sobota, 4 lutego 2017

Kobieta, która pokochała mimo woli - Piękna i Bestia





Dawno, dawno temu, a może nie tak dawno skoro jeden z bohaterów tej historii był kupcem… żyła sobie rodzina. I, oczywiście, nie była to rodzina pełna. 
Czasem zastanawiam się, jak pokrętną logiką kierują się bajkowe historie mając za cel uczenie ważnych wartości, jednocześnie pomijając rodzinę, bądź jak to bywa najczęściej, przedstawiając ją jako źródło wszelkich nieszczęść… Bo nie dość, że zwykle bohaterki są pozbawione, jeśli nie jednego z rodziców, to już na pewno ich wsparcia i pomocy, to jeszcze poza nimi nie mają zupełnie nikogo i muszą radzić sobie same, licząc na uśmiech losu w postaci pięknego księcia, który może wszystko i na pewno wybawi je z opresji zapewniając dostatnie życie pełne miłości i zamkowych luksusów. 
Ciekawe, że to zwykle mężczyzna – książę, jest tym, który ma rozwiązanie wszelkich problemów, a życie u jego boku stanowi szczyt kobiecych możliwości. Tak, ewolucyjny podział ról, stale żywy, rozgaszcza się w świadomości kolejnych pokoleń małych dziewczynek stając naprzeciw wszystkim tym wyemancypowanym pomysłom na życie, które przychodzą znacznie później i muszą walczyć o miejsce w kobiecym świecie. Ze skutkiem, będąc szczerym, raczej kiepskim.

Historia, którą postanowiłam zająć się tym razem dotyka wspomnianego tematu, jednak przede wszystkim opiera się na innym składniku kobiecego etosu – na poświęceniu.

Rodzina, o której mowa, żyła dostatnio. Tym razem bohaterka nie była sama, gdyż miała dwie starsze siostry. Niestety, były one jedynie źródłem wszelakich nieprzyjemności, a jedynym co między nimi funkcjonowało była czysta i niezmącona jakimkolwiek głębszym siostrzanym uczuciem rywalizacja. Można zachodzić w głowę jak to możliwe, jednak sytuacja wcale nie jest tak odrealniona jak to się na pierwszy rzut oka wydaje.
Córki korzystały z pełni możliwości jaką dawała im zamożność ojca, głównie podejmując działania mające skutkować zamążpójściem. Niestety, nie trwało to długo, gdyż interesy jakie prowadził jedyny żywiciel rodziny nie były wystarczająco bezpieczne. Jak to mówią, kto nie ryzykuje… Dla córek zmiana statusu, jakiej doświadczyły, była trudnym przeżyciem i nie ma co się dziwić, w końcu utrata dotychczasowego standardu życia znajduje się dość wysoko na liście najbardziej stresujących doświadczeń życiowych. Wraz z uszczupleniem się możliwości finansowych, wzrósł zakres obowiązków związany z prowadzeniem domu. Nie wydaje się dziwne, że lwia ich część przypadła na najmłodsze i jednocześnie najsłabsze ogniwo rodzinnego łańcucha. Hybryda cech opisujących naszą bohaterkę onieśmiela pięknem, subtelnością, dobrocią, wspaniałomyślnością i skromnością, jednocześnie wskazując właściwe miejsce w szeregu. Miejsce zarezerwowane dla tych, którzy nie proszą o nic, nie mają wymagań, nie oczekują zbyt wiele, nie wychylają się i przede wszystkim, sprawiają przyjemność innym. 
Każdy system rodzinny rozdziela role pomiędzy swoich członków. Każdy z członków ma jakieś obowiązki. W tym systemie najmłodsza córka miała zachwycać urodą i dobrocią oraz dbać o wszystkich wokół. 
Jak wiele jest takich  rodzin, w których to jedno z dzieci (często najmłodsze) ma ustalone z góry życie, będąc pretendowanym do przejęcia rodzinnego przedsiębiorstwa/gospodarstwa, zajęcia się opieką nad rodzicami, wypełnienia wszystkich tych obowiązków, których nie chce przejąć żadne z pozostałego rodzeństwa.
I tak, najmłodsza z rodziny - najpiękniejsza, najmądrzejsza i najbardziej usłuchana córka, wzięła na siebie obowiązki pani domu, dbając aby nikomu niczego nie brakowało.
Starała się wykonywać swoje zadania najlepiej jak potrafiła nie żądając niczego w zamian, chcąc jedynie aby jej rodzina była szczęśliwa i gdy pojawiła się możliwość otrzymania prezentu, ona poprosiła tylko o coś małego, niezbyt kosztownego, coś zupełnie oczywistego, nie sprawiającego kłopotu. Pozornie. 
Poprosiła o kwiat, który letnią porą wydawał się być najprostszym i najmniej obciążającym podarunkiem. W sumie, też najbardziej przewrotnym, gdyż wyobraźcie sobie, że ktoś wyjeżdża w długą podróż, a wy prosicie go o żywy kwiat. Jakie są szanse, że będzie on mógł, taki kwiat wam przywieść w stanie pozwalającym na zachwycenie się jego zapachem i pięknem? Właśnie. To była prośba z typu pułapek bez wyjścia: niemożliwa do wypełnienia, niemożliwa do odmówienia.

Córki zostały same, codziennie z utęsknieniem wyglądając powrotu ojca. Nie dlatego, że się o niego troszczyły. Wyczekiwały dobrych wieści mających przywrócić im utracone życie i oczywiście szanse na męża, gdyż będąc ubogimi nie miały ich w ogóle. Tylko najmłodsza za nim tęskniła, w końcu jej skromne serduszko było do tego stworzone, by kochać i wspierać. By sprawiać innym przyjemność.
Ojciec nie miał jednak dobrych wieści, na domiar złego w drodze powrotnej zabłądził i nie wiedząc jak, znalazł się w bliżej nieokreślonym miejscu. Tam, zupełnie tego nie rozumiejąc, został ugoszczony i nie pytając zupełnie o cenę, z gościny tej skorzystał. Poczuł się nawet na tyle pewnie, że postanowił skorzystać z dobrodziejstw tego  miejsca w sposób wykraczający poza zwykłą gościnę.
Prawdziwie zastanawia lekkomyślność tego człowieka. Nic dziwnego, że najmłodsza córka musiała wypełniać wszelkie obowiązki sama, skoro jej ojciec - osoba, która powinna być odpowiedzialną, popełnia naiwne, daleko idące w skutkach błędy.
Gospodarz udzielający bezinteresownej pomocy poczuł się wykorzystany i okazał w sposób dość dotkliwy swój gniew. Ojciec natomiast znakomicie odnalazł się w owej sytuacji i zasłaniając się tęskniącymi córkami kajał się przez nim, obiecując wszystko aby tylko uratować własną skórę. Nie próbował wyrównać rachunków, nie zamierzał wziąć odpowiedzialności za swoje czyny jak to zwykli robić dorośli ludzie. On obiecał coś w zamian. Obiecał własną córkę, niczym towar na targu niewolników. 

Wiadomo, na kogo padnie wybór. Wiadomo, kto w tym domu jest nadodpowiedzialny. Komu powiedzą: idź, to w gruncie rzeczy całkiem dobry chłopak jest, będzie ci z nim dobrze. A miłość? Miłość przyjdzie z czasem.

Najmłodsza córka nie miała wyjścia. Nie miała serca odmówić ojcu tłumaczącemu, że on tylko chciał spełnić jej życzenie, nie chciał nic innego, to miało być dla niej.
I tylko jedna myśl przychodzi do głowy, jeśli zastawiasz na kogoś sidła, uważaj by samemu w nie nie wpaść. Najmłodsza w takowe wpadła. Była w sytuacji bez wyjścia, a przynajmniej tak ją postrzegała. Bała się tego co miało nastąpić, ale czuła się odpowiedzialna za to co zdarzyło się jej ojcu. Bała się życia, które miało się właśnie zacząć, jednak nie miała wystarczająco siły by zadecydować czy godzi się na taki los.
Gdyby pozwoliła sobie czuć wobec ojca coś więcej niż tylko dziecięcą wdzięczność za otrzymane życie, zapewne czuła by wściekłość, za jego nieodpowiedzialność, za potraktowanie jej jak przedmiotu, za szafowanie jej losem zgodnie z własnym widzimisię.
Ale ona czuła tylko wdzięczność. A podgrzewającą do wrzenia krew złość interpretowała jako bezgraniczną miłość i tęsknotę, którą niby czuła na samą myśl o opuszczeniu rodzinnego domu. Jakby coś dobrego w nim się jej przytrafiło.
Powiedziała cicho: tak i wyruszyła w nieznane, z duszą na ramieniu. 

Mijały dni, a ona uczyła się żyć w nowych warunkach. Z człowiekiem, którego nie tylko nie kochała, ale którego się bała. Wciąż marzyła o kimś, kto będzie tym jej wymarzonym, tym jedynym, którego pokocha nad życie całą sobą. Na co dzień żyjąc z… bestią.
Uwikłana do same uszy w zależności, których nie potrafiła rozwikłać, trwała w życiu, którego nie cierpiała. Życiu, które ją unieszczęśliwiało. Takie związki nazywamy toksycznymi.
Pełne szantażu, kar, gróźb i złorzeczeń trwają przewiązane poczuciem samotności, bezwartościowości i bezsilności. Cementowane przed mijające dni, utrudniające coraz bardziej podjęcie i tak trudnej decyzji. Decyzji o wyjściu.

Gdyby dziewczyna potrafiła porzucić zamglony poczuciem obowiązku sposób patrzenia na tą sytuację, zobaczyłaby, że ponownie stała się ofiarą. Choć w miarę upływu czasu coraz trudniej było określić, czyją…

Pewnego dnia stwierdziła, że to dla niej zbyt wiele. Nie wiadomo skąd pojawiła się w niej jakaś siła, która szeptała usilnie, że to jest ten moment, to jest ten czas, jej czas. Zebrała się w sobie i wywalczyła czas dla siebie. Postanowiła zwrócić się do rodziny o pomoc.
Pomoc, której oczywiście nie otrzymała, gdyż na zewnątrz jej życie było idealne. Pełne, zaspokojonych potrzeb, głównie tych materialnych oczywiście, co przecież jest wyznacznikiem nieograniczonego szczęścia w życiu doczesnym. Dlatego nie znalazła ani krzty zrozumienia, a jej opowieści o złotej klatce i przeżywanych udrękach skwitowane zostały krótkim: wymyślasz. Tudzież dłuższym nieco: masz za dobrze. 
Wszak wiadomo, że od przybytku to się w głowie przewraca.
Uwierzyła w to i już pogodziła się z koniecznością powrotu, jednak coś nie pozwalało jej przekroczyć progu rodzinnego domu. Jakaś wewnętrzna siła starała się utrzymać ją z dala od tego cudownego życia, którego wszyscy jej zazdrościli. I wtedy role ponownie się odwróciły. Z ofiary, za którą się podawała, stała się oprawcą porzucającym kochającego ją ze wszech miar człowieka. Człowieka, który żyć bez niej nie może, który poświęca dla niej wszystko i dlatego teraz umiera z żalu i tęsknoty.
To było dla niej zbyt wiele. Nie była w stanie udźwignąć kolejnej porcji winy za czyjś los. Wróciła. Oczywiście, całe to usychanie z tęsknoty było tylko wyrafinowaną zagrywką, nie pierwszą zresztą jakiej przyszło jej doświadczyć. Złocona krata zatrzasnęła się za nią na dobre.

Dni mijały, a ona coraz bardziej wpasowywała się w skrojone dla niej życie. Już nie czekała na księcia, który wybawi ją z opresji i będzie kochał do utraty tchu. Już nawet nie traciła czasu na myśli o nim. Starała się cieszyć tym, co miała. A miała przecież tak wiele. Wszystko o czym tylko zamarzyła. I człowieka, który ją kochał. Przynajmniej ją o tym zapewniał za każdym razem gdy padał na kolana z bukietem czerwonych róż przepraszając za rozbitą wazę, podbite oko i rozciętą brew. Obiecywał góry złota i upojne noce na wyspach kanaryjskich, zawsze gdy udało mu się wytrzeźwieć i wrócić do domu na więcej niż cztery dni.  Prawił komplementy i zachwycał się jej pięknem gdy akurat nie miał żadnej innej kobiety na boku.

A ona? Ona kochała go. Na swój wyuczony sposób, pełen ograniczeń i przymusu. Kochała te chwile gdy był dla niej księciem, tym wyśnionym i wymarzonym. I choć z czasem pojawiały się one coraz rzadziej, tym bardziej były dla niej niezwykle cenne. Wracała do nich ilekroć przychodziło jej do głowy by coś zmienić. To wiązałoby się z porzuceniem go. A przecież nie zostawia się człowieka, którego się kocha. A ona go przecież kochała. To jasne.

W końcu miłość przychodzi... z czasem.



Grafika z www.naldzgraphics.net.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz