Jakoś mnie dziś na wspominki wzięło.
Ponad dwa lata
temu pojawił się w mojej głowie pomysł
na bloga. I pierwszy wpis, który nie został wtedy opublikowany. Małe zrzędliwe
dążenie do doskonałości oceniło jego wartość merytoryczną i każdą inną, i stwierdziło,
że to jeszcze nie to, nie ten czas, nie ta konstrukcja stylistyczna.
Pierwsze
zamysły dotyczące funkcji bloga były zupełnie inne od tych, które powoli zaczynają towarzyszyć mi
obecnie. To chyba ta zmiana, którą pierwotnie chciałam podsycać, wprowadzać i
motywować. Wiadomo, chcesz coś zmieniać, zacznij od siebie. Przez te dwa lata
poznałam, na ile mi się chciało, blogosferę; przeczytałam wiele blogów; zachwycałam
się pasjami, łapałam za głowę, załamywałam ręce i szukałam swojego miejsca, w myśl przekonania, że jeśli chce się coś zacząć, to warto zobaczyć jak robią to inni. Kiedy
dziś o tym myślę, to układa mi się to wszystko w proces dorastania. Wiecie, na
początku rodzic jest wzorem i chce się go naśladować, potem okazuje się, że
wcale nie jest taki idealny, że posiada wady i to całkiem sporo (co nie jest przyjemne), następnie
zaprzecza się wszelkim wspólnym z rodzicem cechom skupiając się na ich negowaniu
(bunt nastoletni, hehe) i robieniu wszystkiego zupełnie po swojemu, by na samym
końcu stwierdzić, że w sumie to drugi raz Ameryki nie można odkryć i może
prościej, i bardziej oszczędnie jest się uczyć na nieswoich błędach, ale ze
wszystkich rad też nie trzeba korzystać.
Brak regularności w publikowaniu postów na blogu, z którym od początku się boksuję, nie
wynika z braku pomysłów, raczej ze zbyt rozbudowanego samoutrudniania, któremu
postanowiłam wypowiedzieć wojnę, na razie taką cichą i opartą raczej na walce
partyzanckiej, ale jednak. Tematem, który od kilku tygodni mi towarzyszy jest
zadowolenie z życia i piramida potrzeb Maslowa, ale dzisiejszy wpis nie będzie
o tym jak ją rozumieć, dziś zdecydowałam się na stuprocentową prywatę i może
dlatego tak trudno mi sklejać słowa w zdania. Cóż, zwykle tak przebiega zmiana,
próbuje się czegoś nowego, co wcale nie zawsze jest od początku wygodne. Wszak
wychodzenie z własnej strefy komfortu jest pożądane i rozwijające, jednak wiąże
się także ze stresem – eustresem całe szczęście.
Złapałam się na tym, że o kolejnych wpisach myślę
często jak o kolejnym nieprzyjemnym obowiązku, co w konsekwencji, małymi
kroczkami zmierzało do myśli o zamknięciu bloga. Na tym etapie życia mam
wystarczająco dużo obowiązków, niepotrzebny mi kolejny. Z drugiej strony,
chciałam mieć miejsce, które będzie istniało tylko po to by sprawiać mi
przyjemność i nie będzie to tylko mały kąt w moim domu. Bo gdzieś cicho w tym
kącie siedzi mała potrzeba podzielenia się tym co robię ze światem. W końcu to
mój jest ten kawałek podłogi, także tej wirtualnej. Dlatego też, zamierzam od dziś, chwalić się moimi mniej lub bardziej
udanymi pomysłami rękodzielniczymi, bo to sprawia mi przyjemność. I dbaniu o
małe przyjemności zamierzam poświęcić kolejny rok prowadzenia bloga. Taki
patronat.
Poza tym, istotnym elementem wprowadzania zmian jest ustalenie momentu początkowego
i momentu końcowego, tak aby móc je potem ze sobą porównać i wyciągnąć wnioski,
więc taki mam plan, na ten rok. Bez ważnych dat, poniedziałków itp. Mam
nadzieję, że będę pamiętać by za rok rozliczyć swoje obecne postanowienie. A
może ktoś to przeczyta i mnie przypilnuje? A może dołączy się ze swoim postanowieniem
na najbliższe 12 miesięcy? Będzie miło :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz