czwartek, 17 grudnia 2020

Rozdział I - Początek

 

malutkie światełko wtargnęło do przyciemnionego pomieszczenia. Dźwiękiem komarzego bzyczenia obwieściło wokół swoją obecność. W sposób dający wrażenie totalnego chaosu obleciało każdy kąt, zatrzymując się w końcu w pobliżu paleniska.

- o! … tu jesteś – powiedziała głosem pełnym ulgi i radości mała postać zawieszona w powietrzu.

Głowa siedzącej przy palenisku postaci odwróciła się powoli. Nad twardym od zaschniętego brudu futrem błysnęły oczy. W powietrzu zawisło niewypowiedziane pytanie.

- Szukałam cię… - zaczęła trochę niepewnie mała postać – jestem…

- Wiem kim jesteś. – przerwała szorstko dziewczyna. – Czego chcesz? – zapytała, choć ton jej słów nie pozostawiał wątpliwości, że jest to pytanie co najmniej retoryczne.

- Przybyłam, no wiesz… - zaczęła niepewnie postać. Zrobiła pauzę. Odetchnęła głęboko, po czym postanowiła zacząć jeszcze raz. – Przybyłam dać Ci piękną suknię, pantofle, karocę, stangreta i wszystko czego będziesz potrzebowała na bal. – wyrzuciła z siebie tempem kałasznikowa wróżka.

- Na bal, powiadasz… - powiedziała wolno dziewczyna. – Nie idę na bal.

- Ale jak to?...? jak nie idziesz? A książę? Przeznaczenie? Morał? Szczęście? A pokolenia dziewczynek chcących być jak Ty? To… to wszystko się zmieni! Musisz iść!! – recytowała drżącym głosem wróżka.

Dziewczyna metodycznie poruszała pogrzebaczem w palenisku. Dopiero teraz wróżka zauważyła, że to co w regularnych odstępach czasu trafia w ogień, jest wszelkiej maści ziarnami i ziarenkami wymieszanymi z popiołem. Przeszło… nie, przebiegło jej przez myśl, że to już koniec. Wykonała jeszcze gest jakby chciała się zbliżyć, dotknąć, tylko pozornie nieruchomego ramienia. Obudzić emocje zdrętwiałe od czekania na właściwy moment.

Cofnęła jednak rękę i powiedziała:

- Proszę…

- Wynoś się. – zabrzmiało w odpowiedzi, choć w ukryciu wybrzmiały całkiem inne, ostrzejsze słowa, trzymane drżącą ręką na smyczy, wyrywające się jak rozszalały rottweiler chcący dopaść cel.

Wróżka nie mówiła nic więcej. Milcząc, wyfrunęła w ciepły czerwcowy wieczór i zniknęła wśród letnich odgłosów wieczora.

Dziewczyna odczekała jeszcze chwilę, jakby chciała się upewnić, że jest zupełnie sama. Puściła pogrzebacz i spojrzała na rozpaloną szramę biegnącą wzdłuż dłoni. Znów w pośpiechu nie założyła drewnianej rączki, chroniącej przez oparzeniem. Tym razem jednak, nie miała siły na wyrzuty sumienia. Nie czuła też nic, poza wszechogarniającym bólem rozdzierającym serce. A może było to jedyne co czuć potrafiła? Dłoń drżała z bólu. Wygrzebując ostatnią myśl będącą w stanie skontaktować ją z rzeczywistością, spojrzała wokół i odnajdując wiadro z wodą, włożyła do niego dłoń. Chwilowa ulga jak taran utorowała drogę pozostałym emocjom. Klęczała nad wiadrem z wodą i zanosiła się płaczem. Po cichu. Tak, żeby nikt nie słyszał jej bólu. Żeby nikt nie zdołał się zorientować, jak jest naprawdę.

Po kilku chwilach usłyszała ruch za oknem i zesztywniała nasłuchując co się dzieje. Odetchnęła z ulgą gdy zorientowała się, że to zwykły harmider wywołany wyjazdem. Podeszła powoli do otwartego okna. W milczeniu obserwowała odjeżdżające na bal karety.

- Nie dziś. – szepnęła do siebie i zasiadła między gołębiami wydziobującymi mak.