Bohaterów
tej sztuki jest trzech: Ja, On i Złość. Złość gra rolę główną, Ja jestem bohaterem drugoplanowym, On gra tylko w
tym jednym epizodzie. Między nami w tej scenie jest tylko Złość,
w sumie to nie do końca wiadomo, czy wcześniej było coś
więcej, czy tylko z powodu cięć w budżecie pozostała sama Złość.
Teraz to już nieistotne, bo gra się rozpoczęła. Siedzimy
naprzeciwko siebie i rozmawiamy, bo On chciał rozmawiać. Zadał
pytanie, które zawisło w powietrzu, ale zanim je usłyszę, dojdzie
do mnie rzucony niby od niechcenia komentarz. Ja wiem, co chciał
powiedzieć, wiem, po co tak naprawdę tu przyszedł i na to
zareaguję.
On
zaprzecza, gra swoją rolę, według ustalonego scenariusza. W tej
scenie Złość kisi się między nami. Raz po raz próbuje wydostać się
poprzez wyraźne spojrzenia, westchnienia, podniesiony głos, głowę
trzymaną w dłoniach i nieudaną próbę raptownego opuszczenia
pomieszczenia - bezskutecznie. Gdyby tak spojrzeć na suchy scenopis, to nic,
zupełnie nic się między nami nie dzieje. On pyta, Ja udzielam
informacji, On prosi o sprecyzowanie, Ja ponownie tłumaczę zawiłe
zawiłości. Tak naprawdę, złośliwie używam jak bardziej
złożonego mechanizmu, jakbym tłumaczyła drogę do Bejrutu przez
Sendai. Robię to tylko przez chwilę, niepostrzeżenie, tak jakbym dawała pstryczka w nos,
zaraz potem biorę głęboki oddech i tłumaczę jeszcze raz,
wspinając się na wyżyny cierpliwości.
Nie przyznajemy przez sobą otwarcie, że Złość stoi obok, nie pozwala nam na to
sytuacja społeczna. Zresztą, kto się do niej przyzna pierwszy, polegnie z kretesem. On zaprzecza, gdy obnażam jego prawdziwy cel.
Ja milczę, gdy On przywołuje moje poirytowanie do porządku.
Rozmowa nie jest konstruktywna, jakbyśmy siłowali się na rękę. Wreszcie wykładam karty na stół, nie
interesuje mnie Jego zaprzeczanie, nie będę grać w ten sposób,
nie moim kosztem. Rozchodzimy się w spokoju, On uzyskał informacje,
których nie zrozumiał, bo ich nie chciał. Otrzymał też to, po co
przyszedł, potwierdzenie, że ma rację, moje poirytowanie,
poczucie, że tym razem wygrał. Wychodził jakby lżejszy, jakby
zrzucił jakiś ciężar. Uśmiechnął się na koniec. - Powinnaś
się więcej uśmiechać, czemu wciąż masz taką niemrawą minę?
Doprawdy, nie rozumiem - pomyślałam, że tłumaczenie jest
zbędne, więc uśmiechnęłam się rozumiejąc, o co tak naprawdę
chodziło w naszej scenie. Złość popatrzyła na mnie, uśmiechnęła
się i wyszła za nim, a z nimi część mojej energii. Niech idą,
nie żal mi.
W
kącie kucnął smutek, spojrzałam na niego. - Pozwolisz, że tu
chwilę posiedzę? Wypadłem z kieszeni i trochę się poobijałem.
Nie wyrzucisz mnie, prawda? - Pozwoliłam mu zostać, odejdzie, gdy
będzie gotów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz