Intymność jakoś dziwnie kojarzy się
nierozłącznie z seksualnością. Tak jakby żadna inna relacja, poza tą między
kobietą a mężczyzną, nie mogła być intymna… A przecież intymność nie jest
zarezerwowana dla miłości erotycznej czy romantycznej, jest składnikiem stałym
miłości jako takiej obok zaangażowania i namiętności. Jak na moje oko
najważniejszym, bo namiętność nie trwa wiecznie, rozpala się i gaśnie w
zastraszającym tempie i wcale nie jest dla nas zdrowe aby trwała jak najdłużej.
Lepiej jest gdy powstaje jak feniks z popiołów… co jakiś czas. Zaangażowanie z
kolei wiąże nas dość skutecznie, ale chłód wiejący między kolejnymi
zobowiązaniami doskwiera nawet największym twardzielom, prędzej czy później. W
końcu „w nas obczyzna i dzikość / ledwie skórą przykryta, / inferno w
nas interny, / anatomia gwałtowna (…)”. A intymność? Intymność jest sednem
relacji, nadaje jej odpowiedni wymiar i stanowi źródło pozytywnych emocji,
które dodają sił. Intymność to szacunek do tej drugiej osoby, przekonanie, że
można na nią liczyć. To wzajemne zrozumienie, wymiana osobistych spostrzeżeń,
informacji, pragnień, marzeń; dawanie i otrzymywanie uczuciowego wsparcia.
To
dziurawa, niepełnosprawna intymność jest przyczyną wszelkich problemów z jakimi
się borykamy w relacjach międzyludzkich.
Niestety,
nikt z nas nie jest samotną wyspą, nawet jeśliby chciał. I to bujda na resorach
(lub łagodniej: skrupulatnie udziergana racjonalizacja), że komuś jest lepiej
żyć w pojedynkę, bo tak nie jest. Potrzebujemy innych, po to aby nas zauważali,
aby potwierdzali, że istniejemy, jesteśmy prawdziwi z krwi i kości, coś znaczymy,
mamy jakiś wpływ na świat i innych ludzi i co najistotniejsze, że jesteśmy
ważni dla kogoś (niestety często ktokolwiek nie wystarcza gdyż potrzebujemy
takiego potwierdzenia od kogoś konkretnego i tu często zaczynają się schody,
ale taki urok tych naszych potrzeb i relacji międzyludzkich).
Nawet
jeśli rzeczywistość tak układa role, że w danym momencie nikogo nie ma obok to
nigdy nie jest tak, żeby był to stan trwały i niezmienialny… chyba że tylko we
własnej głowie.
Jeśli
żyję w przekonaniu, że jestem sama to nic zewnętrznego tego nie zmieni. Jeśli
na co drugi posiłek będę się karmić lękiem przed oceną i obawą przed
rozczarowaniem siebie samej lub kogoś innego to każdy dzień będzie coraz
trudniejszy, a budowane w ten sposób mury spowodują, że do intymności w
relacjach z ludźmi będzie coraz dalej… z kolei wokół będzie coraz smutniej i
samotniej. Bo intymność buduje się na zaufaniu do przyjaciela/ partnera, że
zrozumie i pomoże i do siebie, że dobrze wybraliśmy.
Tworzenie
intymności w relacji z drugą osobą wymaga przekraczania swoich lęków,
otwierania się na nią i na nową jakość w nas samych, która dzięki temu
powstaje. Dbanie o intymność w relacjach z bliskimi staje się drogą do lepszego
rozumienia innych poprzez własne doświadczenia.
A
może drogą do rozumienia siebie, poprzez doświadczanie bliskiej obecności innych
w naszym życiu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz