Na pierwszy rzut oka
całe zdarzenie dotyczy dwóch osób, sprawcy i ofiary, jej i jego.
Czasem jest tak, że ofiar jest kilka, ale nadal role dzielimy między
dwoma pozostającymi wobec siebie w sprzecznymi postawami. A cała
reszta? Rodzina, przyjaciele, sąsiedzi, przedstawiciele służb
różnej maści, media i wszyscy ci, którzy widzą, zapoznają się
i komentują, rozstrzygając po czyjej stronie tym razem jest wina i
w jakim procencie. Oni wszyscy tworzą tło, audytorium, to dla nich
często dzieje się to całe przedstawienie, to ze strachu przed nimi
(przed ich oceną) ukrywamy fakty i fakciki, mniej lub
bardziej istotne dla pełnej, obiektywnej oceny sytuacji – jeśli
takowa jest w ogóle możliwa.
Przez wielokrotne
powtarzanie, dopytywanie, szukanie rozwiązań na siłę oraz
podążanie za strereotypami, z ratownika stajemy się prześladowcą,
kiedy ofiara nadal jest ta sama i nadal jest sama. Dlaczego więc
regularnie rozgrywamy publicznie sąd nad tym czy owym, zamiast
posiłkować się instytuacjami, które do tego zostały powołane?
Dlaczego szafujemy opiniami, wyrokami, ocenami zamiast skupić się
na publicznej dyskusji o tym czy owe instytucje działają właściwie,
czy spełniają funkcje, do których zostały powołane? Dlaczego
bawimy się w sędziów, prokuratorów i ławę przysięgłych
jednocześnie, rozprawiając o konkretnym przypadku, zamiast
zastanowić się nad całym zjawiskiem? Dlaczego nie podjąć próby
oddzielenia emocji od faktów?
Dlaczego jest to tak trudne...
Każdy z nas, z
podejmowanych przez siebie działań ma jakieś zyski, każdy liczy
się też z mogącymi pojawić się kosztami. Pytanie tylko, o to na
ile jest to jego dobrowolny wybór, a na ile poddaje się swoim
niekoniecznie uświadomionym przymusom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz