Miałam nie
zagłębiać się w meandry świeżych, niezakorzenionych odpowiednio doświadczeń
rodzicielskich, ale stałe przebywanie z małym, niezbyt rozmownym człowiekiem
skutkuje, przynajmniej w moim przypadku, nieprzypadkowymi przemyśleniami. W
związku z powyższym dziś jedno z nich.
Płaczące
dziecko jest bardzo ważnym elementem świeżego rodzicielstwa. Biorąc pod uwagę
ilość czasu poświęcaną na wymianę spostrzeżeń dotyczących tego rodzaju
dziecięcej aktywności, należy stwierdzić, że lokuje się zaraz po ustaleniu czy
rodzice bardzo chcieli płeć, która im się urodziła czy też nie, ale jeszcze
przed kulinarno-karmieniową otoczką kolek, kup i innych produktów
fizjologicznych każdego szanującego się niemowlęcia.
Nie ma co
się dziwić, że tyle czasu i energii poświęcamy na próby przejęcia kontroli nad
płaczem. Wszak płaczące dziecko skutecznie wybudza w nocy, zakłócając możliwość
regeneracji przed kolejnym trudnym i pełnym wyzwań rozwojowych dniem, powoduje
też konieczność odrzucenia wszelkich planów jakie opiekun wymienionego miał
czelność mieć.
Pięknym
byłby świat wszystkich rodziców, gdyby taki niemowlak komunikował się w
bardziej cywilizowany sposób. No nie oczekuję tu cudu, ale opanowanie,
powiedzmy, w drugiej dobie życia, trzech słów, na przykład: tak, nie, nie wiem;
chyba nie jest jakimś wielkim wymaganiem? Życie w całej swej zaciętej
złośliwości pokazuje, że jednak jest, toteż dziecko rodzi się z, raczej mocno
okrojonym, wachlarzem możliwości komunikacyjnych. Na samym początku wyróżniamy
jeden - płacz. I żeby nie było, trzeba oddać to niemowlakom, bardzo się
starają. Inaczej płaczą w nocy, kiedy wśród cudownej głębokiej ciszy podszytej
lekko szumem lodówki i wody przelewającej się w kaloryferach, rozpoczynają
wołanie od niewinnego fortissimo, przechodzącego ukradkiem w forte fortissimo –
jeśli tylko opiekun, wyrwany ze snu, miał czelność jeszcze iść do toalety. Inny
jest płacz dziecka w dzień, kiedy staje się jedyną wszak możliwą odpowiedzią na
odbierane bodźce: nowe, nagłe, nieznane, mokre, głodne, zaskakujące i wszystkie
inne. Ok, będę obiektywna, wszystkie poza: tuleniem, głaskaniem, przytulaniem,
bujaniem i karmieniem – te są bardzo przyjemne, a nagrodą jest cisza, lub
mruczenie wypełnione po brzegi aprobatą.
Płacz pełni
wiele funkcji, zarówno dla dziecka jak i rodziców. Otóż posiadanie uryczanego
potomka podnosi wartość rodzicielstwa co najmniej dwukrotnie, a opowieści pełne
nieprzespanych nocy, utraty energii życiowej i funkcjonowania w permanentnym
stresie spotykają się z falą zrozumienia, milionów pokiwań głową, setek dobrych
rad. Tłumacząc na polski: wiele wsparcia, ale nigdy propozycji typu: wiesz, to
ja teraz mam wolną godzinę, ponoszę twoje dziecko a ty idź się zdrzemnij. Co
to, to nie. Ponadto czasem można jeszcze usłyszeć ciche, ale jakże prawdziwe:
nie ty pierwsza i nie ostatnia masz płaczliwe dziecko, musisz sobie poradzić.
No pewnie, że tak, w końcu nikt o zdrowych zmysłach nie zachodzi w ciążę. No są
tacy masochiści, którzy latami starają się o tą płaczącą mieszankę genów, ale
oni chyba znoszą swoje cierpienie w ciszy, w ekstremalnych przypadkach
powtarzając sobie za każdym razem ile kosztowały te wszystkie badania i to całe
in vitro w prywatnej klinice. A cała reszta? Właśnie, cała reszta czerpie
niebywałe korzyści z posiadania płaczącego dziecka.
Po
pierwsze, jak już zostało wspomniane, płaczące dziecko pozwala odgrywać rolę
ofiary (Popatrz, jaka jestem zmęczona i
biedna i wycieńczona i nieumalowana i matko bosko kiedy ostatnio robiłam
peeling, a co to jest lakier do paznokci to już zupełnie zapomniałam), pozwala
na otrzymywanie wsparcia emocjonalnego od zaangażowanego i pozytywnie
ustosunkowanego do nas otoczenia (Jaka ty
jesteś zmęczona i biedna i
wycieńczona, jakie masz cienie pod oczami, nie martw się, wszystko będzie
dobrze, jeszcze tylko ten miesiąc i przestanie cię wszystko boleć, jeszcze
tylko ten <w sensie kolejny> miesiąc i skończą się kolki, jeszcze tylko…).
Kolejną
korzyścią jest możliwość eksponowania własnej zaradności, samowystarczalności,
samodzielności, samozaparcia i wszystkiego tego co mieści w sobie pojęcie Matki
Polki ( Ojej, przecież to nic nie znaczy,
że nie śpię piątą dobę, dam radę, kto jak nie ja, w końcu maleństwo nie zaśnie
beze mnie)[1].
No jakby śmiało.
Płaczące
dziecko jest świetnym wypełniaczem konwersacyjnym. Dziecko w ogóle jest
świetnym wypełniaczem, wiadomo, jak nie ma o czym mówić to mówi się o…
dzieciach rzecz jasna, dopiero potem o pogodzie.
Dzięki
płaczącemu potomkowi uświadamiamy sobie ile ważnych rzeczy mamy do zrobienia,
ile obowiązków niecierpiących zwłoki należy wypełnić, ile prań, obiadów,
odkurzań, zmywań. Wszystko to należy, trzeba, koniecznie. Hmm, a ja do tej pory
myślałam, że urlop macierzyński to bierze się, żeby się dzieckiem zajmować, o
ja naiwne dziewczę…
Płacz
dodatkowo stymuluje pomysłowość. Rodzice posiadają cały wachlarz zajęć, które
pomagają w opanowaniu tego szaleństwa. Są to te wszystkie bujania, wycieczki
autem po osiedlu, szarpanie wózkiem lub tylko lekkie bujanie, tańczenie,
śpiewanie, mruczenie i wiele, wiele innych bardziej zindywidualizowanych.
Dlatego też, dzięki płaczącemu dziecku, można nauczyć się wielu nowych tekstów
piosenek i odświeżyć te już znane, można stać się mistrzem w mruczeniu, a także
w tworzeniu własnych piosenek, składających wszystkie widziane akurat
przedmioty w przepiękną liryczną całość. Można również wyuczyć się wszystkich
kroków czaczy, walca czy fokstrota stając się tancerzem na poziomie tańca z
gwiazdami.
Dziecko, które często jest markotne ma tą jeszcze zaletę, że może zasypiać tylko przy opiekunie. To z kolei daje nam możliwość bezkarnego spędzenia całkiem sporej ilości czasu w łóżku, drzemania, chodzenia po domu w piżamie przez cały dzień, uzasadnionego odkładania obowiązków na nieokreślone później, zwłaszcza gdy za oknem pada - jeśli tylko sobie na to pozwolimy, eh...
W tej
beczce miodu jest i łyżka dziegciu – emocje. Emocje i potrzeba posiadania
kontroli nad czymś co nie zawsze chce być kontrolowane. Płaczące dziecko
najczęściej słyszy, że ma nie płakać, że to nie dobrze, że trzeba być
grzecznym. Ciekawe. Nie płacz dorosły człowieku, gdy coś boli i nie masz żadnej
możliwości zwerbalizowania tego co ci się teraz dzieje. Płacz oznacza stres.
Płacz to emocja. Płacz to ekspresja. Płacz to jedyna forma komunikacji. Gdy
koleżanka mówi, że jest jej źle, bo facet od miesiąca nie znalazł wkrętarki,
nie wynosi śmieci, a najczęstszą jego aktywnością jest picie browara przed
telewizorem, to nie każesz jej być cicho, tylko słuchasz, współczujesz i
pocieszasz. To dlaczego denerwujesz się gdy dziecko płacze?
Dlaczego
wymawiasz mu, że wymusza kontakt z tobą płaczem? Że złośliwie łka, bo woli by
mu podać zabawkę zamiast męczyć się samo? Dlaczego złości cię, że woli spać na
twoich rękach wtulone w twój zapach, wsłuchane w bicie serca?
Cudowną
mamy zdolność, my dorośli światli ludzie. Unikamy lub/i zaprzeczamy wszystkiemu
co nieprzyjemne i namiętnie mordując naturalną potrzebę eksponowania tego przez
nasze dzieci, ucząc, że jak jest źle to trzeba się uśmiechać, jak jest nie
przyjemnie to trzeba znosić i godzić się na coś czego wcale nie chcemy. A potem
przychodzi dorosłość i tęsknota za wyrażaniem siebie krzyczy w trzewiach, i
płakać nad latami „bycia grzecznym” nie wypada. Zresztą, nic to nie da.
Okrutna
jest bezradność, którą odczuwa się, gdy mimo wszelkich prób uspokojenia, koncert
na jedno małe gardło nadal trwa. Ale to nasza, dorosła bezradność, nasza złość,
że czegoś nie potrafimy, że coś się nie udaje. To nasze emocje. Ktoś, kiedyś
nauczył nas, że należy radzić sobie ze wszystkim. To nasz obraz, czy bardziej wyobrażenie,
rodzicielstwa mamy w głowie i według niego postępujemy na autopilocie. A
szkoda. Szkoda, bo w sytuacji, kiedy płacz rozrywa serca i powoduje odpadanie
tynku ze ścian, my działamy w stresie, z automatu realizując zmagazynowane w
głowie przekonania, wymagania, wyobrażenia i tym podobne. A przecież płacz, to płacz
tylko, nie koniec świata. To sposób przekazania ważnych informacji tylko trochę
zakodowanych i jeśli tak będzie traktowany, to znacznie ułatwi ich
rozkodowanie i tym samym dzień codzienny.
Czego sobie
i Wam serdecznie życzę. :)
[1] Ach i
nie zapominajmy, używam rodzaju żeńskiego z racji tego, że z powodów
uwarunkowań biologicznych to kobiety częściej sprawują całodobową opiekę nad
szkrabami, jednak wszystko można odnieść również do męskiej wersji
rodzicielstwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz