Czasem,
czuję się jak Gizmo polany wodą. Moje plecy pękają i wychodzą z
nich moje osobiste gremliny, które mają na celu jedno... siać
zniszczenie.
Całe
szczęście gremlinowska żądza zemsty, władzy i wszelakich innych
aktywności ulatnia się wystarczająco szybko i nie nadążam
wprowadzić niecnych zamiarów w życie. Siadam wtedy ponownie,
spokojnie przed ekranem i zapoznaję się do końca z czytaną czy
też oglądaną treścią (bo zwykle stan ten treści takowych
dotyczy), pozostając w niemym zaskoczeniu, bo słów zwykle padło
już dużo. Spokojność jednak ta, nie powoduje, że w duchu nie
burzą się wody oceanu epitetów, komentarzy, porównań, wyjaśnień
i obelg, okraszone obficie niedowierzaniem, że nie jest to chory
wymysł mojego umysłu, że dzieje się to naprawdę i ma
zwolenników, wielu (jak się okazuje). Skóra na opuszkach palców
wysycha na wiór domagając się kontaktu z klawiaturą.
Nie,
nie musisz nas kontrolować – szepczą palce obu dłoni –
nauczyłyśmy się już wyznaczać myśli na wirtualnych stronach bez
twojego pełnego nadzoru, tylko połóż nas na klawiaturze...
Nie
robię tego, bo wiem czym to grozi... literacki armagedon. Nic nie
znaczące, w szerszym kontekście, uwolnienie nagromadzonego
napięcia, które czując możliwość uwolnienia się, przebrało
się za krytykę, w sumie, nie do końca wie czego, nie do końca wie
po co. Ale czy to ważne? Ważne, żeby opuszki palców zaczęły
tańczyć po znanych od lat literach, znak po znaku.
Zeskrobuję
ukradkiem odrobinę energii, tej która niezbędna jest mi do
uruchomienia pokładów zdrowego rozsądku. Te, jak się okazuje są
na wyczerpaniu, cóż, ostatnio dość sporo czytam, jednak wystarcza
aby stawić czoła armii gremlinów, która już przebiła się przez
skórę, a teraz uformowana w szyk bojowy stoi gotowa do ataku pod
ścianą obok. Całe szczęście, tym razem zdążyłam.
Głęboki
oddech pozwala dotlenić nieużywane do tej pory części mózgu,
uruchomić zaspaną świadomość, niech przetrze oczy i spojrzy co
się dzieje, gdy ona leniwie postanawia włączyć automatycznego
pilota, znowu.
Już w pełni świadomie analizuję docierające do mnie komunikaty.
To ważne, to nie ważne, tu warto się odezwać, tu zamilcz na
wieki, w tym miejscu tylko gromki śmiech jest zasadny, na coś
więcej szkoda energii. Głównodowodzący gremlińskiej armii patrzy
na mnie nieprzychylnie, znów pokrzyżowałam mu szyki. Dumnie bierze
to na swoją opiętą w obwieszony medalami mundur klatę, on wie, że
nie uniknę krytyki, ja też to wiem. Utyskiwań nad panoszącym się
intelektualnym rozkładem też nie uniknę, nad spowszednieniem
wielkich ideałów, spłyceniem wątków, które kiedyś miały dla
nas naprawdę dużą wartość, nad podnoszeniem do rangi wielkich
wydarzeń zwykłych, nic nie znaczących ziewnięć codzienności.
Nie uniknę odnoszenia się do zasad, które kiedyś przyjęłam za
swoje, karania za ich przekraczanie, besztania, choćby w myśli, za
beznadziejne wybory tych czy owych. Wiem, w pełni to rozumiem. On
też to rozumie. Oboje zawarliśmy niemy pakt, będziemy zmagać się
o hegemonię nad możliwością głośnego wyrażania poglądów i
krytyki, bez liczenia się z kosztami, z uczuciami czy innymi
bezeceństwami.
On
zrobi wszystko, żeby nie pozwolić mi wygrać, bo wie, że
najchętniej wprowadziłabym równy podział władzy, z takim samym
prawem do głosu dla wszystkich, dla Dziecka też. Na samą myśl o
tym jego żylaste ciało ogarniają konwulsje.
Jak
tak można! - krzyczy między kolejnymi atakami. - To zupełnie nie
do pomyślenia! Ty się weź opanuj, bo źle skończysz! Padniesz bez
ducha między tymi twoimi zrozumieniem, tolerancją i analizowaniem
świata, w niebycie, tam gdzie ich miejsce. Tfu! Kto cię tego
nauczył?! Niech sczeźnie bez historii!
Dyskusje z
gremlińskim generałem nie mają większego sensu, głównie
dlatego, że jest w stu procentach przekonany co do słuszności
swoich poglądów i nie zamierza ich zmieniać, a do tego jakiekolwiek
propozycje modernizacji dotychczasowego sposobu funkcjonowanie uważa
za obrazę majestatu i grozi sądem wojskowym. Pewnie dawno
zostałabym rozstrzelana gdyby nie to, że to ode mnie zależna jest jego
egzystencja i to moją energię pożytkuje dorywając się do głosu
i walcząc niemal do ostatniej kropli zielonej krwi za prawa, normy,
zasady i instrukcje ciasno układane przez lata w prywatnym pałacu
pamięci. Czasem mu ulegam, nie przeczę, czasem to on ma rację.
Zdarza się też, że radzę się go, korzystając z jego wiedzy i
doświadczenia. Jednak zbyt wiele energii budzi na nowo jego
autorytarne pragnienia. I choć oboje nie mówimy o tym głośno,
dokładam wszelkich starań aby nie miał nieograniczonego do niej
dostępu, a on nie sabotuje tych działań bo czasem też chce
odpocząć.
I
tak trwamy w symbiozie, respektując nieoficjalną ugodę, o której
nikt nie wie, nikt nigdy nie widział do czasu, aż ktoś znów
poleje moje plecy wodą i wszystko zacznie się od początku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz