Żyła kiedyś piękna kobieta.
Pewnego dnia zapragnęła mieć dziecko. Dziecko idealne – wszak każdy rodzic,
przyszły i obecny o tym marzy. Jako że okoliczności przyrody sprzyjały, po
pewnym czasie na świat przyszła piękna dziewczynka. Prawdziwa esencja
niemowlęcości. Wraz z upływającymi latami wyrastała na piękną dziewczynę,
roztaczając swe uroki wszędzie, gdzie się tylko pojawiła. Matka przyglądała się
temu z zachwytem. Z lekkim uśmiechem zbierała liczne pochwały kierowane pod
adresem jej córki. „Oj to nic takiego” zwykła mawiać, gdy ktoś znów zasypywał
ją komplementami, których źródłem i przyczynkiem było dziecko. Dziewczynka
jednak dorastała, aż wreszcie stała się młoda kobietą i nikt już nie musiał
zważać na matkę by skomplementować dziecko. Duma związana z posiadaniem pięknej
latorośli powoli usychała, wystawiając na światło dnia najczystszą w swej
istocie zazdrość.
Jak można być zazdrosnym o własne
dziecko? Otóż można i wbrew pierwszemu wrażeniu, to wcale nie jest takie
rzadkie zjawisko, jak mogłoby się wydawać.
Na początku, gdy okołoporodowy
kurz już opadnie, kobieta może poczuć się zazdrosna o to, że cały świat kręci
się wokół tego małego cudnego bobasa, że tak mało w nim miejsca na: mnie, ja,
moje. I choć jest to tajemnica największa z możliwych, ukrywana głęboko w
meandrach umysłu, to czasem zakuje tęsknotą za tymi błogimi popołudniami
wypełnionymi bezgranicznie nicnierobieniem lub wspomnieniem o tych wszystkich
dokonaniach, które stanowiły gruntowną podbudowę własnego obrazu siebie.
Zazdrość o każdego, kto okazuje
się być większą atrakcją niż ona sama. Ona, matka, jedyna, poświęcająca całe
dnie, wykonująca najprostsze obowiązki domowe po wielekroć, będąca na każde
zawołanie, zostaje w roli obserwatora przedniej zabawy, jaką jej dziecko
właśnie urządza sobie z wujkiem, babcią, ciocią, sąsiadką. Przecież jasnym
jest, że to niesprawiedliwe.
Zazdrość o partnera, który wydaje
się, bez większego wysiłku, dostaje to całe stuprocentowe zainteresowanie
wyrażone w krótkim: „wolę z tatą”, wypowiedzianym słodkim kilkuletnim głosikiem.
Bo jak to może być, że po tylu nieprzespanych nocach, tylu poświęceniach,
pogryzionych sutkach, nadwyrężonych nadgarstkach, ono woli z tatą?! Przecież
nie zasłużył… a przynajmniej nie tak jak matka…
Zazdrość o
spełnione marzenia, o możliwości, które stoją przed młodością otworem. O
wybory, które jeszcze mogą zostać podjęte. Szanse, które jeszcze nie są
zaprzepaszczone.
I wreszcie zazdrość
o urodę. O cerę pozbawioną zmarszczek, błysk w oku, niewinny uśmiech,
westchnienia mężczyzn. Zazdrość o mijający czas, który już więcej nie wróci. O
tą młodość, która minęła bezpowrotnie pozostawiając po sobie tylko lekki posmak
przeżytych z rozmachem chwil…
Czasem to nie
tylko zazdrość. Czasem to także smutek lub żal, podstępnie przez lata
zmieniający się w zgorzknienie, tak typowe dla pomarszczonych kobiet
utyskujących na rozwiązłość młodzieży. Zgorzknienie niepozwalające cieszyć się
urokami starości, czerpać radości z wykonywanej przez lata pracy wychowawczej, dzielić
się swoją wiedzą i doświadczeniami z tymi, którzy właśnie przeżywają swoją
młodość i wbrew powszechnym krytykom, jednak chcą słuchać.
Kobieta uległa
zazdrości. Pozwoliła by ta toczyła jej serce, duszę i słowa, którymi dzień po
dniu raniła własne dziecko. Choć we własnych oczach utrzymywała obraz
troskliwej i kochającej matki, to podejmowane zachowania świadczyły o czymś
zgoła innym. Nieświadomie robiła wszystko by unicestwić piękną dziewczynę, a
wraz z nią wyrzuty sumienia wyrastające na niespełnionych marzeniach i
niewykorzystanych bezpowrotnie szansach.
Pewnego dnia
postanowiła, że dziewczyna musi odejść. Była to jej decyzja, jej potrzeba, jej
gotowość. Nie zamierzała tego z kimkolwiek omawiać czy konsultować. Zadecydowała.
Tak miało być.
Najtrudniejsze w
decyzjach podejmowanych wobec innych lub w związku z innymi jest to, że zbyt
rzadko zdarza się, by obie strony były na nie gotowe. Obopólna gotowość jest
najkorzystniejszą i najzdrowszą opcją. Pary, które zgodnie z własnymi
uczuciami, dochodzą do wniosku o rozstaniu, kończą związek w zgodzie, nie
odbierając wartości przeżytym razem chwilom. Rodzice, którzy akceptują potrzebę
niezależności i indywidualności własnych dzieci nie hamują ich rozwoju, nie
czują się też porzuceni, gdy przychodzi czas wyprowadzki latorośli. Dzieci
natomiast nie czują się odpowiedzialne za samotność rodziców i swobodnie
rozwijają skrzydła własnej tożsamości bez krępujących autonomię wyrzutów
sumienia.
W tej historii
tak nie było. W tej historii matka nie liczyła się z potrzebami własnego
dziecka. Dziecko z kolei nie było świadome, że te potrzeby są ważne. Wokół dziewczyny
nie było nikogo, kto mógłby nadać prawdziwą wartość jej istnieniu.
Wykonując
polecenie matki dziewczyna czuła się jak pozostawiona na pewną śmierć. Lęk jaki
przylgnął do myśli o odejściu nie pozwalał jej spokojnie zaplanować
przyszłości. Została pozostawiona samej sobie. Nie była gotowa. Czuła się
zagubiona, przerażona i osamotniona, ale odeszła.
Wyprowadziła się
i powoli odnajdywała w dorosłej codzienności. Pozostawiona sama sobie czuła się
niepełna, toteż panaceum szukała w obcych ramionach. W związkach. Wielu
związkach. Poświęcała się, dawała z siebie wszystko. W związkach tych,
permanentnie niewłaściwych, stale szukała tego, czego nigdy nie otrzymała – bezwarunkowej
akceptacji. Niestety bezskutecznie, gdyż nie można otrzymać od partnera czegoś,
co powinno się dostać od rodzica.
Relacja dziecka
z rodzicem, niezależnie od płci, stanowi podstawę wszelkich później
nawiązywanych relacji. To pierwotna matryca, z której korzystamy automatycznie,
do końca życia. Niestety, luk w matrycy nie można uzupełnić innymi relacjami,
innymi partnerami.
Dziewczyna
starała się żyć na własny rachunek. Matka, mimo odległości kontrolowała jej
poczynania i nie omieszkała wykorzystać każdą okazję by okazać swe
niezadowolenie. A to, że dziewczyna źle się ubiera, a to że nieodpowiednio
czesze, a to że niewłaściwie się odżywia. Matka wiedziała lepiej, a bombardując
córkę uwagami, dbała głównie o własne dobre samopoczucie i odpowiedni obraz
siebie. Nie zważała na to, że jednocześnie niszczy swoje jedyne dziecko,
któremu nigdy, tak naprawdę, nie pozwoliła dorosnąć.
Kolejni
partnerzy ostrzegali dziewczynę, że źle robi, że nie powinna wierzyć, słuchać,
przejmować się. To jednak było silniejsze od niej samej. Stale wpuszczała do
siebie matkę pełna wiary, że tym razem usłyszy coś, co pozwoli jej poczuć się
wartościową, wystarczająco dobrą. Wpuszczała ją. Otrzymywała razy. Upadała.
Podnosiła się i wpadała w objęcia kolejnego mężczyzny. Szukała w nich czegoś,
czego żaden mężczyzna nie mógł jej dać, ale ona nie była tego świadoma i
szukała nadal.
Matka z kolei
ściśle nadzorowała poczynania córki, z odpowiedniego dystansu, skrupulatnie
wypełniając swój plan. Plan mający w ostatecznym rozrachunku dowieść, że to ona
jest najlepsza.
I nawet gdyby
pojawił się książę na białym koniu, pokochał bezgranicznie, zabrał do zamku i
poślubił, obiecując życie długie i szczęśliwe to i tak wiele by to nie zmieniło.
Nawet obucie matki w rozżarzone buty i nakazanie jej tańczenia do utraty tchu
niewiele by dało. Przywiązanie do opinii najważniejszej kobiety w życiu było
tak silne, że dziewczyna była gotowa robić wszystko, aby tylko spełnić matczyne
oczekiwania. Była w stanie poświęcić wszystko. Poświęcić siebie. Poświęcić
swoje szczęście. Całe swoje życie.
Jedyną szansą by
mogła prawdziwie poczuć się wolna i szczęśliwa było uświadomienie sobie, że
matka nigdy nie da jej tego, czego tak bardzo potrzebowała i o co żebrała całe
życie. Nie uzna jej urody, jej prawa do własnych wyborów, jej autonomicznego
myślenia. Jedynym wyjściem była akceptacja tego braku i zadbanie, by luka w
pierwotnej matrycy nie powiększała się, nie uwierała zbytnio, pozwalała
oddychać.
Być może kiedyś
to zrobi.
Wikipedia
podpowiedziała mi, że pierwotnie to nie macocha była tą straszną postacią w tej
bajce, a zazdrosna matka Śnieżki. Zupełnie rozumiem wprowadzoną później zmianą.
Trudno przecież rozumieć, jak kobieta może tak okrutnie doświadczać własnego dziecka,
macocha to co innego, macochom więcej wolno. Myślę jednak, że warto wrócić do
macierzy i pochylić się chwilę nad tą pierwotną relacją, której przecież
wszyscy doświadczamy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz