Życie
bez nich byłoby o wiele łatwiejsze i przyjemniejsze. Nie byłoby
fochów, rzucania talerzami, płaczu po kątach, krzyków, od których
dom trzęsie się w posadach. Relacje byłyby prostsze. Nikt nie
myślałby o tym czy komuś będzie przykro, czy przypadkiem się
nie obrazi, czy może nie będzie chciał już nigdy się odezwać,
nikt nie próbowałby robić drugiemu na złość, bo nikt by się
nie złościł. Nikt nikomu nie sprawiałby przykrości, nikt nie
wiedziałby co to smutek. Można byłoby mówić o rzeczywistości
takiej, jaka jest i nikt nigdy nie wymyśliłby kłamstwa, tego w dobrej
wierze też. Nie trzeba by było uczyć się zachowań asertywnych,
żeby nie krzywdzić drugiego, bo pojęcie krzywdy by nie powstało.
To
wszystko przez te emocje. Przez porywy serca, czy tam innych organów.
Przez fruwające między synapsami małe cząsteczki szczęścia lub
smutku, powodujące na równi tyle dobrego co złego. To wszystko
przez nie.
To
przez nie te bóle brzucha, głowy, karku, pleców. Te ściski w
żołądku, które nie pozwalają zjeść śniadania, lub odwrotnie,
nie pozwalają przestać jeść. Te uporczywe myśli, które nie
pozwalają spać, nie pozwalają dokonywać racjonalnych wyborów, a
do tego jeszcze besztają 24 godziny na dobę, za wszystko. To one
powodują awantury i niedomówienia, one tworzą konflikty, przez nie
musimy udowadniać swoje racje, tłumaczyć się, wyjaśniać. Przez
nie czujemy się gorsi, słabsi, mniej wartościowi, to wszystko ich
wina. Bez nich byśmy się tak nie czuli.
Bez
nich nic byśmy nie czuli.
I
czasem słyszę, że tak byłoby lepiej, że ten czy ów nie chce
już czuć tego co czuje, nie chce czuć się już nigdy tak jak
wczoraj, czy tydzień temu. I myślę sobie, że ja czasem też nie
chciałabym czuć tego co ten ktoś, czasem też tego co mi zdarza
się czuć.
Wtedy zaczynam się zastanawiać, co tak faktycznie chcę
odrzucić, co takiego teraz czuję, że chcę to usunąć z mojego
doświadczenia.
Zaczynam
wyliczankę....Złość? Nie. Poczucie osamotnienia? Nie. Smutek?
Może... Rozczarowanie? Chyba tak...itd...
I o
dziwo, coś zaczyna do czegoś pasować, jakoś jedno drugie
wyjaśniać, już nie chcę nic wyrzucać bo okazuje się całkiem
przydatne. Okazuje się, że czasem jednak warto czuć.
A
Ty? Ile Swoich uczuć rozpoznajesz?
Można powiedzieć, że te "złe" emocje - smutek, rozczarowanie, złość, beznadzieja - są w życiu niepotrzebne, bo powodują tylko cierpienie, konflikty, spadek poczucia własnej wartości. Ale wydaje mi się, że "przeżycie ich", doświadczenie, wzbogaca człowieka, dostarcza mu wiedzy o samym sobie. Może te "złe" emocje nie są wcale takie złe? Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńW rzeczy samej :), może nawet są potrzebne, może nie są ''złe'' a tylko ''nieprzyjemne''. Pozdrawiam :)
UsuńRozpoznaję wszystkie, ale czasem ciężko nad nimi zapanować.
OdpowiedzUsuńTo prawda, czasem pozostaje tylko podjąć próbę zrozumienia post factum. Choć myślę, że czasami warto je odreagować ;)
UsuńMyślę, że tuż po walentynkach powinien być Dzień Emocji. Żeby każdy zwrócił uwagę na swoje emocje, na cudze emocje.
OdpowiedzUsuńCiekawe, jakie gadżety wymyśliliby producenci? może jakiś rozpoznawacz emocji ;-)
A to ciekawe, rozpoznawacz emocji :) mogłyby być też sygnalizatory emocjonalne, tak by ułatwić rozpoznawanie :)
UsuńPrzypomniało mi się ESD Musierowiczowej :-)
Usuń