sobota, 7 lutego 2015

Idę prosto...

Mam kilka miejsc, w których uskuteczniam spacery z psem. Różnią się one od siebie długością trasy i popularnością wśród innych ludzi, a co za tym idzie możliwością uwolnienia mojego psa z niewoli smyczowej. Jasnym jest, że najwygodniejsze dla mnie (i głęboko wierzę, że dla mojego psa również) są miejsca, w których może pohasać luzem. On idzie wtedy, gdzie go węch zaprowadzi, ja mam minimum 30 minut na rozmowę telefoniczną bądź rozmyślania o niebieskich migdałach czy inny relaks. On, co jakiś czas podejdzie do mnie, z nadzieją, że wyłudzi smakołyk, ja od czasu do czasu zerknę czy zew wolności nie powiódł go zbyt daleko i czy przypadkiem nie zbliża się do nas jakiś ludź. Jesteśmy ze sobą w kontakcie, jakby nie było, spędzamy czas niby razem, ale każdy zajmuje się swoim kawałkiem rzeczywistości, takiej czy innej. I tak wyprowadzam psa na spacer.

Są jednak i dni kiedy swoją uwagę w znacznej części przekierowuję na psa, wtedy mówię do niego częściej, a on mi odpowiada w swoim psim języku. Ćwiczymy wtedy komendy dla przypomnienia, że to jednak jak jestem o stopień wyżej w hierarchii naszego stada, a on się z tym, jakkolwiek często niechętnie, zgadza. Czasem pozwalam mu zabrać ze sobą piłkę, za którą uwielbia biegać, lub motywuję go, żeby znalazł kij, który świetnie ją zastępuje. Oboje jesteśmy w stałej interakcji. Oboje jesteśmy skupieni na sobie i odpowiadamy na wysyłane sygnały. I wtedy czuję, że jestem z nim na spacerze.

I w sumie nie dziwi fakt, że te sytuacje są różne tak jak nie powinna dziwić skala różnic między nimi. Wszak czasem potrzebujemy więcej kontaktu z innymi, o którego ilość zabiegamy aktywnie. Czasem wręcz przeciwnie, nadmiar bodźców powoduje, że jedyną, niezaspokojoną potrzebą, jest potrzeba świętego spokoju oraz potrzeba nieodpowiadania na cokolwiek. I nawet inni mogą egzystować obok, tylko żeby się broń boże do nas się nie odzywali. Normalna kolej rzeczy, nic strasznego, żaden powód do martwień, ot tylko dbałość o własne dobre samopoczucie.

Tak też będąc w zamyśleniu płynącym od interakcji z psem do różnorodności potrzeb własnych, obserwuję jak dzień w dzień jeden mężczyzna wyprowadza drugiego na spacer. Są w różnym wieku, jeden z nich jest sporo starszy od drugiego. Być może jest to ojciec i syn lub dziadek i wnuczek. Ciężko mi to określić, gdyż wiek młodszego mężczyzny pozostaje dla mnie nieodgadniony. Ja myślę o nich jak o ojcu i synu.
Syn idzie żwawym krokiem, zdaje się być całym sobą zadowolony ze spaceru. Ojciec natomiast idzie wolno, statecznie, kilka dobrych metrów za synem. Ma go w zasięgu wzroku, ale nigdy w zasięgu ręki. I wiem, że nie mówią do siebie. I patrzeć na siebie też nie mogą. Kiedyś widziałam z nimi matkę, matka ich jakoś łączyła. Tak mi się wydaje, bo widziałam ich tylko raz i już sama nie wierzę mojej pamięci. Chyba chcę wierzyć, że ich łączyła... i chcę też wierzyć, że te spacery są po to, by mogli pobyć przez chwilę we własnych światach pozostając jednak gdzieś obok, że są w ich życiu chwile, kiedy bywają też w zasięgu własnych rąk...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz