Ostatnio poświęciłam trochę czasu na metryczki dla dwóch przeuroczych bliźniaków.
Całość prezentuje się dobrze i najważniejsze obdarowani byli zadowoleni... rodzice rzecz jasna :)
A Wam się podoba?
czwartek, 19 lipca 2018
Metryczki - odcinek kolejny.
środa, 28 lutego 2018
Postanowienia i ich realizacja czyli niekończąca się opowieść.
Już prawie dwa miesiące minęły odkąd temat postanowień był na topie. Nawet okres pierwszych podsumowań, datowany na koniec stycznia, już minął. Mój
kolega znów
wrócił na siłownię, bo stan ćwiczących
wrócił do normalności. Noworoczny zapał minął. Wszystko minęło. Poza niesmakiem.
Co
wrażliwsi mogą mieć jeszcze wyrzuty sumienia, bądź ostatkiem sił, po czwartkowym obżarstwie, chwycili się środy
popielcowej jak tonący
brzytwy i w imię
religijnej ideologii odmówili
sobie tego czy owego. W końcu
nie ważne w jaki sposób, ważne by osiągnąć cel.
Zdarza
się, że korzystam z zewnętrznych ram nadających strukturę podejmowanym postanowieniom, pewnie dlatego poświęciłam
trochę czasu na poprzyglądanie się, co jest takiego, że mimo szczerych chęci, czasem postanowienie zmiany nie
ma szans na powodzenie.
Istotne daty
Będę ćwiczyć…
od poniedziałku…
Od
pierwszego dnia miesiąca,
od nowego roku, od trzydziestych urodzin.
Wielkie
znaczenie nadajemy datom, od ładnej
daty łatwiej zacząć… niby. Uzależnianie rozpoczęcia pracy nad zmianą od konkretnej daty lub momentu w życiu jest świetnym sposobem na odraczanie działania. Bo jeśli w ten poniedziałek się nie wyrobiłam z treningiem, to jeszcze nic straconego, mogę poczekać do następnego poniedziałku. Dzięki temu mam cały tydzień lenistwa. Uzasadnionego lenistwa,
wszak rozpoczynanie serii treningów od wtorku się nie liczy i na pewno nie przyniesie zamierzonych
skutków – każdy przygotowujący się do wytężonej pracy nad sylwetką to wie.
Od szczegółu do ogółu
Czy
faktycznie rozpoczynanie czegoś
nowego potrzebuje przygotowań
w postaci odpowiednich akcesoriów,
ubrań, posprzątanego domu? Nie, ale jak bardzo
nam umila wprowadzanie zmian… Szkoda tylko, że po wykonaniu tych wszystkich zabiegów okazuje się, że czasu na konkretne działanie już brak. Kolejny cudny sposób by
odraczać. A przepraszam prokrastynować, wszak trzeba być na topie, słownikowo również.
Bardzo
złożone przygotowania mają też
tą zaletę, że uspokajają, minimalizują lęk,
obawy, wszystko, co pojawia się
gdy na horyzoncie widać
jutrzenkę zmiany.
Cel, który chciał być
chciany
I
tego typu punkcików mogłabym
tu wypisywać
jeszcze i jeszcze gdyby nie to, że inny miałam cel myśląc
o tym wpisie. A tych punkcików
pod tytułem: „co zrobić, żeby
być najlepszą wersją siebie” znajdziecie w
internetach na tony, więc
nic nie tracicie, po prostu kip serczing.
Gdy
przyglądałam się realizowaniu celów przez siebie i innych moją uwagę przykuło jedno: zadowolone dziecko. Ale nie to chodzące, czy pełzające, tylko to ukryte - Wewnętrzne Dziecko, które nie mniej od
wszystkich innych dzieci jakie znacie lubi się bawić.
I
w tym dopatruję
się warunków celu/postanowienia,
które zostanie realizowane - w zadowoleniu Wewnętrznego Dziecka, które w radości swojej hojnie będzie dzielić się
swoją energią. Jak dowiedzieć się, w czym będzie z nami współpracować nasze Dziecko? Ano trzeba by siąść spokojnie i pomyśleć, czego bym chciał/a. Nie: powinnam, muszę, trzeba, należy. Tylko: czego chcę, co sprawi mi przyjemność, co mnie rozbawi, za
czym tęsknię. I na takiej liście bazowej można tworzyć postanowienia i plan ich realizacji.
Oczywiście, można też się
zastraszyć
np. codziennie rano powtarzając
sobie że: muszę jeść tą
cholerną owsiankę, bo wisi mi brzuch. Ale ani radości w tym nie ma, ani motywacji, ani
niczego co spowoduje, że
czekolada milki z orzechami przestanie być obiektem pożądania.
Za
to dogadanie się
z własnym Wewnętrznym Dzieckiem, nie tylko ułatwi rozliczenie się z pokusami, ale pomoże też uwolnić pokłady
kreatywności
jakie drzemią
w każdym z nas. Kreatywności, dzięki której każda trudność stanie się kolejnym wyzwaniem.
Etykiety:
analiza transakcyjna,
noworoczne postanowienia,
Obserwacje
Numer kontaktowy: 600 909 410
sobota, 3 lutego 2018
Na górę? Nie, dziękuję, zostanę tu.
Jestem na bakier z kalendarzem. Jakoś nie pasujemy do
siebie ostatnio. On usilnie próbuje zwrócić na siebie moją uwagę tą czerwoną
nieruchomą ramką, a ja, ja mam przecież co miesiąc tylko jedną datę do
zapamiętania i to nie jest dziś, więc udaję, że nie dostrzegam jego prób. Przez
to nie mam już pewności kiedy wydarzyło się to, o czym wszyscy mówili,
komentowali, mądrzyli się, kłócili. Chyba tydzień temu. Tydzień to długo. Dla
wiadomości w świecie takim jak dziś, to wieczność. To nad czym rozdzieramy dziś
szaty, jutro jest tylko informacyjnym wspomnieniem i nie warto się nad tym
pochylać. Tylko ci, których sytuacja dotyka bezpośrednio, zderzają się z
rzeczywistością jeszcze raz, gdy opadnie kurz po ostatnim odjeżdżającym
dziennikarzu.
Gdy słuchałam o problemach pary wspinającej się
cholernie wysoko, pomyślałam, że to trudne, że nie zazdroszczę. A potem obserwowałam
całą sytuację, balansując między złością i smutkiem. Teraz myślę sobie, tylko że każdy
ma prawo żyć tak, jak chce; każdy jest też odpowiedzialny za to, co
oswoił/stworzył/ powołał do życia.
Nie zaczytywałam się zbytnio w komentarzach. Jednak po
raz enty, mając świadomość szalejącej burzy, zastanawiałam się dlaczego
jesteśmy tak bardzo nietolerancyjni. Dlaczego wiecznie gramy w moje lepsze.
Dlaczego idziemy na noże w walce o tolerancję, ale jak ktoś ma odmienne zdanie,
to budzi się niepohamowana siła, by przywołać go do porządku. Możemy być różni, nie musimy być jednomyślni.
Spójrzmy prawdzie w oczy. Ktoś idzie zdobywać
ośmiotysięcznik, zimą. Nie bądźmy naiwni, to nie wyjście po bułki do sklepu za rogiem. To
bardzo niebezpieczna wyprawa. To wprawa, w trakcie której może stać się
wszystko, i jak widać dzieje się. Dlaczego więc, nie mogę stwierdzić, że ta
dwójka podjęła takie a nie inne ryzyko? Przecież je podjęli. Chyba po to się to
robi. Dla adrenaliny, dla zmierzenia się z samym sobą, ze swoimi
ograniczeniami, możliwościami, po to by wydrzeć naturze to co jeszcze
zachłannie chowa za pazuchą. Dlaczego więc, nie powiedzieć otwarcie, że pewne
zachowania wiążą się z dużym ryzykiem. Sprzedający ubezpieczenia będą w tej
materii najlepiej poinformowani. Oczywiście, że nikt nie zakłada najgorszego.
Mamy plany. Nie żegnamy się na zawsze wychodząc rano do pracy, choć czasem to
faktycznie ostatnie pożegnanie.
Dlaczego nie mogę skomentować, tak jak mi się podoba,
sytuacji w której używane są pieniądze z moich podatków? Że niby płać pan ale
się nie odzywaj? Nie rozumiem. Uważam, że skoro takie fundusze zostały użyte,
to sprawa przestała być sprawą Kowalskiego, a stała się naszą wspólną. Tak
samo, jak wszystkie dokonania Polaków na tym, czy innym polu, stają się
powodem do dumy nas wszystkich, nie tylko jednostek, które miały w tym
bezpośredni udział. Dlatego też, sądzę, że to wsparcie było jak najbardziej
uzasadnione. W końcu tyle ostatnio miejsca w przestrzeni publicznej zajmuje
dyskusja o wartości życia. A tu o życie przecież chodziło.
O życie, które było różne. Musze się przyznać, że po
raz pierwszy tak mocno zapadł mi w pamięć wywiad z członkiem rodziny. Po raz
pierwszy odniosłam wrażenie, że udzielający wywiadu, może i chciałby dobrze
mówić o zmarłym, ale w sumie to nie bardzo ma jak. Tak też się zdarza.
Tak też układamy swoje scenariusze.
Tworzymy je, jako małe dzieci i z uporem maniaka
realizujemy przez całe życie, często zapominając, że przecież zakończenie
zawsze można zmienić. Nie trzeba umierać w samotności, na szczycie góry. Można żyć szczęśliwie.
Etykiety:
analiza transakcyjna,
Nanga Parbat,
Zamyślenia
Numer kontaktowy: 600 909 410
Subskrybuj:
Posty (Atom)