Przeczytałam ostatnio krótki tekst o
smutnych zdaniach. Wiele osób podzieliło się z autorem trudnymi zdaniami, które
przyszło im w życiu usłyszeć od innych ludzi. Słowa stwierdzające: dobrze, że
poroniłaś; jesteś głupia i nic niewarta; nie nadajesz się na ojca; to tylko
wierzchołek góry lodowej.
Takich zdań codziennie słyszymy wiele,
czasem są wykrzyczane, czasem milcząco wiszą w powietrzu i tylko w bliskim
spojrzeniu odbija się ich obraz. W sumie nie wiadomo co gorsze…
Zaczęłam się nad tym zastanawiać. Nie
dlatego, że to takie smutne, straszne, niszczące i przede wszystkim przesączone
przemocą na wskroś, bo tego typu stwierdzenia to przemoc słowna w swojej
czystej postaci, ale głównie dlatego, że to takie automatyczne i, paradoksalnie,
tak niebywale potrzebne do życia.
Zdania wypowiadane do innej osoby,
niezależnie od ich treści wiążą się z jedną z ważnych w życiu potrzeb -
potrzebą bycia zauważonym. W potrzebie tej nie chodzi tylko o kontakt
wzrokowy, gdyż ludzie mogą zauważać się na różne sposoby: mówiąc do siebie,
dotykając się, krzycząc na siebie, chwaląc, ganiąc, zerkając. W przeróżny
sposób dając informację zwrotną na prosty komunikat, który wysyłamy wszyscy
swoim istnieniem, komunikat o treści: jestem.
Od tego wszystko się zaczyna. Od
najprostszego w świecie: widzę, że jesteś, widzę, że istniejesz. To pogłaskanie
po brzuchu, gdy w środku pływa nowy człowiek jest pierwszym uznaniem jego
istnienia, nadaniem wartości jego powoli rozpoczynającemu się życiu, jest najlepszym
i najważniejszym co możemy dać drugiemu człowiekowi… Zastanawiające jest to, że
tak szybko o tym zapominamy przechodząc gładko na drugą stronę mocy.
Badań dotyczących wpływu troskliwej, czyli
życzliwej, wypełnionej pieszczotami i czułym dotykiem opieki lub jej braku, na
rozwój człowieka, było wiele. Wnioski z nich płynące można zamknąć w jednym, no
może dwóch zdaniach. Po pierwsze: czuły, ciepły kontakt wpływa pozytywnie na
rozwój nie tylko emocjonalny ale i fizyczny człowieka. Po drugie: lepszy zły
dotyk niż żaden. Stąd można wysnuć wniosek, że potrzeba bycia zauważonym jest
tak ważna, silna i determinująca nasze funkcjonowanie, że wolimy aby ktoś
zauważał na źle/ boleśnie (mówił, dotykał), niż nie robił tego wcale. Dlaczego?
Bo przynajmniej wiemy, że zostaliśmy zauważeni, inaczej nasze istnienie mogłoby
zostać poddane pod wątpliwość…
Znaki rozpoznania, bo o nich jest
mowa, możemy dawać na wiele sposobów. Mogą one być pozytywne – przyjemne i
negatywne; mogą być obarczone warunkiem koniecznym do spełnienia i wcale
takowego nie potrzebować.
Największą wartość mają te pozytywne,
które warunków specjalnych nie potrzebują. Są przepełnione dobrem samym w
sobie. Energią, która napędza nas do działania i powoduje, że możemy latać.
Cieszę się, że jesteś. Cieszę się, że cię widzę. Lubię cię. Jesteś dla mnie
ważny.
Ile razy tak myślimy, ale zamiast
powiedzieć to głośno zachowujemy dla siebie? Ile razy twierdzimy, że przecież
ta druga osoba powinna się tego domyślić?
Jak dla mnie powyższe doskonale
obrazuje historia wieloletniego małżeństwa, w którym żona pyta męża czy ten ją
kocha. On powoli przymyka oczy, obraca twarz w jej kierunku, spogląda na nią i
ze stoickim spokojem recytuje: Przecież raz ci to już powiedziałem, wiele lat
temu, dam ci znać jak coś się zmieni.
Dużo mówi się o miłości bezwarunkowej.
Miłości, której powinien móc doświadczyć każdy z nas. Miłości, na którą nie
trzeba zasługiwać, którą dostaje się tylko dlatego, że się jest. I choć czasem
udaje się otrzymać trochę tego dobrodziejstwa, to szybko wszelkie pozytywne
informacje zostają obwarowane warunkami koniecznymi do wypełnienia. W taki
sposób bardzo szybko uczymy się, że aby zasłużyć na miłość musimy być jacyś…
Grzeczni, spokojni, ułożeni,
wyrozumiali. I w sumie nie jest to złe, w końcu ważne jest aby doceniać czyjś
wysiłek, zaangażowanie, włożoną w wykonywanie obowiązków pracę. Potrzebujemy
wiedzieć, że inni zauważają to co robimy i jak robimy. Ważne też, by wskazywać np.
dzieciom, cele, do których warto dążyć i sposób, w jaki można je osiągnąć.
Warto jest powiedzieć tej drugiej osobie, która dzieli z nami życie, że
doceniamy coś co dla nas robi, nawet jeżeli jest to tylko pranie, obiad lub
zatankowanie auta.
Czasem łatwiej jest nam udzielić
takich pozytywnych informacji zwrotnych osobom, z którymi nie jesteśmy zbyt
blisko, bo w bliskich relacjach bardzo często funkcjonujemy jak ten wspomniany
wyżej mąż, wyznając zasadę, że przecież wszystko już zostało powiedziane,
reszty należy się domyślić.
Nie od dziś wiadomo, że gdy kota nie
ma w domu to myszy harcują… i gdy zapominamy o tych małych, niby nie znaczących
miłych słowach, na pierwszy plan wybija się szara rzeczywistość ubrana we
wszelkie żale, niedomówienia, skargi, duże i małe krzywdy, które wyjaśnione na
bieżąco i z szacunkiem nie znaczyłyby nic, ale pozostawione same sobie rosną i
nabierają siły tworząc relację (taką czy inną) coraz trudniejszą do zniesienia.
Zaczyna się niewinnie od „znów to zrobiłeś”, lub „wcale mnie nie słuchasz”, a
potem następuje cała masa wymyślnych określeń i podłączonych pod nie sytuacji i
zachowań. Z czasem pozostają same określenia, bo przestaje być ważne z czym są
związane i z jakiego zachowania się wywodzą, nikt już nie jest zainteresowany
uzyskaniem zmiany, cele są zupełnie inne.
Nie jest tak, że negatywne przekazy są
nam zupełnie nie potrzebne. To nie prawda. To tak jak z ideą bezstresowego
wychowania, na której marne efekty powołują się zwolennicy twardej dyscypliny i
kar cielesnych, a która została wypaczona do granic wszelkich możliwości. Nie
ma czegoś takiego jak bezstresowe wychowanie, w ogóle nie ma czegoś takiego jak
bezstresowe życie. Stres jest nam potrzebny aby się rozwijać, szukać coraz to
nowych, lepszych rozwiązań, gdyby nie stres nadal siedzielibyśmy na drzewach.
Taka prawda.
Dlatego potrzebne nam jest aby od
czasu do czasu ktoś nas zestresował, na przykład mówiąc coś nieprzyjemnego.
Ważne jest aby było to zagnieżdżone w rzeczywistości, odnosiło się do
konkretnego zachowania, zdarzenia, aby adresat dokładnie wiedział, o którą
część jego działania nam chodzi. Ważne jest to dla właściwego zrozumienia
naszego komunikatu i podjęcia odpowiednich działań w kierunku zmiany. Innymi
słowy, znów chodzi o warunek.
Nie lubię gdy się spóźniasz. Nie lubię
gdy nie chowasz brudnych talerzy do zmywarki. Takie komunikaty mówią o naszym
niezadowoleniu, dotykają jakiegoś elementu zachowania drugiej osoby, ale niosą
też wiadomość, dzięki której można wprowadzić zmianę.
To dlatego tak ważne jest, aby do
dzieci mówić o ich zachowaniu zamiast je oceniać. Z informacją, że dane
zachowanie (np. rzucanie zabawkami) jest niegrzeczne można coś zrobić, z
informacją, że jest się niegrzecznym dzieckiem… cóż, ja nie mam pomysłu, bo
uważam, że jak się jest niegrzecznym to się jest i już, dotyczy to całości
osoby nie jakiegoś jej elementu. I co robić w takim przypadku? Zmieniać
wszystko? Całego siebie? Od fundamentów?
Negatywne znaki rozpoznania obarczone
jakimś warunkiem ( np. nie podoba mi się twoje zachowanie, jest niegrzeczne) są
nam potrzebne w procesie wychowywania, pokazują nam kiedy zbaczamy z dobrej
drogi. Przydają się, byśmy mogli zauważać własne błędy, ich wpływ na
funkcjonowanie innych ludzi i naprawiać je. Gorzej, gdy zapominamy o warunkach
i mówimy rzeczy nieprzyjemne, wręcz krzywdzące. Bezwarunkowo.
Jesteś beznadziejny, nigdy do niczego
nie dojdziesz. Mam cię dość. Nienawidzę cię. Te, oraz zdania przytoczone na
początku tego posta, to słowa, których nie potrzebujemy do życia. To smutne
zdania, które zabierają nam energię, powodują, że przestajemy wierzyć w siebie
i swoje możliwości. Niestety zbyt często dajemy im wiarę, zbyt łatwo
przyjmujemy za swoją karmę i powtarzamy sobie w myślach, niczym mantrę, we
wszystkich sytuacjach kiedy coś nam nie wychodzi, kiedy nie jest idealnie.
Całe szczęście nie jesteśmy skazani na
czyjąś łaskę czy humor. Zawsze można odmówić przyjęcia znaku rozpoznania,
którego nie chcemy dostać. Zawsze można powiedzieć: „nie zgadzam się z tobą”, „to
co mówisz jest krzywdzące, niesprawiedliwe”. Można się obronić. To jest prawo,
którego nikt nigdy nikomu nie będzie w stanie zabrać.
Zawsze można też poprosić o takie
informacje zwrotne, które są nam w tej chwili potrzebne dla zachowania dobrego
samopoczucia. Można poprosić o informację o tym co robimy dobrze, co nam
wychodzi. Możemy poprosić by ktoś przytulił, pocieszył, był obok.
I przede wszystkim, możemy zacząć sami
myśleć o sobie dobrze. Chwalić się gdy zrobimy coś dobrze; być z siebie dumni,
gdy rozwiążemy jakiś problem; nagradzać się, po wykonaniu jakiejś określonej
wcześniej pracy. To najprostszy sposób zadbania o siebie, który nic nie
kosztuje, a przynosi wiele przyjemności.
To zadziwiające jak szybko uczymy
zwracać uwagę na wszelkiej maści braki i niedoskonałości, zapominając o
zaletach i możliwościach, które drzemią w nas i ludziach obok. Jak trudno
powiedzieć coś miłego drugiej osobie tak po prostu, bez powodu. Jak trudno nam
doceniać siebie i innych w codziennych, zwykłych, szarych obowiązkach. W
wiecznym zaganianiu, w ciągłym dążeniu do, w morzu wymagań, które stawiamy
sobie sami i na stawianie których bezrefleksyjnie pozwalamy innym. Jak łatwo
nam wymagać od innych realizowania naszych niewypowiedzianych oczekiwań i
punktować wszelkie błędy i potknięcia.
W taki sposób tworzymy własną historię
pełną smutnych zdań, gryzących jak głodne psy, najmocniej wtedy gdy jest
najtrudniej, gdy coś nie wyszło, gdy znów trzeba zmierzyć się z własnymi
niedostatkami.
Rozwiązanie jest proste: jedno dobre
zdanie dziennie. Jedno zdanie powiedziane do siebie, jedno zdanie powiedziane
do kogoś, kto jest obok. Jedno dobre zdanie.
Wszak zmiany najlepiej zaczynać od
siebie. Powoli. Małymi kroczkami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz