… a mnie rozgrzeszy. Tak dokończyłabym zdanie, jakie
mogłaby wypowiedzieć matka, o której ostatnio słuchałam. Sytuacja trudna, bo przesiąknięta
złymi decyzjami, nadmierną odpowiedzialnością i wstydem. Tego ostatniego pewnie
jest w niej najwięcej. Jak często rodzice nastoletnich lub dorosłych już dzieci
borykają się ze wstydem? Mam poczucie, że zbyt często.
Przysłuchując się historii jej syna, młodego człowieka,
który popadając w uzależnienie popełniał coraz bardziej brzemienne w skutkach
błędy, zaczęłam zastanawiać się, gdzie jest granica dorosłości, za którą to on
i tylko on będzie odpowiedzialny za swoje czyny. Odpowiedzialny w oczach innych
ludzi, nie prawa.
Stałe odnoszenie się do warunków panujących w domu, jako
jedynych mających wpływ na poczynania pociech, wydaje się być co najmniej
krzywdzące. W końcu dzieci w swoim życiu podejmują jakieś decyzje. Z biegiem
lat jest ich coraz więcej, są coraz bardziej wiążące i wpływające na ich życie.
Dodatkowo nie tylko rodzice są ważnymi postaciami w katalogu dorosłych. Jest
ich cała masa: pozostali członkowie rodziny, nauczyciele, trenerzy, sąsiedzi i każdy z wymienionych dokłada swoją cegiełkę
do sposobu rozumienia i postrzegania świata.
Czy każdy z nich weźmie choć trochę odpowiedzialności za to,
jaką rolę odegrał w życiu każdego dziecka, jakie spotkał na swojej drodze? Czy
zastanowi się jakie wartości prezentuje młodym, chłonnym umysłom? Czy będzie
niczym szalone, nieskrępowane przewidywaniem skutków podejmowanego zachowania
dziecko, które frywolnie będzie wyrażało
swoje poglądy, beztroskę i brak poszanowania ogólnie panujących zasad? Czy może
będzie korzystać z możliwości łamania wszelkich zasad, zwłaszcza tych
wprowadzanych przez rodziców, mając za nic spójność wychowawczą? Hołdując przy
tym przekonaniu, że od wychowywania są rodzice.
Tak, od wychowywania… zwłaszcza jeśli po wielu, różnie
kończących się bojach, docieramy do wieku dorastania, gdy głównym celem
intelektualnego wysiłku młodego człowieka, wydaje się być wyszukiwanie sposobu
(czasem nawet popartego argumentami) na podważenie słów rodzica. Rodzic jest
najnudniejszym, najbardziej monotonnym i najmniej adekwatnym dorosłym
orbitującym wokół nastolatka. Wszyscy inni mają rację, on jeden nie. Gdyby było
inaczej, trzeba byłoby przyjąć te marudzenia o późne powroty, słabe oceny i
nieposprzątany pokój za uzasadnione, a to z kolei jest bardzo niewygodne, więc
lepiej toczyć bój. Bój o to czyja racja jest lepsza.
To trudne. Wyczerpujące. Wysysające wszelką pozytywną
energią i co tam jeszcze innego, co pozwala na niestrudzone podejmowanie
kolejnych prób tłumaczenia i wyjaśniania. Czasem energia się kończy, zapał
gaśnie. Przychodzi zniechęcenie i wyrzuty sumienia, że tak wiele się powinno a
tak niewiele jest.
A może to nie chodzi o to by stale działać. Może lepiej po
prostu być na podorędziu. Być dostępnym. Pozwolić na realizowanie autorskiego
planu. Cieszyć się z sukcesów, wspierać gdy przychodzi porażka. Być obok. Stanowić
stabilną podstawę, do której zawsze można się odwołać gdy przychodzi kryzys.
Podstawę, od której można się odbić, zaczynając znów od początku.
Bez pouczania. Bez wskazywania jedynie właściwych wyborów.
Z akceptacją. Cierpliwością. Miłością. Z ograniczoną odpowiedzialnością za
konsekwencje. Ale też z ograniczonym wpływem na to, co będzie się działo.
To ostatnie jest chyba najtrudniejsze. Dlatego, myślę, że
warto się tego uczyć, codziennie. Tak jak warto uczyć się świata na nowo. Na
nowo, bo razem z dzieckiem, uwzględniając jego spostrzeżenia, jego sposób
odbioru.
Przecież wychowując nie mamy tworzyć wiernej kopii nas
samych lub jak kto woli, kopii pozbawionej nielubianych przez nas cech,
wybitnej, realizującej nasze niespełnione marzenia i plany.
Mamy zapewnić opiekę i doprowadzić do samodzielności.
Towarzyszyć.
Być.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz