wtorek, 14 marca 2017

O poszukiwaniu ideału – Królewna na ziarnku grochu.





Gdy szukałam w zbiorze baśni Andersena opowieści o królewnie, która była tak delikatna, że uwierało ją malutkie ziarenko grochu, spodziewałam się historii na co najmniej kilka stron. Moja pamięc podpowiadała mi, że to krótka historia, ale gdzieś z tyłu głowy kołatało się przekonanie, że czegoś z niej nie pamiętam, że coś mi umknęło. Dlatego poczułam rozczarowanie, gdy okazało się, że jednak jest to wyjątkowo krótka bajka. Sama akcja tak na dobrą sprawę zamyka się w jednej nocy, a bohaterowie są słabo scharakteryzowani. Niemniej jednak przekaz płynący z tej opowieści wart jest zastanowienia.
Początkowo myślałam o tym, że skoro sam tytuł traktuje o królewnie to pewnie o niej jest ta historia. O niej, czyli o kobiecie, która wyrusza w długą i wyczerpującą podróż na spotkanie swojego przeznaczenia. Ma świadomość własnych walorów i zalet, dlatego niestraszna jest jej burza w środku nocy, strata karocy i co najważniejsze utrata księżniczkowatego wyglądu. Ona jest pewna siebie. Wie czego chce, jaki jest jej cel i konsekwentnie do niego dąży. Zmarznięta, brudna i obdarta, staje z dumą na progu zamku i oświadcza, że to właśnie jej książę poszukuje, podróżując po całym świecie. Jest kobietą z krwi i kości, mającą swoje marzenia i wystarczająco dużo odwagi by je realizować.
Tak bardzo różni się od tych mdłych słodkością księżniczek padających ofiarą niecnych poczynań takich czy innych krewnych. Jest przeciwieństwem królewskich córek, padających z wdzięcznością w ramiona pierwszego lepszego księcia, który akurat był w okolicy.
I pewnie dlatego jest wystawiana na próbę, dla niej tak bolesną. Jakby słowo królewskiej córki nie znaczyło wystarczająco dużo. Jakby nie można było wierzyć w to, co mówi kobieta. Zwłaszcza jeśli mówi o sobie i swoich mocnych stronach.
Co innego gdy to mężczyzna, swoim uwielbieniem potwierdza jej wartość. Bo to przecież tak powinno być, nie inaczej. To dlatego książę wyruszył w świat w poszukiwaniu prawdziwej księżniczki, by swoim wyborem potwierdzić jej wartość.
Postać księcia jest ciekawa. Wyobraźmy sobie następcę tronu, dla którego najważniejsze jest, by mieć za żonę prawdziwą księżniczkę. A tapicerkę w aucie z prawdziwej skóry, a telefon z limitowanej serii, zegarek oryginalnie szwajcarski… i co tam jeszcze może stanowić pełnię obrazu prawdziwego mężczyzny. Mamy do czynienia z typem mężczyzny łowcy, dla którego wszystko czym się otacza jest rodzajem trofeum, które potwierdza jego wartość. Wartość jako człowieka, wartość jako mężczyzny. Nie ma tu mowy o miłości czy przywiązaniu, jest natomiast wyraźnie zaznaczony akcent perfekcjonizmu oraz tworzenia wizerunku własnej osoby ze szczególnym pietyzmem i wytrwałością. Książę miał tak szczegółowo określony obraz partnerki i był tak diabelnie wybredny, że żadna napotkana kobieta mu nie pasowała, żadna nie była wystarczająco idealna, wystarczająco prawdziwa.
Zatem skoro podróżował po świecie, poświęcał na to czas, środki i energię to dlaczego poślubił akurat tą, która przyszła pod jego drzwi ubłocona i w podartej sukni? Czy delikatne ciało było tym, czego poszukiwał przemierzając niezliczone kilometry, a czego nie udało mu się znaleźć?
A może potrzebował czegoś jeszcze? Czegoś, co potwierdzało jego dobry wybór. Czegoś, co było zupełnie poza nim.
I w tym momencie na scenę wkracza ona. Kobieta, od której wszystko się zaczęło i na której wszystko się kończy – matka, królowa matka.
Autor uracza nas jedynie określeniem „stara królowa”, choć przecież nie trzeba pisać więcej by wiedzieć o co tu chodzi. Matka jedynego syna jest najważniejszą kobietą w jego życiu. I choćby cały świat stawał na głowie, to z jej zdaniem liczyć się należy. Książę, mimo swojej pozycji, mimo pomysłu na życie pozostaje pod wpływem zdania rodzicielki. Królowa matka pozwala mu na posmakowanie życia, pozwala na dokonywanie wyborów, które świadczyłyby o jego niezależności. Jednak jest to tylko pozorne.
Ostatecznie książę wraca do domu i tłumaczy, że nie znalazł odpowiedniej kandydatki na żonę, choć tak naprawdę powinien przyznać, że sam wyboru dokonać nie umie. Matka, zapewne na wskroś opiekuńcza i empatyczna, utula syna i pociesza, że przecież to nic straconego, w duchu ciesząc się, że wrócił sam.
I gdy już wszystko znów może być po staremu, jak na złość, w drzwiach staje ona. Idealna. Wymarzona. Tylko jeszcze nie odkryta.
Myślę, że na księciu, który w swoim życiu widział już niejedno, mogło to zrobić wrażenie. Mógł się zainteresować. Mógł spojrzeć w jej zmęczone oczy i pomyśleć, że oto szczęście samo zapukało do jego drzwi. Mógł ulec jej urokowi. Mógł jej uwierzyć.
Ale tego nie zrobił, mimo odbytej podróży, mimo tabunów dziewczyn, które wcześniej z różnych względów odrzucał. Nie zrobił tego dopóki nie dostał pozwolenia od matki. Matka natomiast pełna sceptycyzmu wymyśliła przedziwną próbę. Zapewne była przekonana, że nie ma możliwości by dziewczyna ją przeszła. Dzięki czemu udowodniłaby synowi, że o to pojawiła się kolejna oszustka, że nie ma kobiet idealnych, ba, nie ma nawet takich w miarę odpowiednich. Jednocześnie pozbyłaby się niechcianej konkurencji. Stało się jednak inaczej. Dziewczyna przeszła test śpiewająco i nie pozostało nic innego jak tylko pobłogosławić związek.

Trudno sobie jednak wyobrazić, że matka tak po prostu pogodziła się z faktem utraty jednorodzonego. Bardziej realny jest scenariusz, w którym ziarno grochu pod tonami materacy i pierzyn to tylko ciche preludium do wielu, wielu testów, jakim w trakcie swojego życia na zamku zostanie poddana prawdziwa królewna.
Jeśli księżniczka ma w sobie potrzebę udowadniania wszystkim swojej wartości to chętnie będzie przyjmowała każde kolejne wyzwanie rzucane przez teściową. W innym przypadku, może w ogóle nie odpowiadać na jej zaczepki, co będzie pięknym źródłem konfliktu między kobietami. Tak czy inaczej, bajkowe żyli długo i szczęśliwie staje pod wyraźnym znakiem zapytania.
Czego uczy ta bajka? Uczy tego, że za każdym mężczyzną, nawet najsilniejszym stoi kobieta i niekoniecznie jest to jego życiowa partnerka. A także tego, że często żyjąc w związku godzimy się na funkcjonowanie w trójkącie… a czasem nawet wielokącie, często nie zdając sobie nawet z tego sprawy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz