Dziecię
urodziło się różowiutkie od zdrowia i było najpiękniejszą wersją mieszanki
rodzicielskich genów. Zresztą gdyby było najbrzydszą to i tak nikt by tego nie
zauważył, gdyż poziom wyczekiwania był na tyle wysoki, że upiększał wszystko co
napotykał, a i hormony licznie towarzyszące tego typu wydarzeniom robiły swoje.
Rodzice
byli cudownie szczęśliwi, a zazdrość wokół nich rosła i pęczniała gdyż teraz mieli
już wszystko. (No, może jeszcze chłopiec by się przydał, tak żeby mieli parkę,
ale historia ta nic o tym nie mówi). Z tego nadmiaru endorfin postanowili się
pochwalić swym dziecięciem i wyprawić huczne chrzciny. Zaprosili na nie
wszystkich, przynajmniej wszystkich o których pamiętali, a ogólnie wiadomym
jest, że pamięta się zwykle o osobach, które są w jakiś sposób dla nas istotne.
I w tym momencie wersje trochę się rozjeżdżają gdyż jedni twierdzili, że
zapomnieli zaprosić jednej ciotki, inni, że zabrakło dla niej tylko talerza od
kompletu. Tak czy inaczej, niezależnie od tego co faktycznie zrobiła lub
zaniechała para, ego wspomnianej ciotki zostało dotknięte do żywego.
Każdy chyba
ma taką osobę w swoim otoczeniu, że bez kija do niej nie podchodź, a i z kijem
to zupełnie bezpieczne nie jest, bo w pewnych sytuacjach osoba ta staje się
bardziej nieprzewidywalna i niszczycielska niż huragan Katrina.
Ciotka
owładnięta złością, z poczuciem niedostatecznie właściwego potraktowania (co
należało się jej, zgodnie z jej przekonaniem, z racji wieku i pokrewieństwa)
stanęła nad kołyską i stwierdziła, że dziecię to może i piękne i może na piękną
kobietę kiedyś wyrośnie, ale jak widać, to kobiety w tej rodzinie szczęścia do
miłości nie mają i pewnie będzie całe życie sama i umrze w zapomnieniu.
Nie trzeba
mieć rozbujałej wyobraźni by uświadomić sobie tą ciszę, konsternację i
przerażenie, które zapanowało wśród zgromadzonych, gdy już dotarł do nich sens
wypowiedzianych słów. Nikt nie wiedział jak się zachować, więc milczenie
zapanowało wśród wszystkich gości. Ojciec dziecka stał jak wryty, matka
zemdlała ze strachu, dziecko spało w najlepsze bez świadomości, że oto właśnie
ważą się jego losy.
Pierwsza z
odrętwienia otrząsnęła się starsza siostra matki dziecka, która stwierdziła, że
faktycznie jakoś tak w tej rodzinie bywa, że kobiety późno wychodzą za mąż, ale
dzieci się rodzą, miłość kwitnie i kolejne pokolenia rodziny rosną w zdrowiu.
Sytuacja po
tych zapewnieniach nieco straciła na pierwotnym tragizmie i powoli uczestnicy
uroczystości zajęli się tym co ich tam sprowadziło czyli świętowaniem. Jednak
słowa wypowiedziane mają swoją moc i nawet jeśli staramy się o nich zapomnieć,
jeśli nie wspominamy ich przy sporadycznych spotkaniach towarzyskich to one i
tak żyją razem z nami czekając na dogodny moment by zaistnieć prawdziwie. Co
więcej, nierzadko egzystując na granicy świadomości delikatnie wpływają na sposób
postrzegania i interpretowania otaczającego nas świata i innych.
Tak też
rosła dziewczyna piękna jak marzenie i tylko podskórnie wyczuwała narastające z
każdym rokiem napięcie i wyczekiwanie, którego nie potrafiła nazwać ani opisać
gdyż osnute było uciążliwym milczeniem charakterystycznym dla tajemnic, które
wszyscy znają, ale nikt nie odważa się mówić o nich otwarcie. Czasem udało jej
się wychwycić z poszarpanych rozmów prowadzonych ukradkiem jakieś słowa o
przepowiedni, przeznaczeniu, którego nie można uniknąć bo nikomu się do tej
pory nie udało. Doszła do wniosku, że jej historia też jest zapisana,
przepowiedziana lata temu, być może nad jej kołyską i snuła marzenia o wielkiej
klątwie, którą tylko bezgraniczna miłość może zdjąć. Zdarzało się, że dzieliła
się swymi marzeniami z matką, która wpadała wtedy w popłoch i kończyła rozmowę
krzykiem i zakazami, co było dla dziewczyny zupełnie niezrozumiałe.
Czas
płynął, dziewczyna doroślała, jej tęsknota za miłością rosła i powoli upominała
się o spełnienie. Ona z kolei szukała sposobu na jej realizację, co było trudne
gdyż wiedziała, czuła podskórnie, że droga do szczęścia musi być trudna i
usłana kolcami, najlepiej roślin rosnących szybko, dziko i najlepiej przez sto
lat.
I tak,
zgodnie z zasadą, że kto nie chce znajdzie powód, a kto chce znajdzie sposób;
dziewczyna trafiła niby przypadkiem na herbatkę do ciotki swej ulubionej (tej
starszej siostry matki). Ciotka, w wieku już była podeszłym i konwenanse coraz
mniejsze stanowiły dla niej przeszkody, poczęstowała siebie i młodą nieletnią
lampką wina, które rozwiązało stary, spętany rodzinną tajemnicą język.
Dziewczyna usłyszała więc całą historię o przepowiedniach, wróżbach i lękach,
jakie fruwały wokół przez całe jej dotychczasowe życie. Słuchała jak zaczarowana
w poczuciu, że oto wszystkie elementy układanki odnalazły swoje miejsce i
tworzą teraz spójną i pełną całość. Dodatkowo ciotka nie ograniczyła się do
prostego zrelacjonowania wydarzeń sprzed lat. Okrasiła je kilkoma historiami z
życia bliższych i dalszych krewnych, udzielając nieświadomie szczegółowych
instrukcji dotyczących wprowadzenia w życie wypowiedzianych kiedyś słów.
Wychodząc z domu, dziewczyna wiedziona niecierpliwym swego spełnienia
przeznaczeniem podążyła tam, gdzie mogła rozpocząć pisanie własnej historii.
Postanowiła
czekać, tak długo jak długo będzie trzeba, na miłość pełną spełnienia,
bezgraniczną, usłaną różami, westchnieniami i zachwytem, którego nikt
prawdziwie nie potrafi opisać.
Postanowiła
zasnąć.
Zasnęła
snem świadomym, cierpliwym i wyczekującym.
Czekała, a
lata nieuchronnie mijały oglądając się za nią z niezrozumieniem.
Czekała
cierpliwie i z przekonaniem, że jeszcze nie przyszedł jej czas. Z nadzieją, że
jej historia będzie jedną z licznych, które już się wydarzyły. Historią ze
szczęśliwym zakończeniem.
Żyła od
dnia do dnia, starannie wykreślając kolejne liczby z kalendarzy.
Odrzucała
kolejne szanse na miłość i szczęście twierdząc, że jest zbyt wcześnie, że jej
czas nie nadszedł, że to co się zdarza to jeszcze nie to. Drzemała rozglądając
się za ideałem, który powali ją na kolana i od pierwszego spojrzenia onieśmieli
swoją perfekcją. Nikt kogo spotykała nie był wystarczająco dobry i odpowiednio
romantyczny by ją obudzić.
Życie
płynęło obok, a ona skupiona na czekaniu nie zauważała nawet umykającego czasu,
który nie oszczędzał jej ani trochę. Żyła w zawieszeniu, w ciągłym „jeszcze nie
teraz”, tracąc nieodwracalnie najlepsze chwile. Stale powtarzała sobie, że jej
czas przyjdzie, później, kiedyś, tak jak zdarzało się to innym.
Gdy stała
się kobietą mocno dojrzałą okazało się, że sieć zmarszczek na twarzy zrobiła już
swoje, a wszyscy wokół cieszą się swoimi dorastającymi dziećmi, jakich ona też
zawsze bardzo pragnęła. I na pragnieniu miało pozostać gdyż księcia na białym
rumaku stale było brak.
Wreszcie by
uciec okrutnej samotności postanowiła podzielić z kimś życie, choć tak naprawdę
nigdy nie oddała serca tak jak to sobie wymarzyła. Czasem nawet czuła się
szczęśliwa, głównie wtedy, gdy nie żałowała lat, jakie minęły nieodwracalnie i
szans, które przeszły obok niezauważone.
Patrzyła na
swoje życie i czasem zastanawiała się, co by było gdyby nie czekała tak długo. Jednak
szybko porzucała te rozważania, gdyż zwykle pomijamy fakty niepasujące do naszej
historii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz