Jako
współwłaściciel rottweilera miałam tą wątpliwą przyjemność doświadczać wielu
nieprzyjemnych sytuacji wynikających z lękowych reakcji innych ludzi. Szczerze,
na miejscu mojego psa niejednego na wskroś agresywnego człowieka
potraktowałabym zębami, a tak dla przykładu. On natomiast miał ich wszystkich w
głębokim poważaniu, bo drugi koniec smyczy przyczepiony był do jednego z jego
właścicieli, którzy w danej sytuacji zachowywali spokój. A jeśli członkowie jego
stada byli spokojni to on też nie miał powodu wyszukiwać zagrożenia, więc
spokojnie eksplorował węchowo wszelkie krzaki, słupy i inne płoty. Kiedyś, w
trakcie takiego spokojnego spaceru mijaliśmy mamę z takim, na oko
cztero- pięciolatkiem. Pies szedł spokojnie obwąchując wszystko dookoła, był
trzymany na smyczy i mało zainteresowany mijanymi ludźmi (i nie ma co się
dziwić, te wszystkie zapachy pozostawiane przez psy są o niebo bardziej
interesujące). Wspomniana mama chwyciła swe dziecię za ramiona i przestawiła na
brzeg alejki, niemal zasłaniając je własnym ciałem. Widząc jej poczynania padło
kilka zapewnień, że pies na smyczy, że nic nie zrobi, że ze spokojem. Matka
jednak nieustępliwie chroniąc swe dziecko stwierdziła: my się tego psa boimy.
Dziecko wyglądając zza jej ciała spoglądało na psa raczej zaciekawione…
Często
przypominam sobie tą sytuację jako świetny przykład na to, jak uczymy dzieci
własnych lęków. Wspomniany chłopiec zapewne nie bał się psa, najwyraźniej nie
miał też przykrych doświadczeń z psami w ogóle, ale jego mama skutecznie go
tego uczyła. Bo tego jak i czego się bać częściowo uczymy się od innych.
Strach
jest emocją wrodzoną i pierwsze jego przejawy można obserwować u
kilkumiesięcznych niemowląt. Jego źródłami są nagłe, nieoczekiwane zmiany w
otoczeniu, które dziecko odbiera jako zagrażające. Funkcją strachu jest obrona
przed niebezpieczeństwem. Funkcja ta jest na tyle ważna, że nasz mózg zawiera w
sobie dwie drogi:
jedna
pozwala na bezpośrednią szybką reakcję na spostrzeżone zagrożenie (to wtedy gdy
przestrasza nas zwinięty w kłębek sznur, który w pierwszej chwili wydawał się
być żmiją czy też nagły ruch w naszym kierunku),
druga
- stosowana gdy czasu jest trochę więcej - zawiera element poznawczy, czyli te
ułamki sekund, które pozwalają na obejrzenie, nazwanie bodźca i podjęcie
decyzji o tym czy reakcja jest konieczna czy nie ( to wtedy gdy spoglądamy na
sznurek jeszcze raz i okazuje się, że to jednak nie żmija).
Niemowlęta
reagują strachem między innymi na nagłe, nieznane i zbyt głośne dźwięki, utratę
równowagi czy okrzyki dorosłych. Płaczem sygnalizują, że coś jest nie tak i
proszą o to, by ktoś pooddziaływał za nie na otoczenie, do czasu kiedy opanują
manipulowanie przedmiotami w stopniu pozwalającym na zaopiekowanie się sobą.
Gdy chodzący szkrab przewróci się pokonując pierwsze centymetry o własnych
siłach to pierwszą jego reakcją na upadek jest strach właśnie. To dlatego
dzieci uczące się chodzić po upadku dość szybko przestają płakać. Przestraszają
się, płaczą, po chwili okazuje się, że wszystko jest w porządku i płakać
przestają. Inaczej ma się sytuacja, gdy temu wydarzeniu towarzyszy ból, wtedy
płacz będzie silniejszy i dłuższy. Jest to o tyle istotne, że potrafiąc
odczytać co też dzieje się w tej małej mózgownicy, można właściwie nazwać
przeżywane przez dziecko emocje i umożliwić mu odpowiednie ich klasyfikowanie.
Dodatkowo ułatwia to podejmowanie działań zaradczych, w końcu inaczej
zareagujemy na dziecko, które się przestraszyło, a inaczej na dziecko, które
właśnie coś boli. To rozróżnienie pozwala na uczenie innych sposobów radzenia
sobie w danej sytuacji. Choć bądźmy szczerzy, na początku i tak wszystko kończy
się łzami wsiąkającymi w maminy sweter.
Pierwszy
etap życia dziecka jest dość trudny komunikacyjnie. I nie tylko dlatego, że
dziecko nie mówi po naszemu, że dopiero ogarnia o co nam chodzi, gdy mówimy:
„gorące”. Jest też trudny bo dziecko wiele obserwuje, jeszcze więcej odczuwa i
niewiele rozumie. Dodatkowo nie przyjmuje tych wszystkich hmm… złudzeń czy
innych kłamstw, którymi my dorośli karmimy siebie i innych. Dziecko odczuwa to
co faktycznie ma miejsce, to co dzieje się w naszym ciele. Jeśli przytulone
czuje przez skórę niepokojące napięcie to nie uwierzy, że jest dobrze i na
pewno samo również nie będzie spokojne. Nie będzie biegło radośnie przytulić
się do cioci, która swoją obecnością wprowadza nerwową atmosferę a zapewnienia,
że wszystko jest w porządku raczej go nie przekonają.
Dziecko
już około 3 miesiąca dziecko zaczyna rozpoznawać emocje u innych m.in. lęk. Nie
rozumie ich, ale rozpoznaje. Oczywiście w toku swojego życia skrupulatnie
będzie się uczyło jakich emocji nie należy okazywać, lub które emocje bardziej
się opłacają. Na początku jednak dziecko sygnalizuje dokładnie to, co w danej
chwili czuje i tak samo z obserwacjami, które poczynia. Nie wmówimy mu, że jest
dobrze kiedy w powietrzu unoszą się tony złości czy innego strachu. Pojawiająca
się trudność w komunikacji może wynikać również z tego, że często sami nie
uświadamiamy sobie, co w danej chwili czujemy, pewnie dlatego, że swego czasu
też byliśmy bardzo sumiennymi uczniami.
Mówi
się, że dzieci nie znają strachu. Stwierdzenie to jest co najmniej
nieprecyzyjne, bo strach znają, mają tylko dość skromne doświadczenia i
ograniczone możliwości przewidywania konsekwencji podejmowanych działań. Każde
doświadczenie wzbogaca nasze zasoby i umiejętności przewidywania skutków
różnych zachowań. Przeżycie czegoś nieprzyjemnego pozostaje wystarczającym
czynnikiem motywującym do zaniechania danego działania, czy też poszukiwania
innego rozwiązania. Tak samo dzieje się z dziećmi. Doświadczenie wzbogaca
wiedzę dziecka i pozwala podjąć właściwą, chroniącą decyzję.
Jednym
ze źródeł strachu są krzyki, czy też okrzyki, np. uważaj! Kiedyś tak zrobiłam,
gdy moje dziecię spokojnie eksplorowało schody. Dziecko znajdowało się wtedy w
dość bezpiecznej lokalizacji, a na okrzyk zareagowało nagłym odwróceniem się w
moim kierunku, co było w tej sytuacji najbardziej niebezpieczne, gdyż mogło
zakończyć się zachwianiem równowagi i upadkiem. To był pierwszy i ostatni raz.
Mojego uważaj! oczywiście, nie
przygód ze schodami. Warto zatem zwrócić uwagę na sposób naszego reagowania, bo
nagły krzyk może nie tylko nie przynieść zamierzonego celu, ale co gorsza
przyśpieszyć niechciane działanie powodując bolesne konsekwencje.
Tworzenie
sterylnie bezpiecznego środowiska nie wpływa pozytywnie na rozwijanie
umiejętności radzenia sobie. Mimo mądrego powiedzenia głoszącego by uczyć się
na cudzych błędach większość z nas i tak woli doświadczyć na własnej skórze.
Wszak osobiście doświadczone trudności i sposoby zaradzenia im pamięta się dużo
lepiej. Dlatego warto pozwolić na, w miarę, swobodne doświadczanie otoczenia. W
miarę swobodne czyli pozostające pod kontrolą dorosłego. Po co? By zwiększać
wiedzę i umiejętności dziecka, a co za tym idzie, poszerzać gamę dostępnych
zachowań.
Dajmy
na to takie uczenie, że coś jest gorące. Maluch nie rozumie, że w szklance na
stole stoi wrzątek. Nie będzie też rozumiał, że jest gorący, dopóki nie doświadczy
co znaczy określenie gorące i z czym
to się je. Jak może tego doświadczyć? Na przykład dotykając takiej szklanki.
Jeśli nie ma jakiś zaburzeń czucia to nie ma opcji, by chciało ściskać gorącą
szklankę w swoich małych delikatnych łapkach. Sytuacja wystarczająco bezpieczna
by dziecko doświadczyło co znaczy gorące,
zdobywając nową wiedzę bez przykrych konsekwencji. W podobny sposób moje
dziecko uczyło się obsługi kominka. Wystarczyło, że dotknęło gorącego elementu
raz, by za każdym razem gdy przechodziło obok oznajmiać wszystkim, używając
stosownego określenia ze swojego bogatego słownika, że oto ten przedmiot jest
gorący. Problem z nadmiernym zbliżaniem się do niebezpiecznego miejsca został
rozwiązany, choć nie ukrywam opanowanie się w takiej sytuacji nie było łatwe.
Gdyby jednak było inaczej to z reakcją na mój okrzyk uważaj! czy też nie wolno! Dziecko
raczej by się zlękło, choć nie rozumiałoby o co mi chodzi. Być może
podchodzenie do kominka stałoby się wyśmienitą zabawą na skupianie na sobie
uwagi otoczenia, czy też powodowanie brania na ręce (przecież najlepiej jest
wziąć dziecko na ręce by przenieść w bezpieczniejsze miejsce). Tak czy inaczej,
zamiast wiadomości typu: to miejsce jest
nieprzyjemne, może powodować ból, nie będę tu przychodzić, dziecko zakoduje:
przychodzenie do tego miejsca powoduje,
że mama zwraca na mnie uwagę, patrzy na mnie, mówi do mnie i przychodzi by brać
mnie na ręce, to miejsce jest dobre!. To którą opcję wybierze szkrab zależy
przede wszystkim od sposobu reakcji dorosłych.
Sytuacje
wywołujące strach u dziecka należy umiejętnie wykorzystywać do uczenia go
radzenia sobie z tą emocją. Jednak ważne jest natężenie strachu, który w danym
momencie przeżywa dziecko. Bo sytuacji, w których przeżywa bardzo silny strach należy
unikać. Mechanizm ten sam co u dorosłych, przy przekroczeniu pewnej granicy
niczego się nie nauczymy, gdyż cała uwaga poświęcona jest przeżywaniu. W takich
momentach pierwsze i najważniejsze jest utulenie/uspokojenie. Jako dorośli
robimy to samo, staramy się uspokoić, by móc spokojnie pomyśleć, to jakbyśmy
próbowali uspokoić to wewnętrzne dziecko, które właśnie się czegoś
przestraszyło.
Nie powinno
się używać straszenia jako metody wychowawczej. To zła metoda. Opiera się
jedynie na emocjach. Tego typu metody nie powodują wybierania oczekiwanego
sposobu zachowania. Powodują skupienie na unikaniu kary, unikaniu
nieprzyjemnych emocji. W ostatecznym rozrachunku nie zachodzi oczekiwana zmiana
w zachowaniu. Straszony niczego konstruktywnego się nie uczy. Pamiętam
rodziców, którzy z uśmiechem na ustach opowiadali jak straszą swojego
kilkulatka tym, że wyeksmitują go do obory. Dziecko nie miało kontaktu z
gospodarstwem, więc nie miało obrazu tego, jak ta obora faktycznie wygląda i co
tam się dzieje. Można gdybać co się działo w jego wyobraźni, gdy słyszało takie
rodzicielskie zapewnienia. Rodzice byli zadowoleni bo uzyskiwali efekt w
postaci usłuchanego dziecka. Ciekawe czym straszą je teraz gdy jest kilka lat
starsze. Bo pomysły na straszenie kończą się zawsze, tylko na różnym etapie,
potem pozostaje tylko bezsilność. Bezsilność i brak zrozumienia.
Warto
pamiętać, że lęki pojawiają się naturalnie u dzieci w wieku przedszkolnym.
Dzieci boją się wtedy potworów, złych wróżek, smoków i czego tam jeszcze bać
się można. Zarówno jak na początku tak i potem najistotniejsze jest to jakie
znaczenie tym sytuacjom przypiszą dorośli. Czy będą wyśmiewać, wyolbrzymiać,
ignorować czy nadadzą odpowiednią wartość i wspierając pomogą dziecku poradzić
sobie z problemem. To ostatnie podejście skupia się na rozwiązaniu problemu.
Dzięki temu dziecko nabywa przekonania, że może liczyć na pomoc bliskich, że
jego odczucia są ważne oraz, że na każdą trudność jest jakaś rada. To ważne
przekonania, pozytywne, będące stabilną podstawą dalszego rozwoju małego
człowieka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz