środa, 26 kwietnia 2017

Czerwony Kapturek - historia pewnej decyzji.




Dawno, dawno temu, żyła sobie pewna rodzina. Składały się na nią trzy pokolenia kobiet. Seniorka rodu mieszkała sama, w małym domku oddzielonym od ludzi szerokimi pasmem lasu. Niby była normalną, dobrą, starą kobietą. Choć wiadomo, że określenia stara i dobra rzadko chodzą ze sobą w parze. Dodatkowo, trudno uwierzyć, że taka złoto-kobieta wybrałaby życie pustelnicy w środku ciemnego, ponurego lasu na środku samotnej polany. Ewidentnie coś musiało być na rzeczy. Jej córka dawno wyprowadziła się bliżej ludzi, zapewne nie mogąc znieść upiornego otoczenia i towarzystwa dziwaczejącej z wiekiem matki. 

Kobiety należały do grupy tych, które świetnie radziły sobie same. Wiele kobiet radzi sobie świetnie w pojedynkę, niektóre robią to z przekonania, inne natomiast są do tego zmuszone. Jedne i drugie przy kawie z zamężnymi koleżankami opowiadają o tym, jak dobrze im się żyje i jak są szczęśliwe ze swej niezależności i samodzielność, po czym wracają do domu i w zaciszu czterech ścian otwierają kolejne wino, by uciszyć tęsknotę za męskim ramieniem i rozrzuconymi skarpetkami, które pełnią w życiu we dwoje tak wiele różnorakich ról.

Córka miała dziecko, prześliczną dziewczynkę, która swym słodkim istnieniem sprawiała przyjemność wszystkim wokół. Tylko nie ojcu. Nie wiadomo dlaczego i kiedy odszedł, ale to że odszedł jest rzeczą niezaprzeczalną. Co się dzieje z dziewczynkami, którym brakuje ojcowskiego zachwytu na poszczególnych etapach rozwoju kobiecej tożsamości? Czy idą do nieba? Czy stają się sławne?
Dziewczynka była oczkiem w głowie babci, która dawała jej, z tej swojej głębokiej i dojrzałej miłości, wszystko co mogła. Wszak powszechnie wiadomo, że obdarowywanie prezentami jest najlepszym sposobem okazywania uczuć. Zwłaszcza bliskim osobom. Zwłaszcza dzieciom. Zwłaszcza, gdy nie chcemy by te bliskie osoby były zbyt blisko i, o zgrozo, pytały o uczucia lub, nie daj boże, je okazywały.


Relacja między babcią a wnuczką była bardzo zażyła, o czym świadczy fakt, że dziewczynka mocno przywiązywała się do babcinych prezentów. Ciekawe, czy wynikało to z przesadnego zainteresowania babci czy może z chłodu i wycofania matki. A może jedno i drugie? Wiadomo, że dzieci potrzebują dużej ilości uwagi, a babcia ewidentnie miała czas i ochotę by tą uwagę kierować na dorastającą latorośl. Matka, z kolei, wydawała się raczej skupiona na własnych potrzebach.
Historia zaczyna się, gdy mała dziewczynka zaczyna być kobietą, na razie młodą i niedoświadczoną, ale to wada, której młode kobiety zwykły się jak najszybciej pozbywać. Matka, jak to matki mają w zwyczaju, pochłonięta życiem codziennym nie zauważyła nawet, że jej mała córeczka nie jest już taka mała i warto byłoby zmienić już trochę sposób postępowania wobec niej, a już na pewno nieco doinformować. Z jakiegoś powodu nie zamierzała tego robić, choć w jej postępowaniu można zauważyć oczekiwania wobec córki, które świadczą o zauważaniu symptomów dorastania.

Matka, kierowana poczuciem obowiązku, przygotowała stawiający na nogi pakunek dla własnej schorowanej rodzicielki i postanowiła wysłać z nim swoją córkę. Wszak w ślepocie swojej dostrzegała, że mała nosi już większe sukienki i w jej ocenie może przejść przez las do babci. Zastanawiające jest dlaczego tak łatwo wysłała dziecko w tą drogę, dlaczego nie poszła razem z nią lub jeszcze właściwiej, zamiast niej. Może źle oceniłam matkę? Może wcale nie była taka ślepa jak się wydaje? Może stwierdziła, że przyszedł już czas, by dziewczynka przeszła tą drogę sama, tak jak, być może, jej samej zdarzyło się to lata temu.
Dziewczynka poszła w las, wydeptaną, dobrze znaną ścieżką. Wiele z nas tak właśnie zaczyna swoją podróż. Ma cel, zna drogę, otrzymuje proste instrukcje o tym, jak tą drogę pokonać przy najmniejszym nakładzie sił i energii. Tylko w między czasie pojawia się coś, co sprowadza na manowce. Coś, co zaczyna zbyt mocno interesować. Coś, co w ostatecznym rozrachunku utrudnia i powoduje podejmowanie złych decyzji. Pojawia się wilk.

I to nie jakiś tam przebiegły wilk. Zwykły pospolity wilk, niestarający się nawet ukryć swojej wilkowatości. A może to o tą wilkowatość właśnie chodzi?

Wilk nie przymilał się specjalnie. Nie udawał, że jest kimś innym niż jest. Realizował tylko swój plan, zgodnie ze swoją wilczą naturą. Wykorzystał możliwości jakie dostrzegał, a widział dziewczynkę, której doświadczenia życiowe były dość mocno ograniczone. Trzeba przyznać – to nadal dość smakowity kąsek.

Wilk wiedział, jak trzeba postępować z mało doświadczonymi dziewczynkami. Wiedział, że zbyt dużo nowości na raz może je wystraszyć, dlatego pędem pobiegł do domku babci aby tam, w znajomych warunkach przeprowadzić właściwy atak. 

Fakt, że to dziewczynka była głównym trofeum i celem nie jest chyba niczym dziwnym. Chyba nie wierzycie, że wilk mieszkający w lesie od szczeniaka, nie wiedział gdzie stała, od lat zresztą, chatka samotnej babci? Wilk upewnił się jedynie, o którą babcię chodzi żeby nie pójść do niewłaściwej chatki. Babcia była tylko przystawką. Pewnie była nią już od dłuższego czasu. W końcu musieli oboje radzić sobie z tą wszechogarniającą samotnością i nudą, jaka panuje w niezmieniającym się, starym, wielkim lesie.

Babcia od lat nie ryglowała drzwi. Nie bała się, nie miała kogo. Wszystkich wokół dobrze znała. Wszyscy znali ją. W takich społecznościach nie zdarzają się niezapowiedziani goście. Domokrążcy nie zapuszczają się tak głęboko, gdyż wiedzą, że nic poza stratą czasu przy źle sparzonej kawie wśród starczego słowotoku ich nie czeka. Wilk też nie był niezapowiedziany. Odwiedzał babcię regularnie. Taka była między nimi umowa. W końcu ktoś musiał przynieść wody i narąbać drew na opał. Rozgrzać w chłodne jesienno-zimowe wieczory, gdy braknie wina lub wręcz przeciwnie, gdy wina jest pod dostatkiem. Babcia nie była zdziwiona, gdy zobaczyła go w drzwiach. Dalsze wydarzenia również nie były dla niej zaskoczeniem. Jednak gdy pojawiła się wnuczka, gdy wilk zrealizował swój plan… Tego było za wiele. Nie to było przedmiotem ich umowy. Babcia poczuła się nie tyle wykorzystana, co oszukana, pominięta, stara… wściekła. 

Całe szczęście w takich przypadkach można skorzystać z powołanych w celu ochrony porządku publicznego instytucji. W tej historii ich przedstawicielem był leśniczy. Chodził po lesie i sprawdzał czy wszystko jest na swoim miejscu. Wiedział o babcinych konszachtach z wilkiem, nie jemu jednak było ingerować w życie dorosłej kobiety… w życie małoletniej, to już inna sprawa.
Ostatecznie pomógł babci i jej wnuczce, wilkowi wymierzył zasłużoną karę i odszedł z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. 

Babci jednak nie było dość, kipiała w niej wściekłość jaką trudno opisać. Pod pozorem przeprowadzenia instruktażu dla dziewczynki postanowiła się zemścić. Zwabiła innego wilka i tym razem z pełną sadyzmu premedytacją rozliczyła się z bogu ducha winnym futrzakiem, wymierzając mu karę za wszystkie rany jakich kiedykolwiek doznała, a także za te, które jak przypuszczała, mogły jeszcze nadejść. 

I tak oto mała niewinna dziewczynka, takową być przestała. Teraz już wiedziała z czym się wiąże zabawa z wilkami. Aż za dobrze nauczyła się jak należy z nimi postępować. Uważnie wysłuchała babcinego instruktażu ale wśród posiadanych już przekonań zapisała własne decyzje. Decyzje, zgodnie z którymi postanowiła żyć.

Autor słusznie nie wspomina o tym, że bohaterowie żyli długo i szczęśliwie. Pewnie dlatego, że na koniec zachował jeszcze resztki rozsądku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz