niedziela, 1 lutego 2015

…. i że będę Cię kochać do granic mojej ufności...

Ufność bądź nieufność kształtuje się bardzo wcześnie, a największy wpływ na jej rozwój ma głównie matka i jej umiejętność odpowiadania na potrzeby swojego dziecka w pierwszych dniach/miesiącach jego życia. Najogólniej rzecz ujmując związane jest to głównie z zaspokajaniem potrzeb fizjologicznych i łagodzeniem nieprzyjemnych doznań. W miarę upływu czasu mała istotna (śmiem stwierdzić, że dzieje się tak też u zwierząt, czego naczelnym przykładem jest pies mój prywatny) uczy się, że odsiecz w chwilach nieprzyjemnych przychodzi, zawsze. Powoli rozwija się odporność na frustrację: „bo jeśli mama przychodzi zawsze, to nie ma tragedii, jeśli nie przyszła natychmiast, na pewno przyjdzie za chwilkę, o! Już jest!'”, za kilka dni mała istota pewnie poczeka dwie chwilki, a mama-uśmierzająca-ból będzie swoimi zachowaniami opiekuńczymi wzmacniała rozwój ufności. Pomijając złożoności rozwoju (nie tylko ludzkiego) możemy przeskoczyć kilka miesięcy, kiedy to mała istota zacznie generalizować swoją ufność na inne ważne osoby ze swojego otoczenia. Powoli będzie rozwijać się ufność do innych osób w ogóle, krystalizujące się w przekonaniu ''ludzie nie są źli'', ''nie chcą mi zrobić krzywdy''. Następnie Osoby Ważne zaczną uczyć małą istotę, że ''są ludzie, na których trzeba uważać'', ''są tacy ludzie, których trzeba się bać, jednych bardziej, innych mniej'', i w końcu ''są ludzie, których absolutnie należy unikać, pod żadnym pozorem nie wolno się do nich zbliżać''. Jeżeli przekaz od Osób Ważnych jest spójny, okazuje się, że faktycznie ma swoje potwierdzenie w doświadczeniach innych osób bądź własnych, faktycznie przydaje się w bezwypadkowym poruszaniu się po rzeczywistości, staje się podstawą do budowania zdrowego, rozkorzenionego zaufania dając solidne podstawy pod satysfakcjonujące relacje z innymi osobami, także, a może przede wszystkim, te intymne.
Bo w końcu, jak mam zwierzyć się drugiej osobie z najbardziej wstydliwych poczynań, skoro nie ufam, że zostawi to dla siebie? Jak mogę tworzyć plany, uwzględnić w marzeniach Tą Drugą Osobę, skoro nie ufam, że zostanie ze mną, tak jak to zapowiada? Czy mogę nieskrępowanie cieszyć się komplementami, skoro nie ufam, że są szczere? Ile razy uda mi się przekonać samą siebie, że On/Ona nakrzyczał na mnie tylko dlatego, że miał gorszy dzień w pracy, a nie dlatego że jestem Jej/Jego dzieckiem-do-bicia? Ile czasu uda mi się wierzyć, że cierpienie, które mi zadaje, jest tylko efektem ubocznym, a nie celem samym w sobie?

Nasza odporność na krzywdę pochodzącą od Osoby Bliskiej mierzona jest miłością, miłość zaufaniem, zaufanie siłą przekonania, że On/Ona, tak naprawdę, nie chce mi zrobić krzywdy, że zaraz przyjdzie i ukoi ból. Przekonanie z kolei, może trwać wbrew wszystkim racjonalnym, mierzalnym i niezaprzeczalnym znakom na niebie i ziemi, lub też topnieć z prędkością światła, w zależności od tego jak bardzo ufne jest dziecko, które w sobie nosimy i ile dla rozwoju tej ufności musiało lata temu poświęcić.

Jesteśmy w stanie znieść naprawdę wiele, by unikać przyznania się, że źle zasadziliśmy nasze zaufanie. Czasem łatwiej jest, dzień w dzień na nowo, tłumaczyć rzeczywistość na swój sposób, niż wygrzebywać tak misternie rozkorzenione zaufanie, nawet jeśli już dawno większość z tych korzeni od bardzo dawna jest martwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz