Ogólnie nie lubię budowania opinii o kimś, kimkolwiek by nie był, na podstawie obserwacji tylko jednego zachowania. Szczerze irytują mnie mądrości typu: ty nie dobry rodzicu, jak możesz w trakcie spaceru rozmawiać przez telefon! Pewnie, zgodzę się, że każde zachowanie, nawet takie w dość ekstremalnych np. sklepowych warunkach, coś o nas mówi, jednak dla mnie to trochę za mało by budować na tym ocenę.
Czasem
jednak jestem świadkiem sytuacji, w których nie chciałabym brać udziału i tak
było ostatnio. Siedzieliśmy sobie u lekarza specjalisty czekając na swoją
kolej, w poczekalni było jeszcze kilku rodziców, gdyż specjalista był
dziecięcy. Z gabinetu wyszła mama z takim, na oko dwulatkiem. Mama przed
wyjściem postanowiła jeszcze zmienić mu pieluszkę. Obok była toaleta, z której
można było skorzystać, jednak kobieta postanowiła zrobić to w miejscu gdzie
stała, przy wszystkich zebranych. Rozebrała więc małego i zmieniła mokrego
pampersa, dość szybko, sprawnie i bez większych protestów chłopca.
Druga
sytuacja, jaką chcę przytoczyć to sesja fotograficzna, którą przyszło mi kiedyś
oglądać. Rodzice byli bardzo zadowoleni ze zdjęć i chętnie chwalili się pięknym
albumem pełnym słodkich ujęć swojego nowonarodzonego syna. Mały model
natomiast, jako że był na etapie bawienia się nóżkami, radośnie pokazywał do
obiektywu wszystko to, czym go natura obdarzyła. Ujęcia śliczne… bobas słodki…
pamiątka wspaniała… (?)
Uczestnicząc
w pierwszej sytuacji czułam się z lekka zażenowana, jakoś mam przekonanie, że
zmiana pieluszki to raczej czynność higieniczna nie potrzebująca dużej widowni
i jeśli jest możliwość zrobienia tego w odosobnionym miejscu to warto z niego
skorzystać. W sumie sami, nie wykonujemy żadnych tego typu zabiegów przy
innych, przede wszystkim obcych ludziach.
W drugiej
sytuacji pomyślałam sobie o tym, co będzie za 15 - 20 lat kiedy ów bobas
dorośnie i nie będzie tak chętnie paradował, przed wszystkimi znajomymi
rodziców, nago. Historie typu „zmieniałem ci pieluszkę, więc co masz przede mną
do ukrycia”, czy „wiem jakiego typu problemy miałeś w trakcie dorastania” nie
należą do tych mile słuchanych, zwłaszcza przez dorastającego nastolatka i są,
bądźmy szczerzy, nieco naruszające.
Powyższe
sytuacje spowodowały, że zaczęłam się zastanawiać jak my, dorośli, postępujemy
wobec maluchów. W jaki sposób dbamy o ich prywatność i tworzącą się historię. Czasem
mam wrażenie, że traktujemy dzieci jak ludzi drugiej kategorii. Jakby
przeżywanie własnej roli było o niebo ważniejsze od dbania o podmiotowość
rosnącego człowieka. Sama łapię się na tym, że w rozmowach z innymi mamami
opowiadam o przyjemniejszych bądź mniej przyjemnych dokonaniach mojej latorośli
i dopiero potem pojawia się refleksja, czy to faktycznie było coś co
chciałabym, żeby tworzyło obraz mojego dziecka w oczach innych. Z odpowiedziami
jakich sobie udzielam bywa różnie, nie zawsze jestem z nich zadowolona… Dlatego
też myślę, że warto zwracać uwagę na to, co opowiadamy innym o swoich
pociechach, bo one przecież kiedyś dorosną. W sumie zrobią to zanim się
obejrzymy.
Myślę sobie
też o tym, że często zamiast skupić się na sygnałach, które dają nam dzieci, my
skupiamy się na własnych przekonaniach i doświadczeniach. Na tym, co według nas
– dorosłych, doświadczonych życiem ludzi, rodziców – jest dobre, ba! najlepsze i
najodpowiedniejsze.
To skrupulatne
budowanie własnej roli, dążenie do bycia idealnym rodzicem i heroiczne próby
sprostania oczekiwaniom jakie stawia nam bliższe i dalsze otoczenie oraz
nierzadko my sami, robi, w moim przekonaniu, więcej szkody niż pożytku.
Dlatego, że zatopieni w setkach dobrych rad, milionach przykładowych historii,
skupiamy się na tym jak powinno być, jacy my powinniśmy być, zamiast na tym aby
być prawdziwie. Czytając kolejne mądre poradniki, radząc się kolejnych
ekspertów, uzyskujemy tylko tymczasowy spokój. Tymczasowy, bo nasze życie
notorycznie ulega zmianom, wprost proporcjonalnym do nabywanych przez nasze
dzieci kolejnych umiejętności.
Więc jakie
są efekty? A no takie, że hodujemy swoje obawy i lęki dokarmiając je regularnie
by siedziały cicho, a one w złośliwości swojej rosną i w najmniej komfortowych
sytuacjach gryzą jak oszalałe. I znów trzeba je uspokajać, skupiać się na
złości na siebie samego i tych wszystkich nieprzyjemnych rzeczach, które
zwykliśmy do siebie mówić, gdy nam coś nie wychodzi. Tracimy energię na tony,
przez co pozostaje tylko poczucie, że znów nie jest tak jak być powinno, a
dziecko, które teoretycznie miało być w centrum zainteresowania, błąka się gdzieś
po jego nabrzeżach nie bardzo rozumiejąc co się dzieje.
Gdybym
miała podsumować cudowną radą (bo przecież my rodzice jesteśmy najlepsi w
dawaniu rad innym rodzicom :) ) to
powiedziałabym: bądźmy bardziej empatyczni i uważni, wobec siebie, innych i
dzieci naszych przede wszystkim. Bo, wydaje mi się, że tu nie chodzi o to, kto
ma rację lub czyja prawda jest najprawdziwsza. W końcu do tego samego celu
można dojść na wiele równych sposobów. Myślę, że ważne jest by spróbować
podoświadczać tego małego, dziwnego i pełnego niespodzianek świata, w którym
żyją nasze dzieci. By potowarzyszyć im, tłumacząc to czego jeszcze nie znają,
wyjaśniać to czego nie rozumieją i oswajać to czego się boją.
To trudna i
wyboista droga, jednak mam takie przekonanie, że jeśli odłożymy na bok, choć na
chwilę, własne poglądy i sami pozwolimy sobie spojrzeć na otaczający nas świat oczami
dziecka, to odkryjemy w nim wiele ciekawych rzeczy, na które zwykle nie
zwracamy uwagi. Być może też, nawet najbardziej zagmatwane problemy okażą się możliwe
do rozwiązania w jakiś nieoczekiwany, zupełnie prosty sposób.
Czego sobie
i Wam życzę :)
Grafika z https://pixabay.com/pl
Grafika z https://pixabay.com/pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz