poniedziałek, 13 lutego 2017

Smutne zdania - czyli o tym co mówimy do siebie i do innych.






Przeczytałam ostatnio krótki tekst o smutnych zdaniach. Wiele osób podzieliło się z autorem trudnymi zdaniami, które przyszło im w życiu usłyszeć od innych ludzi. Słowa stwierdzające: dobrze, że poroniłaś; jesteś głupia i nic niewarta; nie nadajesz się na ojca; to tylko wierzchołek góry lodowej.
Takich zdań codziennie słyszymy wiele, czasem są wykrzyczane, czasem milcząco wiszą w powietrzu i tylko w bliskim spojrzeniu odbija się ich obraz. W sumie nie wiadomo co gorsze…

Zaczęłam się nad tym zastanawiać. Nie dlatego, że to takie smutne, straszne, niszczące i przede wszystkim przesączone przemocą na wskroś, bo tego typu stwierdzenia to przemoc słowna w swojej czystej postaci, ale głównie dlatego, że to takie automatyczne i, paradoksalnie, tak niebywale potrzebne do życia.

Zdania wypowiadane do innej osoby, niezależnie od ich treści wiążą się z jedną z ważnych w życiu potrzeb - potrzebą bycia zauważonym. W potrzebie tej nie chodzi tylko o kontakt wzrokowy, gdyż ludzie mogą zauważać się na różne sposoby: mówiąc do siebie, dotykając się, krzycząc na siebie, chwaląc, ganiąc, zerkając. W przeróżny sposób dając informację zwrotną na prosty komunikat, który wysyłamy wszyscy swoim istnieniem, komunikat o treści: jestem.

Od tego wszystko się zaczyna. Od najprostszego w świecie: widzę, że jesteś, widzę, że istniejesz. To pogłaskanie po brzuchu, gdy w środku pływa nowy człowiek jest pierwszym uznaniem jego istnienia, nadaniem wartości jego powoli rozpoczynającemu się życiu, jest najlepszym i najważniejszym co możemy dać drugiemu człowiekowi… Zastanawiające jest to, że tak szybko o tym zapominamy przechodząc gładko na drugą stronę mocy.

Badań dotyczących wpływu troskliwej, czyli życzliwej, wypełnionej pieszczotami i czułym dotykiem opieki lub jej braku, na rozwój człowieka, było wiele. Wnioski z nich płynące można zamknąć w jednym, no może dwóch zdaniach. Po pierwsze: czuły, ciepły kontakt wpływa pozytywnie na rozwój nie tylko emocjonalny ale i fizyczny człowieka. Po drugie: lepszy zły dotyk niż żaden. Stąd można wysnuć wniosek, że potrzeba bycia zauważonym jest tak ważna, silna i determinująca nasze funkcjonowanie, że wolimy aby ktoś zauważał na źle/ boleśnie (mówił, dotykał), niż nie robił tego wcale. Dlaczego? Bo przynajmniej wiemy, że zostaliśmy zauważeni, inaczej nasze istnienie mogłoby zostać poddane pod wątpliwość…

Znaki rozpoznania, bo o nich jest mowa, możemy dawać na wiele sposobów. Mogą one być pozytywne – przyjemne i negatywne; mogą być obarczone warunkiem koniecznym do spełnienia i wcale takowego nie potrzebować.

Największą wartość mają te pozytywne, które warunków specjalnych nie potrzebują. Są przepełnione dobrem samym w sobie. Energią, która napędza nas do działania i powoduje, że możemy latać. Cieszę się, że jesteś. Cieszę się, że cię widzę. Lubię cię. Jesteś dla mnie ważny.
Ile razy tak myślimy, ale zamiast powiedzieć to głośno zachowujemy dla siebie? Ile razy twierdzimy, że przecież ta druga osoba powinna się tego domyślić?

Jak dla mnie powyższe doskonale obrazuje historia wieloletniego małżeństwa, w którym żona pyta męża czy ten ją kocha. On powoli przymyka oczy, obraca twarz w jej kierunku, spogląda na nią i ze stoickim spokojem recytuje: Przecież raz ci to już powiedziałem, wiele lat temu, dam ci znać jak coś się zmieni.

Dużo mówi się o miłości bezwarunkowej. Miłości, której powinien móc doświadczyć każdy z nas. Miłości, na którą nie trzeba zasługiwać, którą dostaje się tylko dlatego, że się jest. I choć czasem udaje się otrzymać trochę tego dobrodziejstwa, to szybko wszelkie pozytywne informacje zostają obwarowane warunkami koniecznymi do wypełnienia. W taki sposób bardzo szybko uczymy się, że aby zasłużyć na miłość musimy być jacyś…
Grzeczni, spokojni, ułożeni, wyrozumiali. I w sumie nie jest to złe, w końcu ważne jest aby doceniać czyjś wysiłek, zaangażowanie, włożoną w wykonywanie obowiązków pracę. Potrzebujemy wiedzieć, że inni zauważają to co robimy i jak robimy. Ważne też, by wskazywać np. dzieciom, cele, do których warto dążyć i sposób, w jaki można je osiągnąć. Warto jest powiedzieć tej drugiej osobie, która dzieli z nami życie, że doceniamy coś co dla nas robi, nawet jeżeli jest to tylko pranie, obiad lub zatankowanie auta.

Czasem łatwiej jest nam udzielić takich pozytywnych informacji zwrotnych osobom, z którymi nie jesteśmy zbyt blisko, bo w bliskich relacjach bardzo często funkcjonujemy jak ten wspomniany wyżej mąż, wyznając zasadę, że przecież wszystko już zostało powiedziane, reszty należy się domyślić.

Nie od dziś wiadomo, że gdy kota nie ma w domu to myszy harcują… i gdy zapominamy o tych małych, niby nie znaczących miłych słowach, na pierwszy plan wybija się szara rzeczywistość ubrana we wszelkie żale, niedomówienia, skargi, duże i małe krzywdy, które wyjaśnione na bieżąco i z szacunkiem nie znaczyłyby nic, ale pozostawione same sobie rosną i nabierają siły tworząc relację (taką czy inną) coraz trudniejszą do zniesienia. Zaczyna się niewinnie od „znów to zrobiłeś”, lub „wcale mnie nie słuchasz”, a potem następuje cała masa wymyślnych określeń i podłączonych pod nie sytuacji i zachowań. Z czasem pozostają same określenia, bo przestaje być ważne z czym są związane i z jakiego zachowania się wywodzą, nikt już nie jest zainteresowany uzyskaniem zmiany, cele są zupełnie inne.

Nie jest tak, że negatywne przekazy są nam zupełnie nie potrzebne. To nie prawda. To tak jak z ideą bezstresowego wychowania, na której marne efekty powołują się zwolennicy twardej dyscypliny i kar cielesnych, a która została wypaczona do granic wszelkich możliwości. Nie ma czegoś takiego jak bezstresowe wychowanie, w ogóle nie ma czegoś takiego jak bezstresowe życie. Stres jest nam potrzebny aby się rozwijać, szukać coraz to nowych, lepszych rozwiązań, gdyby nie stres nadal siedzielibyśmy na drzewach. Taka prawda.

Dlatego potrzebne nam jest aby od czasu do czasu ktoś nas zestresował, na przykład mówiąc coś nieprzyjemnego. Ważne jest aby było to zagnieżdżone w rzeczywistości, odnosiło się do konkretnego zachowania, zdarzenia, aby adresat dokładnie wiedział, o którą część jego działania nam chodzi. Ważne jest to dla właściwego zrozumienia naszego komunikatu i podjęcia odpowiednich działań w kierunku zmiany. Innymi słowy, znów chodzi o warunek.

Nie lubię gdy się spóźniasz. Nie lubię gdy nie chowasz brudnych talerzy do zmywarki. Takie komunikaty mówią o naszym niezadowoleniu, dotykają jakiegoś elementu zachowania drugiej osoby, ale niosą też wiadomość, dzięki której można wprowadzić zmianę.

To dlatego tak ważne jest, aby do dzieci mówić o ich zachowaniu zamiast je oceniać. Z informacją, że dane zachowanie (np. rzucanie zabawkami) jest niegrzeczne można coś zrobić, z informacją, że jest się niegrzecznym dzieckiem… cóż, ja nie mam pomysłu, bo uważam, że jak się jest niegrzecznym to się jest i już, dotyczy to całości osoby nie jakiegoś jej elementu. I co robić w takim przypadku? Zmieniać wszystko? Całego siebie? Od fundamentów?

Negatywne znaki rozpoznania obarczone jakimś warunkiem ( np. nie podoba mi się twoje zachowanie, jest niegrzeczne) są nam potrzebne w procesie wychowywania, pokazują nam kiedy zbaczamy z dobrej drogi. Przydają się, byśmy mogli zauważać własne błędy, ich wpływ na funkcjonowanie innych ludzi i naprawiać je. Gorzej, gdy zapominamy o warunkach i mówimy rzeczy nieprzyjemne, wręcz krzywdzące. Bezwarunkowo.

Jesteś beznadziejny, nigdy do niczego nie dojdziesz. Mam cię dość. Nienawidzę cię. Te, oraz zdania przytoczone na początku tego posta, to słowa, których nie potrzebujemy do życia. To smutne zdania, które zabierają nam energię, powodują, że przestajemy wierzyć w siebie i swoje możliwości. Niestety zbyt często dajemy im wiarę, zbyt łatwo przyjmujemy za swoją karmę i powtarzamy sobie w myślach, niczym mantrę, we wszystkich sytuacjach kiedy coś nam nie wychodzi, kiedy nie jest idealnie.

Całe szczęście nie jesteśmy skazani na czyjąś łaskę czy humor. Zawsze można odmówić przyjęcia znaku rozpoznania, którego nie chcemy dostać. Zawsze można powiedzieć: „nie zgadzam się z tobą”, „to co mówisz jest krzywdzące, niesprawiedliwe”. Można się obronić. To jest prawo, którego nikt nigdy nikomu nie będzie w stanie zabrać.

Zawsze można też poprosić o takie informacje zwrotne, które są nam w tej chwili potrzebne dla zachowania dobrego samopoczucia. Można poprosić o informację o tym co robimy dobrze, co nam wychodzi. Możemy poprosić by ktoś przytulił, pocieszył, był obok.

I przede wszystkim, możemy zacząć sami myśleć o sobie dobrze. Chwalić się gdy zrobimy coś dobrze; być z siebie dumni, gdy rozwiążemy jakiś problem; nagradzać się, po wykonaniu jakiejś określonej wcześniej pracy. To najprostszy sposób zadbania o siebie, który nic nie kosztuje, a przynosi wiele przyjemności.

To zadziwiające jak szybko uczymy zwracać uwagę na wszelkiej maści braki i niedoskonałości, zapominając o zaletach i możliwościach, które drzemią w nas i ludziach obok. Jak trudno powiedzieć coś miłego drugiej osobie tak po prostu, bez powodu. Jak trudno nam doceniać siebie i innych w codziennych, zwykłych, szarych obowiązkach. W wiecznym zaganianiu, w ciągłym dążeniu do, w morzu wymagań, które stawiamy sobie sami i na stawianie których bezrefleksyjnie pozwalamy innym. Jak łatwo nam wymagać od innych realizowania naszych niewypowiedzianych oczekiwań i punktować wszelkie błędy i potknięcia.

W taki sposób tworzymy własną historię pełną smutnych zdań, gryzących jak głodne psy, najmocniej wtedy gdy jest najtrudniej, gdy coś nie wyszło, gdy znów trzeba zmierzyć się z własnymi niedostatkami.

Rozwiązanie jest proste: jedno dobre zdanie dziennie. Jedno zdanie powiedziane do siebie, jedno zdanie powiedziane do kogoś, kto jest obok. Jedno dobre zdanie.

Wszak zmiany najlepiej zaczynać od siebie. Powoli. Małymi kroczkami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz