
czym tęsknię. I na takiej liście bazowej można tworzyć postanowienia i plan ich realizacji.
Oczywiście, można też się
zastraszyć
np. codziennie rano powtarzając
sobie że: muszę jeść tą
cholerną owsiankę, bo wisi mi brzuch. Ale ani radości w tym nie ma, ani motywacji, ani
niczego co spowoduje, że
czekolada milki z orzechami przestanie być obiektem pożądania.
Za
to dogadanie się
z własnym Wewnętrznym Dzieckiem, nie tylko ułatwi rozliczenie się z pokusami, ale pomoże też uwolnić pokłady
kreatywności
jakie drzemią
w każdym z nas. Kreatywności, dzięki której każda trudność stanie się kolejnym wyzwaniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz