wtorek, 3 stycznia 2017

Śpiąca Królewna czyli o kobiecie, która postanowiła przespać życie.




Za siedmioma górami, czternastoma polami, wystarczająco daleko by nie móc zlokalizować miejsca i zidentyfikować bohaterów tej historii, żyła rodzina. Bardzo bogata i dobrze usytuowana rodzina. Jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, mieli wszystko poza dzieckiem, nad czym regularnie biadoliło starsze pokolenie tejże rodziny oraz dalsze jej odłamy plotkując przy niedzielnych kawkach. Jednak ta sytuacja długo nie trwała, gdyż i oni wreszcie doczekali się potomka. Potomkini, jeśli być dokładnym.
Dziecię urodziło się różowiutkie od zdrowia i było najpiękniejszą wersją mieszanki rodzicielskich genów. Zresztą gdyby było najbrzydszą to i tak nikt by tego nie zauważył, gdyż poziom wyczekiwania był na tyle wysoki, że upiększał wszystko co napotykał, a i hormony licznie towarzyszące tego typu wydarzeniom robiły swoje.
Rodzice byli cudownie szczęśliwi, a zazdrość wokół nich rosła i pęczniała gdyż teraz mieli już wszystko. (No, może jeszcze chłopiec by się przydał, tak żeby mieli parkę, ale historia ta nic o tym nie mówi). Z tego nadmiaru endorfin postanowili się pochwalić swym dziecięciem i wyprawić huczne chrzciny. Zaprosili na nie wszystkich, przynajmniej wszystkich o których pamiętali, a ogólnie wiadomym jest, że pamięta się zwykle o osobach, które są w jakiś sposób dla nas istotne. I w tym momencie wersje trochę się rozjeżdżają gdyż jedni twierdzili, że zapomnieli zaprosić jednej ciotki, inni, że zabrakło dla niej tylko talerza od kompletu. Tak czy inaczej, niezależnie od tego co faktycznie zrobiła lub zaniechała para, ego wspomnianej ciotki zostało dotknięte do żywego.
Każdy chyba ma taką osobę w swoim otoczeniu, że bez kija do niej nie podchodź, a i z kijem to zupełnie bezpieczne nie jest, bo w pewnych sytuacjach osoba ta staje się bardziej nieprzewidywalna i niszczycielska niż huragan Katrina.
Ciotka owładnięta złością, z poczuciem niedostatecznie właściwego potraktowania (co należało się jej, zgodnie z jej przekonaniem, z racji wieku i pokrewieństwa) stanęła nad kołyską i stwierdziła, że dziecię to może i piękne i może na piękną kobietę kiedyś wyrośnie, ale jak widać, to kobiety w tej rodzinie szczęścia do miłości nie mają i pewnie będzie całe życie sama i umrze w zapomnieniu.
Nie trzeba mieć rozbujałej wyobraźni by uświadomić sobie tą ciszę, konsternację i przerażenie, które zapanowało wśród zgromadzonych, gdy już dotarł do nich sens wypowiedzianych słów. Nikt nie wiedział jak się zachować, więc milczenie zapanowało wśród wszystkich gości. Ojciec dziecka stał jak wryty, matka zemdlała ze strachu, dziecko spało w najlepsze bez świadomości, że oto właśnie ważą się jego losy.
Pierwsza z odrętwienia otrząsnęła się starsza siostra matki dziecka, która stwierdziła, że faktycznie jakoś tak w tej rodzinie bywa, że kobiety późno wychodzą za mąż, ale dzieci się rodzą, miłość kwitnie i kolejne pokolenia rodziny rosną w zdrowiu.
Sytuacja po tych zapewnieniach nieco straciła na pierwotnym tragizmie i powoli uczestnicy uroczystości zajęli się tym co ich tam sprowadziło czyli świętowaniem. Jednak słowa wypowiedziane mają swoją moc i nawet jeśli staramy się o nich zapomnieć, jeśli nie wspominamy ich przy sporadycznych spotkaniach towarzyskich to one i tak żyją razem z nami czekając na dogodny moment by zaistnieć prawdziwie. Co więcej, nierzadko egzystując na granicy świadomości delikatnie wpływają na sposób postrzegania i interpretowania otaczającego nas świata i innych.
Tak też rosła dziewczyna piękna jak marzenie i tylko podskórnie wyczuwała narastające z każdym rokiem napięcie i wyczekiwanie, którego nie potrafiła nazwać ani opisać gdyż osnute było uciążliwym milczeniem charakterystycznym dla tajemnic, które wszyscy znają, ale nikt nie odważa się mówić o nich otwarcie. Czasem udało jej się wychwycić z poszarpanych rozmów prowadzonych ukradkiem jakieś słowa o przepowiedni, przeznaczeniu, którego nie można uniknąć bo nikomu się do tej pory nie udało. Doszła do wniosku, że jej historia też jest zapisana, przepowiedziana lata temu, być może nad jej kołyską i snuła marzenia o wielkiej klątwie, którą tylko bezgraniczna miłość może zdjąć. Zdarzało się, że dzieliła się swymi marzeniami z matką, która wpadała wtedy w popłoch i kończyła rozmowę krzykiem i zakazami, co było dla dziewczyny zupełnie niezrozumiałe.
Czas płynął, dziewczyna doroślała, jej tęsknota za miłością rosła i powoli upominała się o spełnienie. Ona z kolei szukała sposobu na jej realizację, co było trudne gdyż wiedziała, czuła podskórnie, że droga do szczęścia musi być trudna i usłana kolcami, najlepiej roślin rosnących szybko, dziko i najlepiej przez sto lat.
I tak, zgodnie z zasadą, że kto nie chce znajdzie powód, a kto chce znajdzie sposób; dziewczyna trafiła niby przypadkiem na herbatkę do ciotki swej ulubionej (tej starszej siostry matki). Ciotka, w wieku już była podeszłym i konwenanse coraz mniejsze stanowiły dla niej przeszkody, poczęstowała siebie i młodą nieletnią lampką wina, które rozwiązało stary, spętany rodzinną tajemnicą język. Dziewczyna usłyszała więc całą historię o przepowiedniach, wróżbach i lękach, jakie fruwały wokół przez całe jej dotychczasowe życie. Słuchała jak zaczarowana w poczuciu, że oto wszystkie elementy układanki odnalazły swoje miejsce i tworzą teraz spójną i pełną całość. Dodatkowo ciotka nie ograniczyła się do prostego zrelacjonowania wydarzeń sprzed lat. Okrasiła je kilkoma historiami z życia bliższych i dalszych krewnych, udzielając nieświadomie szczegółowych instrukcji dotyczących wprowadzenia w życie wypowiedzianych kiedyś słów. Wychodząc z domu, dziewczyna wiedziona niecierpliwym swego spełnienia przeznaczeniem podążyła tam, gdzie mogła rozpocząć pisanie własnej historii.
Postanowiła czekać, tak długo jak długo będzie trzeba, na miłość pełną spełnienia, bezgraniczną, usłaną różami, westchnieniami i zachwytem, którego nikt prawdziwie nie potrafi opisać.
Postanowiła zasnąć.
Zasnęła snem świadomym, cierpliwym i wyczekującym.
Czekała, a lata nieuchronnie mijały oglądając się za nią z niezrozumieniem.
Czekała cierpliwie i z przekonaniem, że jeszcze nie przyszedł jej czas. Z nadzieją, że jej historia będzie jedną z licznych, które już się wydarzyły. Historią ze szczęśliwym zakończeniem.
Żyła od dnia do dnia, starannie wykreślając kolejne liczby z kalendarzy.
Odrzucała kolejne szanse na miłość i szczęście twierdząc, że jest zbyt wcześnie, że jej czas nie nadszedł, że to co się zdarza to jeszcze nie to. Drzemała rozglądając się za ideałem, który powali ją na kolana i od pierwszego spojrzenia onieśmieli swoją perfekcją. Nikt kogo spotykała nie był wystarczająco dobry i odpowiednio romantyczny by ją obudzić.
Życie płynęło obok, a ona skupiona na czekaniu nie zauważała nawet umykającego czasu, który nie oszczędzał jej ani trochę. Żyła w zawieszeniu, w ciągłym „jeszcze nie teraz”, tracąc nieodwracalnie najlepsze chwile. Stale powtarzała sobie, że jej czas przyjdzie, później, kiedyś, tak jak zdarzało się to innym.
Gdy stała się kobietą mocno dojrzałą okazało się, że sieć zmarszczek na twarzy zrobiła już swoje, a wszyscy wokół cieszą się swoimi dorastającymi dziećmi, jakich ona też zawsze bardzo pragnęła. I na pragnieniu miało pozostać gdyż księcia na białym rumaku stale było brak.
Wreszcie by uciec okrutnej samotności postanowiła podzielić z kimś życie, choć tak naprawdę nigdy nie oddała serca tak jak to sobie wymarzyła. Czasem nawet czuła się szczęśliwa, głównie wtedy, gdy nie żałowała lat, jakie minęły nieodwracalnie i szans, które przeszły obok niezauważone.
Patrzyła na swoje życie i czasem zastanawiała się, co by było gdyby nie czekała tak długo. Jednak szybko porzucała te rozważania, gdyż zwykle pomijamy fakty niepasujące do naszej historii.

Do historii, którą codziennie piszemy sami.





Grafika z www.thefashionspot.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz