środa, 25 stycznia 2017

Kopciuszek czyli o kobiecie, która była dla innych.



Różne były początki tej historii, ich wspólny mianownik mówił o tym, że rozpoczęła się od szczęścia pełnej rodziny. Potem przyszła śmierć i od tego momentu zaczęły się schody. W rzeczywistości nie musiało być tak tragicznie, wcale nie trzeba umierać, żeby przestać istnieć czy może inaczej, żeby przestać być dla kogoś ważnym. To nawet nie jest jakoś specjalnie trudne, wystarczy aby relacje łączące z definicji bliskich sobie ludzi, były powierzchowne i pozbawione uczuć, które pozwalają żyć ze sobą szczęśliwie. W tej historii tak właśnie było.
Rodzina, która początkowo była ze sobą szczęśliwa rozpadła się na mniejsze kawałki. Tematem miej ważnym wydaje się być to, czy któryś z członków rodziny umarł czy odszedł, ważny jest efekt – zupełna zmiana dotychczasowego układu sił.
Strata jest trudnym doświadczeniem, niezależnie od tego jakie okoliczności jej towarzyszą, zawsze będzie wiązała się z poczuciem odrzucenia i bycia niewystarczająco dobrym. Ta niebezpieczna mieszanka skłania do godzenia się na warunki, które w normalnych okolicznościach są nie do przyjęcia oraz do starania się za wszelką cenę o uwagę. O docenieniu wkładanego w wykonywaną pracę wysiłku nie wspomnę. Strata powoduje też, że tracący często zaczyna czuć się niekompletny, wybrakowany. Zaczyna szukać kogoś, lub czegoś, co wypełni pustkę i pozwoli stać się pełnowartościową osobą zasługującą na szacunek. Na zauważenie.
Dziewczyna, o której jest ta historia straciła matkę i na domiar złego zanim na dobre przeżyła tą stratę, jej ojciec postanowił sprowadzić do domu inną kobietę. Jakby tego było mało, była to kobieta z przeszłością, a przeszłość ta spersonalizowana była w postaci własnych dzieci. Rodziny typu: „moje, twoje, nasze” to chyba Mount Everest rodzinnych komplikacji i choć film o takim tytule pokazuje, że początkowo złe i niechciane w ostatecznym rozrachunku może być rodzinne i wartościowe, to nie dotyczy to tej konkretnej historii. Dziewczyna, która do tej pory była oczkiem w głowie kochających rodziców, nagle zostaje zupełnie odsunięta od ciepłego domowego ogniska w jego  metaforycznym sensie…
Zastanawiająca jest rola ojca, który początkowo uzasadnia swoje decyzje dobrem jedynego dziecka, po czym wycofuje z relacji stając się biernym uczestnikiem wydarzeń. Może jest mężczyzną z typu tych, którzy uważają, że świat kobiet rządzi się swoimi prawami i nie należy zbytnio się do niego wtrącać, a kwestia wychowywania dziecka ewidentnie pozostaje w granicach tego świata.
Dziewczyna stając naprzeciw silnych charakterów, jakie wraz z sakramentalnym „tak” zamieszkały w jej domu, wycofuje się zapominając w ogóle o tym, że ma jakiekolwiek prawa. Poziom posłuszeństwa jaki prezentuje swoim zachowaniem jest zadziwiający. Celebrując poczucie skrzywdzenia przyjmuje na swoje barki ciężki los, który staje się esencją i motywem przewodnim jej życia. Z pokorą godną mniszki przyjmuje, wszystkie nakładane na nią, z coraz większym rozmachem, obowiązki.
Staje się człowiekiem instytucją, który jest w stanie załatwić każdą sprawę, wywiązać się z każdego zobowiązania, wypełnić wszelkie obowiązki. Płaci przy tym cenę, która nie wydaje jej się jakoś specjalnie wysoka. Tą ceną jest jej czas, jej zmęczenie i jej marzenia, snuciem których zajmuje umysł w trakcie wykonywania codziennych zadań. Marzy o mężczyźnie, który pojawi się nagle w jej życiu i zabierze ją do lepszego świata. Gdzieś, gdzie będzie szczęśliwa, choć nigdy nie spróbowała nawet określić, co konkretnie tym szczęściem miałoby być.
Pewnego dnia przychodzi jej do głowy pomysł, że mogłaby zrobić coś dla siebie, że może mogłaby się z czegoś ucieszyć? Zrobić coś dla własnej przyjemności? Taka słaba myśl, taka pokusa w stylu: co by było gdyby…
Nie trzeba być wróżką czy innym mentalistą, aby zdać sobie sprawę z ogromu oburzenia, które wylało się siłą wodospadu z każdej możliwej strony. To była sytuacja jak z reklamy środków na przeziębienie: bo kto zastąpi supermamę, sumiennego pracownika i jedyną przyjaciółkę? No nikt przecież!! To zupełnie niemożliwe. I kiedy dziewczyna usiadła już do swoich codziennych zadań z nosem na kwintę pojawił się głos, że wszyscy inni jednak się mylą, że ona też ma prawo do odrobiny rozrywki, oczywiście gdy upora się już z pracą…
Myśl o kilku chwilach radości, jakie obserwowała latami u wielu osób, zmotywowała ją do jeszcze wytrwalszej pracy. Była z siebie dumna. Była przekonana, że zasłużyła na trochę odpoczynku.
Po kilku godzinach pieczołowitych przygotowań wreszcie była gotowa. Przekraczając próg domu, przekroczyła drzwi do innego świata. Bawiła się wyśmienicie i gdy nadszedł czas na powrót poczuła niemal fizyczny ból. Nie chciała wracać, jednak poczucie obowiązku było silniejsze od wszystkiego innego. Wróciła, pozostawiając dla siebie wspomnienia osładzające jej kolejne szare dni. Wciąż marzyła. Marzyła o świecie diametralnie różnym od tego, w którym żyła. O życiu pełnym przygód, miłosnych uniesień i radości przelewającej się wszędzie. Wiedziała, że pozostając osobą jaką była na co dzień, nie osiągnie nawet kawałeczka z krainy szczęśliwości, której miała szansę doświadczyć.
Od tego momentu regularnie udawała się tam, gdzie mogła podbijać świat. Za każdym razem przebierała się w piękne suknie, pudrowała nos i podkreślała oko, bo tylko w taki sposób mogła uzbroić się w potrzebną pewność siebie.
I wreszcie pojawił się on. Zachwycony nią bez granic.
Czuła się zauważona. Czuła się szczęśliwa.
Wracała do domu i zmywając makijaż marzyła o niekończących się latach pełnych szczęścia i miłości, które wreszcie miały okazję stać się jej rzeczywistością.
Miłość dodała jej skrzydeł. Teraz pracowała jeszcze więcej, starała się jeszcze bardziej. Nurzając się w endorfinach dbała, z całą przykładnością, o swoje gniazdko i o niego, rzecz jasna. Była zadbaną żoną, zorganizowaną gospodynią, wielozadaniową matką…. Zmęczoną kobietą…
Dni mijały… mijały lata…
Czasem gdy patrzyła zmęczonym, pustym wzrokiem na swoje odbicie wracała do marzeń towarzyszących jej przez lata. Był tam spokój, radość i jeszcze wiele innych ciepłych emocji. Teraz głównie była zajęta slalomem między kolejnymi obowiązkami i zarzutami, że nie dba o siebie jak kiedyś, że skapciała, że gdzie się podziała tamta dziewczyna w pięknej sukni z nienagannym makijażem.
Tłumaczyła sobie, że to życie jest spełnieniem jej marzeń, że szara rzeczywistość robi swoje i dlatego wszystkie kolory wokół nieco wyblakły. Czasem jednak znów przychodziła myśl by wyrwać się spod jarzma domowych obowiązków i zawalczyć o siebie. Szybko ją uciszała, nie mając zupełnie pomysłu na to, gdzie miałaby wtedy pójść, co ze sobą zrobić.
Tak naprawdę w środku, nadal była tą samą szarą zakrzyczaną dziewczyną.
Piękne suknie i buty na obcasie cierpliwie czekały w szafie na właściwe okazje. Okazje, które zdarzały się coraz rzadziej. Czasem patrzyła na nie z ledwo dostrzegalnym błyskiem w oku, a potem i tak wciągała spodnie i cichobiegi, bo przecież na płaskim szybkiej i wygodniej, a ona ma tyle spraw do załatwienia w ultra krótkim czasie. Czasem obiecywała sobie, że zacznie chodzić w sukienkach, że będzie się malować bardziej starannie. Jednak jej codzienność weryfikowała wszystko. A może to nie była tylko codzienność? W końcu obowiązki nie układają się same…
Dni mijały w zastraszającym tempie, ona pędziła stale przed siebie. Gdy przychodził kolejny rok, obiecywała sobie, że tym razem to już na pewno zrobi coś dla siebie. A potem rok mijał. Czas mijał. Szanse mijały. Tylko zmęczenie było wytrwałe.
Czasem nie zmienia się nic poza datami umykającymi w kalendarzowy niebyt.
Czasem jednak przychodził dzień, w którym dziewczyna stwierdza, że nie jest już tą samą szarą dziewczynką, że dorosła i poza obowiązkami ma też prawo do przyjemności i nie potrzebuje do tego specjalnych ubrań, makijażu i innych dodatków. Nie pyta już nikogo o pozwolenie ani o to jak ma szczęśliwie żyć, po prostu to robi.

2 komentarze: