Jestem na bakier z kalendarzem. Jakoś nie pasujemy do
siebie ostatnio. On usilnie próbuje zwrócić na siebie moją uwagę tą czerwoną
nieruchomą ramką, a ja, ja mam przecież co miesiąc tylko jedną datę do
zapamiętania i to nie jest dziś, więc udaję, że nie dostrzegam jego prób. Przez
to nie mam już pewności kiedy wydarzyło się to, o czym wszyscy mówili,
komentowali, mądrzyli się, kłócili. Chyba tydzień temu. Tydzień to długo. Dla
wiadomości w świecie takim jak dziś, to wieczność. To nad czym rozdzieramy dziś
szaty, jutro jest tylko informacyjnym wspomnieniem i nie warto się nad tym
pochylać. Tylko ci, których sytuacja dotyka bezpośrednio, zderzają się z
rzeczywistością jeszcze raz, gdy opadnie kurz po ostatnim odjeżdżającym
dziennikarzu.
Gdy słuchałam o problemach pary wspinającej się
cholernie wysoko, pomyślałam, że to trudne, że nie zazdroszczę. A potem obserwowałam
całą sytuację, balansując między złością i smutkiem. Teraz myślę sobie, tylko że każdy
ma prawo żyć tak, jak chce; każdy jest też odpowiedzialny za to, co
oswoił/stworzył/ powołał do życia.
Nie zaczytywałam się zbytnio w komentarzach. Jednak po
raz enty, mając świadomość szalejącej burzy, zastanawiałam się dlaczego
jesteśmy tak bardzo nietolerancyjni. Dlaczego wiecznie gramy w moje lepsze.
Dlaczego idziemy na noże w walce o tolerancję, ale jak ktoś ma odmienne zdanie,
to budzi się niepohamowana siła, by przywołać go do porządku. Możemy być różni, nie musimy być jednomyślni.
Spójrzmy prawdzie w oczy. Ktoś idzie zdobywać
ośmiotysięcznik, zimą. Nie bądźmy naiwni, to nie wyjście po bułki do sklepu za rogiem. To
bardzo niebezpieczna wyprawa. To wprawa, w trakcie której może stać się
wszystko, i jak widać dzieje się. Dlaczego więc, nie mogę stwierdzić, że ta
dwójka podjęła takie a nie inne ryzyko? Przecież je podjęli. Chyba po to się to
robi. Dla adrenaliny, dla zmierzenia się z samym sobą, ze swoimi
ograniczeniami, możliwościami, po to by wydrzeć naturze to co jeszcze
zachłannie chowa za pazuchą. Dlaczego więc, nie powiedzieć otwarcie, że pewne
zachowania wiążą się z dużym ryzykiem. Sprzedający ubezpieczenia będą w tej
materii najlepiej poinformowani. Oczywiście, że nikt nie zakłada najgorszego.
Mamy plany. Nie żegnamy się na zawsze wychodząc rano do pracy, choć czasem to
faktycznie ostatnie pożegnanie.
Dlaczego nie mogę skomentować, tak jak mi się podoba,
sytuacji w której używane są pieniądze z moich podatków? Że niby płać pan ale
się nie odzywaj? Nie rozumiem. Uważam, że skoro takie fundusze zostały użyte,
to sprawa przestała być sprawą Kowalskiego, a stała się naszą wspólną. Tak
samo, jak wszystkie dokonania Polaków na tym, czy innym polu, stają się
powodem do dumy nas wszystkich, nie tylko jednostek, które miały w tym
bezpośredni udział. Dlatego też, sądzę, że to wsparcie było jak najbardziej
uzasadnione. W końcu tyle ostatnio miejsca w przestrzeni publicznej zajmuje
dyskusja o wartości życia. A tu o życie przecież chodziło.
O życie, które było różne. Musze się przyznać, że po
raz pierwszy tak mocno zapadł mi w pamięć wywiad z członkiem rodziny. Po raz
pierwszy odniosłam wrażenie, że udzielający wywiadu, może i chciałby dobrze
mówić o zmarłym, ale w sumie to nie bardzo ma jak. Tak też się zdarza.
Tak też układamy swoje scenariusze.
Tworzymy je, jako małe dzieci i z uporem maniaka
realizujemy przez całe życie, często zapominając, że przecież zakończenie
zawsze można zmienić. Nie trzeba umierać w samotności, na szczycie góry. Można żyć szczęśliwie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz