Zapadłam się w miękkich poduszkach ciasno ułożonych na
kanapie. Spośród licznych frędzli wynurzyła się tylko nikła smuga pary
unoszącej się znad kubka, który bezskutecznie starałam się schować w dłoniach.
Przezornie podałeś mi największy z możliwych kubków, jakbyś przewidział moje
żałosne próby wtopienia się w otoczenie i z góry podjąłeś właściwe działania
aby mi to uniemożliwić. Jak zwykle jesteś o dwa kroki przede mną, ale zerkasz
co chwilę za siebie i sprawdzasz czy nadążam… Oboje wiemy, że chciałabym uciec,
zwłaszcza w momencie gdy siadasz naprzeciwko by ponownie podjąć temat. Wiem,
taką mieliśmy umowę. Zgodziłam się na wszystkie zamieszczone w niej załączniki.
Tylko, teraz dopiero skalkulowałam koszty z jakimi będę musiała się zmierzyć. Jak
zwykle przeceniłam swoje możliwości. To nic. Jeśli coś pójdzie nie tak,
zgrabnie zrzucę to na karb trudnego dzieciństwa bądź obciążających przekazów
rodzicielskich. Rozglądam się ukradkiem dookoła szukając wyjścia awaryjnego lub
chociaż czegoś co można zastosować jako temat zastępczy. Nic. Przy kolejnym
łyku kawy postanawiam wreszcie na ciebie spojrzeć. Twoje wyczekujące spojrzenie
przypomina mi o mojej powinności…
- A więc… mówisz, że to ona? – zaczynam, naiwnie modląc
się w duchu o odrobinę niechęci, o potrzebę zachowania prywatności, o zwykłe:
„tak, wiesz, jakoś leci, wszystko dobrze, a co u ciebie?” To jednak nie
następuje, nie dziś. Dziś dowiem się, że to jednak ona, że jest jak kamień
milowy, że teraz wszystko jest inaczej, lepiej, bardziej, więcej. Wysłucham
każdego słowa uciekając w mało interesujące nas oboje porównania i dygresje.
Zgodzę się z tobą w każdej kwestii, przytaknę twoim wyborom. Nie, nie będę siać
niepokoju czy innych wątpliwości. Pozostawię je dla siebie, ku pamięci. Upakuję
w osobne pudełka i postawię gdzieś w kącie. Może czasem do nich zerknę, aby
pamiętać o czym nie powinnam wspominać.
Teraz słucham uważnie każdego wypowiadanego przez ciebie
słowa. Układam obok siebie wszystkie zdania, przesadnie dbając o zachowanie
sensu, który ty im nadałeś. Moja opinia liczy się tu mniej.
To trudne, być towarzyszem. To sztuka pozbyć się
przemożnej chęci niesienia pomocy, służenia dobrą radą i tłumaczenia kwadratury
koła przy każdej okazji. Nie łatwo jest poskładać własną perspektywę i odłożyć
na bok, by móc być tu i teraz w rzeczywistości, w której nie ja ustawiam meble…
Pokój powoli nasyca się emocjami. Zadowolenie i obawy
wypełniają coraz więcej wolnych przestrzeni między drobinami powietrza. Jak
rozbrykane dzieci, zderzają się ze sobą beztrosko, za nic mając konsekwencje
swoich poczynań. Automatycznie dodaję do nich odrobinę swojego zmieszania i przesiąkniętych
dobrą wolą oczekiwań. I już po chwili żałuję wszystkiego. To nie tak miało być.
Przepraszającym wzrokiem poszukuję twojego rozgrzeszenia. Całe szczęście, nadal
jesteś w swojej opowieści. Teraz już chyba zrozumiałam dlaczego uczucia czynią nas
mniej spostrzegawczymi. To dla naszego dobra. Dla tych niesamowitych chwil uniesienia,
kiedy prawdziwa jest tylko jedna prawda, ta jedyna absolutna, którą
wykreowaliśmy sami pod wpływem emocji. I dla możliwości doświadczenia radości
bez granic, dzięki której wszystko jest proste i możliwe, na każde pytanie jest
odpowiedź, na każdy problem proste rozwiązanie. To wzbogaca.
I nawet jeśli potem codzienny kurz zaczyna panoszyć się
tu i ówdzie, to zawsze można wygrzebać z pamięci wspomnienie tej euforii, która
motywowała do nawet najbardziej nieprawdopodobnego działania.
Wszystko ma swoje miejsce i swój czas, trzeba tylko
zatrzymać się na chwilę i poczekać, aż wszystkie elementy układanki wskoczą z
gracją na swoje miejsce. Więc umościłam się wygodnie w miękkich poduszkach
ciasno ułożonych na kanapie, spojrzałam w kubek. Ostatni łyk kawy nieśmiało wyznaczał
koniec rozmowy.
- Może zrobisz mi tym razem herbatę?
Spoglądasz wyrwany spomiędzy zdań niewidzącym wzrokiem.
Po chwili wracasz do tego pokoju, w którym siedzimy od dłuższej chwili. Uśmiechasz
się stwierdzając, że to zupełnie trafiony pomysł i wracasz tam gdzie mam ci
towarzyszyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz