Widzieliście
kiedyś tą scenę między mężem i żoną (niestety nie pamiętam w
jakim to było filmie), kiedy siedzą przy stole jedząc śniadanie w
zupełnej ciszy. Nie patrzą na siebie, każdy zajęty swoim talerzem
i swoimi myślami, po czym on wyciąga rękę po solniczkę i zamiast
poprosić ją o podanie soli mówi: ''zmarnowałaś mi dwadzieścia
lat życia''.
To
cudowny przykład na przyzwyczajenie pojawiające się po latach
(czasem dwóch czasem dwudziestu), o którym mówią ci i tamci,
starając się uzasadnić przekonanie, że miłość to tylko wymysł
młodych, energicznych i niedoświadczonych. Inni z kolei stwierdzą,
że o miłość to trzeba właśnie bardzo dbać, na różne
sposoby, więc prześcigają się sami ze sobą, żeby było
romantycznie, niespodziewanie, spontanicznie, jakkolwiek, byleby nie
nudno. Bo nuda zabija, rutyna uśmierca, dlatego też absolutnie, pod
żadnym pozorem, nie można im pozwolić zadomowić się w salonie, a
już na pewno nie w sypialni.
A
czas mija... przebiegle i niezauważalnie... Emocje tak intensywnie
pozytywne na początku wypalają
się powoli, pozwalając zauważyć, że ten drugi ktoś to wcale nie
jest tak pięknie cudowny w każdej sytuacji bo, cholera nie wiem
skąd, ale jest zwykłym człowiekiem!
Z całym swoim ludzkim dobrodziejstwem
inwentarza. To jeszcze nic! Potrafi być
w swojej rozlazłości, nerwowości, niezdecydowaniu czy porywczości
tak nieznośnie nie do zniesienia. W
takiej sytuacji mogę wystawić ktosia
za drzwi, bądź sama się ulotnić, zanim przyjdzie mi do głowy
zasztyletować go przez sen i zakopać w ogródku zanim sąsiedzi
Efektem
ubocznym jest brak miejsca na to co dzieje się MIĘDZY NAMI i
to, że ważniejsze staje
się co JA lub co ONI (kimkolwiek by nie
byli) zamiast tego, co MY, razem dla siebie. Gubimy
siebie, tych młodych zakochanych, odurzonych dobrymi myślami o
sobie. Zapominamy, że ten drugi ktoś wżarł się w obraz nas
samych i nieodwracalnie stał się jego stałym elementem. I już
nigdy nie będziemy sami, nawet po rozstaniu, bo już zawsze kawałek
tej osoby będzie tworzył jakąś część przeszłości, będzie
wpływał wyciągniętymi wnioskami i uzyskanymi doświadczeniami na
teraźniejszość i przyszłość. Zapominamy, jak ważny jest każdy,
najprostszy życzliwy gest.
Jak ważne jest utrzymywanie
tej kruchej przestrzeni, której
świadomość kiedyś doprowadzała do szaleństwa, która jak magnes
ściągała myśli nawet z sąsiedniej galaktyki tylko po to, żeby
chwycić za telefon właśnie w chwili, kiedy zaczyna dzwonić. Szukamy dziwnych, nadto dorosłych wytłumaczeń stanu obecnego, zupełnie bez sensu składając całą winę na brak czasu, pieniędzy czy czegoś tam. Jakby zwykła, codzienna, życzliwa rozmowa kosztowała cokolwiek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz