czwartek, 19 maja 2016

Pratchett i pewność siebie.



I pomyśleć, że czytam fantastykę, ale jak widać nawet tu można trafić na mądrość wszechludową i zamyśleć się nad tym gdzie zmierzamy.
Dwie kobiety chodziły pracowicie między skrzynkami. Dwie damy właściwie. Były zbyt obdarte jak na zwykłe kobiety. Żadna zwyczajna kobieta nie pozwoliłaby sobie na tak zaniedbany wygląd. Do noszenia takich ubrań potrzebna jest absolutna pewność siebie, która bierze się z wiedzy, kim był czyjś prapraprapradziadek.
Kiedy czytałam te fragmenty przyszły mi do głowy historie pod tytułem: niepozorna pani przyszła z reklamówką, a w środku miała pół miliona lub niepozorny pan w gumofilcach nie ruszał się nigdzie bez gotówki w wysokości kilku tysięcy, ot na drobne wydatki. Zastanawiam się jak to jest z nami. Czy pewność siebie naturalnie przychodzi wraz z zasobnością portfela czy może przy piątym zerze dopiero nazywamy ją po imieniu, a wcześniej jest tylko zuchwałością? A może jest tak, że posiadanie tej cechy jest niezależne od wyglądu, bycia na topie i zasobności portfela?

Mam poczucie, że pewność siebie jest na tyle ważnym elementem, że poświęcana jest jej masa czasu, energii i wskazówek. Czy można nauczyć się pewności siebie? Chyba mi się nie wydaje… Raczej stwierdziłabym, że pewność siebie można osiągnąć jako efekt uboczny pogodzenia się ze sobą i co za tym idzie szczęśliwego życia. Prawdziwie szczęśliwego życia. Prawdziwie własnego życia.

Odnoszę wrażenie, że pewność siebie często jest fałszowana, pewnie nawet częściej niż euro o niskich nominałach, najczęściej tymi wszystkimi: nie interesuje mnie to, zrobię po swojemu, ja wiem lepiej. Dlatego klasyfikować ją można jako towar deficytowy. I drogocenny…
Zapewne istnieje taki rodzaj ubóstwa, na który mogą pozwolić sobie tylko bardzo, bardzo bogaci… Tak zostaje się kimś ważnym na tej ziemi, (…). Człowiek nie przejmuje się, co myślą inni, i nigdy, przenigdy nie ma wątpliwości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz