poniedziałek, 16 maja 2022

Kiedy litery na dobre wbiły się pomiędzy kratki kartki... a Kopciuszek nadal nie wrócił do domu.

 - ...

- ...   ...  ...

- [westchnienie]

- [ krótkie wzrokowe ponaglenie]

- jaki dźwięk wydają bose stopy z impetem spadające na mokrą trawę?

- Nie wiem.

- czy to będzie plask?

- Zmieniasz narrację, to nie jest konsekwentne, to tworzy bałagan.

- zastanawiałam się tylko.

- To się nie zastanawiaj, pisz, po swojemu, chyba wiesz, że Pratchett to z Ciebie nie będzie...

- konfrontujesssz mnie. to nie jest przyjemne.

- Konfrontacja nigdy nie jest przyjemna, jest za to użyteczna.

-  ... no tak. .... to plask?

- Tak.


....


W przestrzeni słychać było ... p... odgłos uderzających o trawę bosych stóp. Wiatr rozwiewał lekko wilgotne od potu włosy. Jej stopy miarowo uderzały w wilgotną poranną rosą trawę. Głuchy huk w skali mikro. Drżące ramiona ciasno otuliły skurczone nogi. Już nie płakała. Patrzyła tępo w punkt zawieszony gdzieś przed nią.

...

- I? I co dalej? Ja rozumiem powtórzenie o trawie, każdy ma swoją fiksację, ale to można później naprawić. Pisz dalej. Niechże wyjdzie już z tej łąki.

- nie mogę. nie dam rady. może później. kiedy indziej.

- Znów unikasz zakończenia. Unikanie nie uchroni Cię przed wydarzeniami. Rzeczywistość się dzieje, czy tego chcesz czy nie. Teraźniejszość mieli przyszłość i bez Twojej ingerencji. Nie uratujesz się.

- ale mogę spróbować. jeszcze raz.

[echo na łące też już miało dość smutnej dziewczyny siedzącej samotnie pośród wybujałych traw, chciało pomóc i powtórzyło być może zbyt złowieszczo: - jeszcze raz, jeszcze raz, jeszcze raz]

 

wtorek, 12 stycznia 2021

Rozdział II - Dzień następny

 

- Ja tylko chciałem dobrze! – jęknął mały chłopiec, być może zbyt cicho, może zbyt piskliwie. – Mamo! Mamo, powiedz, że chciałem dobrze.

Kobieta stojąca obok, z czułością pogładziła do po starannie ułożonych włosach. W ruchu jej dłoni była ta przejmująca czułość, staranność wykonania i duma z efektu końcowego.

- Tak kochanie, chciałeś dobrze. Wszyscy wiemy, że tak było. – odpowiedziała spokojnie i miło, a słowa leniwie ociekały słodyczą. Gęste, lepkie krople spadały z cichym plaskiem na drewnianą, wyszorowaną podłogę.

I wypalały mikroskopowe wgłębienia.

- Powiedz mi, jak to możliwe, że nie wiemy kim jest ta.. to.. ona, że nie wiemy kim ona jest? – zwróciła się do skrępowanego chwilową ciszą starszego mężczyzny zbyt długo już służącego rodzinie królewskiej by nie zorientować się, że wydarzenia ubiegłej niedzieli wróżą kłopoty, a on nie lubił kłopotów. To znaczy lubił, lubił ich unikać co spowodowało, że miał od wielu lat ciepłą posadkę na dworze, uznanie gawiedzi, dostęp do ważnych informacji i królewskich zapasów. Nic więcej nie potrzebował ani on, ani jego liczna i syta rodzina. Do dziś. Dziś wszystko się zmieniało.

- Nie wiem, Pani. Może jest daleką kuzynką, która przyjechała w odwiedziny do któregoś… kogoś… - choć zwykle szył wyjaśnienia idealnie na miarę, wprost na poczekaniu, to tym razem brakło mu pomysłu na wiarygodne wyjaśnienia, co tak faktycznie stało się wczorajszego dnia.

- Daleką kuzynką powiadasz – królowa zatrzymała dłoń w połowie drogi do bujnej czupryny syna, który zaprzestał już piskliwego pochlipywania i porzucił udawanie, że ominęła go mutacja. – A dlaczego nie znamy wszystkich dalekich kuzynek? Przecież nie może być ich zbyt wiele by je poznać, prawda? Nie ma ich jakiejś niezliczonej ilości. Muszą być policzalne przecież. Wszystko jest policzalne… - ostatnie słowa zostały powoli wycedzone z ust, które zdawały się zamknąć przedwcześnie. Pozornie.

Ochmistrz wiedział, że nie warto bronić swojej niewiedzy a jeszcze gorzej byłoby, gdyby uznał za słuszne ją usprawiedliwiać. Postanowił działać szybko i ochronić ile się da z nadszarpniętej pozycji.

- Pani, pozwól, że się tym zajmę. Znajdziemy wszystkie młode damy spokrewnione z tutejszymi rodami. Sam tego dopilnuję.

Kobieta spojrzała na niego z zadowoleniem.

- Dobrze.- powiedziała jakby od niechcenia, jakby cała sytuacja nie była już wcale tak ważna jak wydawała się być jeszcze kilka minut temu. Gdy drzwi zamknęły się cicho za mężczyzną opuściła dłoń, którą do tej pory miękko trzymała na ramieniu syna.

- Przestań się mazać. – wyszeptała gniewnie – tyle zachodu o jakąś tam dziewuchę.

- Ale mamo! Ona nie jest jakaś tam! Jest piękna, zjawiskowa, tajemnicza, wspaniała!

- I nie mdleje na Twój widok… - rzuciła jakby bardziej do siebie, nalewając wina do kryształowego kieliszka. - zgubi Cię. Jeszcze wspomnisz moje słowa.

- Oj mamo… - zaśmiał się oglądając wypielęgnowane dłonie. – Przecież sama chciałaś żebym się wreszcie ustatkował, a przecież przyszła królowa musi być piękna… Co najmniej tak, jak ty…

czwartek, 17 grudnia 2020

Rozdział I - Początek

 

malutkie światełko wtargnęło do przyciemnionego pomieszczenia. Dźwiękiem komarzego bzyczenia obwieściło wokół swoją obecność. W sposób dający wrażenie totalnego chaosu obleciało każdy kąt, zatrzymując się w końcu w pobliżu paleniska.

- o! … tu jesteś – powiedziała głosem pełnym ulgi i radości mała postać zawieszona w powietrzu.

Głowa siedzącej przy palenisku postaci odwróciła się powoli. Nad twardym od zaschniętego brudu futrem błysnęły oczy. W powietrzu zawisło niewypowiedziane pytanie.

- Szukałam cię… - zaczęła trochę niepewnie mała postać – jestem…

- Wiem kim jesteś. – przerwała szorstko dziewczyna. – Czego chcesz? – zapytała, choć ton jej słów nie pozostawiał wątpliwości, że jest to pytanie co najmniej retoryczne.

- Przybyłam, no wiesz… - zaczęła niepewnie postać. Zrobiła pauzę. Odetchnęła głęboko, po czym postanowiła zacząć jeszcze raz. – Przybyłam dać Ci piękną suknię, pantofle, karocę, stangreta i wszystko czego będziesz potrzebowała na bal. – wyrzuciła z siebie tempem kałasznikowa wróżka.

- Na bal, powiadasz… - powiedziała wolno dziewczyna. – Nie idę na bal.

- Ale jak to?...? jak nie idziesz? A książę? Przeznaczenie? Morał? Szczęście? A pokolenia dziewczynek chcących być jak Ty? To… to wszystko się zmieni! Musisz iść!! – recytowała drżącym głosem wróżka.

Dziewczyna metodycznie poruszała pogrzebaczem w palenisku. Dopiero teraz wróżka zauważyła, że to co w regularnych odstępach czasu trafia w ogień, jest wszelkiej maści ziarnami i ziarenkami wymieszanymi z popiołem. Przeszło… nie, przebiegło jej przez myśl, że to już koniec. Wykonała jeszcze gest jakby chciała się zbliżyć, dotknąć, tylko pozornie nieruchomego ramienia. Obudzić emocje zdrętwiałe od czekania na właściwy moment.

Cofnęła jednak rękę i powiedziała:

- Proszę…

- Wynoś się. – zabrzmiało w odpowiedzi, choć w ukryciu wybrzmiały całkiem inne, ostrzejsze słowa, trzymane drżącą ręką na smyczy, wyrywające się jak rozszalały rottweiler chcący dopaść cel.

Wróżka nie mówiła nic więcej. Milcząc, wyfrunęła w ciepły czerwcowy wieczór i zniknęła wśród letnich odgłosów wieczora.

Dziewczyna odczekała jeszcze chwilę, jakby chciała się upewnić, że jest zupełnie sama. Puściła pogrzebacz i spojrzała na rozpaloną szramę biegnącą wzdłuż dłoni. Znów w pośpiechu nie założyła drewnianej rączki, chroniącej przez oparzeniem. Tym razem jednak, nie miała siły na wyrzuty sumienia. Nie czuła też nic, poza wszechogarniającym bólem rozdzierającym serce. A może było to jedyne co czuć potrafiła? Dłoń drżała z bólu. Wygrzebując ostatnią myśl będącą w stanie skontaktować ją z rzeczywistością, spojrzała wokół i odnajdując wiadro z wodą, włożyła do niego dłoń. Chwilowa ulga jak taran utorowała drogę pozostałym emocjom. Klęczała nad wiadrem z wodą i zanosiła się płaczem. Po cichu. Tak, żeby nikt nie słyszał jej bólu. Żeby nikt nie zdołał się zorientować, jak jest naprawdę.

Po kilku chwilach usłyszała ruch za oknem i zesztywniała nasłuchując co się dzieje. Odetchnęła z ulgą gdy zorientowała się, że to zwykły harmider wywołany wyjazdem. Podeszła powoli do otwartego okna. W milczeniu obserwowała odjeżdżające na bal karety.

- Nie dziś. – szepnęła do siebie i zasiadła między gołębiami wydziobującymi mak.

 

środa, 16 stycznia 2019

Styczeń. Słowo.


Kolory zawirowały wokół. W sumie to nie wszystkie – bo zima. W sumie to całkiem niewiele – bo noc. Tak naprawdę to tylko kilka. Może ze dwa czy trzy – bo to taki styczeń. Uśmiechnęła się do tej chorej dokładności, która czasem domagała się swojego kawałka rzeczywistości jak dziecko cukierka.
 
Kilka kolorów zawirowało w przestrzeni. Gdyby były słowami, padłyby już ze zmęczenia od odmieniania przez wszystkie przypadki tam i nazad. Tyle, że porównanie jest dosyć kiepskie, bo słowa się nie męczą. Słowa się nie nudzą. Słowa się nie zużywają. Słowa układają się w ścisłą strukturę i często powtarzane wżerają się w mózg. Potem moszczą sobie małe mieszkanka, w których stawiają kanapę z telewizorem i zjadając jakieś myśli, które zbytnio się nie przyjęły, interpretują rzeczywistość. Słowa dbają o niezmienność, bo zmiany zmuszają je do mniejszej lub większej aktywności o charakterze, za którym nie przepadają. Zmuszają je na ten przykład do opisywania, obrazowania, do odzwierciedlania rzeczywistości taką jaką ona jest. Słowa natomiast nie przepadają za odzwierciedlaniem czegokolwiek, bo to wymaga przyjmowania rzeczywistości taką jaką jest. Wolą kreować. Przepuszczać przez swój własny pryzmat. Przez pryzmat armii słów, które już kiedyś zostały powiedziane, wyszeptane, wykrzyczane. Słów, które wryły się w pamięć, serce i każdy mięsień, który reagował napięciem na brzmienie głosu, zbyt bliskiego i władczego by kazać mu się zamknąć.

- Znów te słowa – pomyślała patrząc na klawiaturę.
- „Znów ten styczeń” – wybrzmiała myśl, która była bardziej zorientowana w przeszłych wydarzeniach.

Spojrzała w kalendarz. Kartki przebiegały gładko między palcami, jakby też miały interes w znalezieniu jakiejś odpowiedzi, która tłumaczyłaby całe to szaleństwo.

- Tak, znów ten styczeń… może to wina pogody? A może to przez tą kumulację trudnego czasu? Może ludzie przeżarci nadmiarem dobroci, słodkości, miłości i pierników, przesiąknięci lękiem przed rozpoczynającym się nowym, przed realizacją tych wszystkich wyśrubowanych postanowień muszą odreagować? W końcu wszechświat dąży do równowagi. Nie może być tylko słodko i cukierkowo. W końcu każda burza oczyszcza… atmosferę na przykład.
- „Lubię gdy tak kombinujesz, tak uzasadniasz nie wiadomo po co, tak próbujesz znaleźć wyjaśnienie zadowalające wszystkich ” – powiedział głos, który wiedział więcej. – „A przecież dobrze wiesz, jak jest naprawdę…”
- Chyba wiem… - wyszeptała wystarczająco cicho by nikt zainteresowany jej nie usłyszał.

W rogu pokoju ruszyło się powietrze. Ciemna postać z ulgą wstała z fotela i ruszyła w kierunku drzwi. Chwyciła za klamkę i na chwilę zamarła w bezruchu.
- Mam nadzieję, że ten temat mamy już zamknięty. – powiedziała i wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi. Jeszcze chwilę w pokoju unosiła się łuna wiedzy.

- Tak, mamy zamknięty… Do następnego stycznia…