Kiedy pierwszy raz trafiłam na informację o ewidentnie (jak to
było opisane w artykule) bestialskiej aborcji w jednym z warszawskich szpitali,
byłam wstrząśnięta. W uszach wybrzmiał mi krzyk osamotnionego, proszącego o
pomoc noworodka, żołądek okręcił się wokół kręgosłupa, a krtań zaczęła drgać w
epileptycznym szale. Opiekuńcza część mojego ja stwierdziła, że poziom i siła
emocji jest alarmująco wysoka i dla mojego własnego dobra należy natychmiast
podjąć działania zaradcze czyli najlepiej odciąć się od źródła bodźców, w tej sytuacji od artykułu. Dlatego nie czytałam całości, nie zwróciłam uwagi na jakie fakty powołuje się autor, nie
połączyłam ich z własnym doświadczeniem i wiadomościami napychanymi do mojej
głowy przez lekarzy w trakcie własnej ciąży. Nie, emocje zagarnęły wszystko,
nie znosząc sprzeciwów, żądając władzy absolutnej, pozostawiając po sobie ślad
w postaci stwierdzenia, że stało się coś niewyobrażalnie złego, zasługującego
na potępienie.
Nie zamierzam rozwodzić się nad ideologicznym podłożem
wspomnianej sytuacji. Teraz, po czasie, bardziej interesuje mnie
manipulacyjno-emocjonalny aspekt tej sytuacji. A może
emocjonalno-manipulacyjny?
Płacz dziecka lub jego brak w dodatku związany z brakiem bądź niewłaściwą
opieką jest idealnym bodźcem wywołującym silne emocje u wszystkich ludzi, mających
choć odrobinę zdolności do empatii, a u rodziców, niezależnie od stażu, w
szczególności (choć może powinnam napisać, że u matek, bo kobiety z natury są
istotami bardziej emocjonalnymi, no dobra, nie dyskryminujmy mężczyzn).
Świetnie obrazuje to historia opisana Tu. Przyjmijmy, że opowieść o milczących
niemowlętach w ugandyjskim sierocińcu jest prawdziwa. Grupa noworodków, czy może
już niemowląt milczy, tworząc atmosferę wywołującą gęsią skórkę. Do tego
spokojny komentarz opiekunki: „Po około tygodniu od momentu kiedy
tu trafiają i po niezliczonych godzinach kiedy domagają się uwagi, w końcu
przestają płakać, kiedy zdają sobie sprawę, że nikt do nich nie przychodzi (…)
przestają płakać, gdy zdają sobie sprawę, że nikt do nich nie przychodzi. Nie
za 10 minut, nie za 4 godziny i być może już nigdy”, dopełnia obrazu grozy,
bezbrzeżnej rozpaczy i wiszących w powietrzu zaburzeń osobowości.
Tak, wizja małego, bezbronnego dziecka pozostawionego samemu sobie, do
którego już nigdy nikt nie przyjdzie, uderza z perfekcyjną wręcz dokładnością w
te najgłębiej schowane i pierwotne struny. W genetycznie uwarunkowaną i
ewolucyjnie zakorzenioną potrzebę opieki nad potomstwem, niekoniecznie własnym,
co pozwala w długofalowej perspektywie zachować gatunek. To dlatego najsłodsze
na świecie są małe kotki, pieski i niemowlaczki. Rażące swoją bezbronnością i
słodyczą, zapewniają sobie przeżycie i opiekę do czasu, aż same będą jako tako
dawały radę w tym złym i bezdusznym świecie. Tak przynajmniej planowała
ewolucja, prosto, jasno i bez większych komplikacji. My oczywiście musieliśmy
dorzucić swoje pięć groszy, dlatego w ogóle powstało coś takiego jak
sierociniec, a czas wymagający opieki nad potomstwem wydłużył się x-krotnie.
Ale do rzeczy.
Mamy więc wizję pozostawionych samym sobie biednych, małych niemowlaczków,
które zaczynają kumać, że nie opłaca się płakać, bo już nikt nigdy do nich nie
przyjdzie. Idąc za tym tropem, wszystkie te bobasy powinny wyrosnąć na zimnych,
samowystarczalnych psychopatów, albo nie przeżyć wcale. Tak się jednak zwykle
nie dzieje. Poza tym, nawet w naszej szerokości geograficznej wiele „cioć dobra
rada” mówi, żeby nie reagować od razu na każde kwilenie berbecia, bo wtedy
dzieją się te wszystkie straszne rzeczy, które utrudniają sprawowanie opieki
nad dzieckiem. Mianowicie: dziecko oczekuje uwagi, dziecko chce się przytulać,
dziecko zasypia przy cycu i, O Zgrozo!, dziecko chce być noszone.
Tak czy inaczej, w późniejszym czasie i tak siłą rzeczy uczymy dziecko, że
nie ma co za mocno płakać, bo butelka nie zmaterializuje się po sekundzie,
tylko trzeba ją przygotować, że nie dostanie wszystkiego co sobie tylko wymyśli
już teraz, natychmiast i w ogóle, że jak się coś chce, to trzeba poczekać, czasem
krócej, czasem dłużej, ale jednak. To się nazywa odraczanie gratyfikacji i jest
elementem niezbędnym do normalnego funkcjonowania w społeczeństwie. Najbardziej widoczne jest w instytucji szkoły (trzeba harować 10 miesięcy do wakacji i promocji do
wyższej klasy albo 3-5 lat żeby uzyskać tytuł) lub pracy zarobkowej (trzeba
jakiś czas przepracować zanim dostanie się nagrodę w postaci pieniędzy). Ale
czy to nie za dużo dla takiego noworodka? No raczej.
Przekonanie, o którym w cytowanej wypowiedzi wspomniała sierocińcowa
opiekunka, w pierwszej kolejności nasunęło i na myśl kształtującą się w tym
początkowym okresie życia podstawową ufność. Podstawowa ufność opiera się na
pewności, że kiedy pojawi się potrzeba, pojawi się też osoba, która tą potrzebę
zaspokoi. Mówimy tu przede wszystkim o potrzebach fizjologicznych, bo takie są
najistotniejsze na samym początku, czyli jeśli się nie mylę przez pierwsze trzy
miesiące życia dziecka. Później nabywa ono umiejętność wchodzenia w kontakt z
dorosłym sprawującym nad nim opiekę i sytuacja nieco się komplikuje. Tak czy
inaczej, najważniejsza w tym wszystkim wydaje się być stabilność środowiska, w
którym dziecko się osadza. Niemowlę rozpoznaje przyjemne sytuacje i osoby,
które je powodują. Konsekwencja, ciągłość i regularność podejmowanych czynności,
choćby/przede wszystkim pielęgnacyjnych, pozwala na pojawienie się ufności
wobec otaczających dorosłych oraz wobec siebie samego. Erikson jako cnotę tego
okresu rozwojowego podaje nadzieję, która jest wypadkową właściwych proporcji
ufności i nieufności. Bazą do utworzenia się nadziei jest wrażliwość na
potrzeby dziecka i dostarczanie mu przyjemnych doświadczeń takich jak spokój,
pokarm i ciepło.
Biorąc to pod uwagę, mogę pokusić się o stwierdzenie, że ugandyjskie
sieroty miały wystarczające warunki do zawiązania się zalążków nadziei gdyż,
choć nie posiadały ramion, które tulą godzinami, to były wokół nich tacy
dorośli, którzy swym ustalonym harmonogramem dnia przynosili ukojenie głodu
(może nawet przytulili do odbicia), zmieniali pieluszkę na suchą i owijali
ciasno kocykiem, aby zapewnić ciepło i stworzyć substytut bezpieczeństwa. Poza
tym, na pewno oglądali od czasu do czasu czy nie ropieją oczka, czy dobrze goi
się ślad po szczepionce i kąpali, dając tym samym minimalną ilość kontaktu
fizycznego, która mogła uchronić od przechylenia się szali decyzji w stronę
nieufności wobec świata, przejawiającej się wycofaniem.
Wiadomo, wszystko to w wersji mini, ale tak jesteśmy skonstruowani, że
każdy najmniejszy znak już wystarczy, żeby przeżyć, w myśl zasady: lepszy zły
dotyk niż żaden.
Jednak tego typu historie w pierwszej kolejności wzbudzają emocje, rozsierdzają
blisko z nim związane poczucie sprawiedliwości i całą gamę przekonań, w których
zapisane jest, jak powinien wyglądać świat i jakie zadania każdy z nas powinien
wypełniać, aby być dobrym, wartościowym człowiekiem. Dźgają okrutnie w system
wartości, który rozwścieczony wypluwa olbrzymie ilości ocen, złorzeczeń i
nakazów skierowanych do świata (co za okrutnie bezduszni ludzie! jak tak można postępować!)
i do siebie (musisz temu zapobiec! musisz zrobić wszystko, żeby to nie spotkało
ciebie!), wywołując nierzadko poczucie winy z powodu jakiś tam niedociągnięć (często
wyimaginowanych) lub lęk przed popełnieniem jakiegoś strasznego w rozwojowych
skutkach błędu rodzicielsko-wychowawczego, bądź też motywując wszystkie siły
witalne, do dokładania jeszcze większych starań w procesie stawania się
opiekunem idealnym. A to wszystko złożone razem, daje nam cały worek emocji,
męczących dniem i nocą, zażerających się naszą energią, którą można pożytkować
na wiele różnych, innych, znacznie przyjemniejszych sposobów.
Jaki z tego morał? Największe powodzenie w sieci/ społeczeństwie/ polityce
etc. mają historie bazujące na emocjach - najlepiej tych najprostszych i
przekonaniach - najlepiej tych najbardziej fundamentalnych, bo reakcja jest
natychmiastowa i intensywna, a informacja zapada w pamięć, odarta z
obiektywnych, uspokajających danych, pozostając w cierpliwym oczekiwaniu na
kolejną sytuację, gdy zostanie wywołana zgodnie z bieżącymi potrzebami autora.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz