Gdzieś
chyba na drugim czy trzecim roku studiów, kiedy program zaczyna
przewidywać to co dla wszystkich studentów psychologi jest
najciekawsze czyli zaburzenia, wszyscy dowiadywaliśmy się, że
jesteśmy chorzy. Wszyscy, jak jeden mąż, doszukiwaliśmy się u
siebie objawów depresji, nerwicy, o całym spektrum zaburzeń
osobowości nie wspomnę (tym bardziej, że często zdrowie od
choroby odróżnia tylko natężenie danej cechy). Potem jednak z
pokorą (przynajmniej niektórzy), uczyliśmy się jak zauważać to
co ważne, a ignorować pozostałe. Jak tworzyć spójny i
wartościowy opis, który pomoże nie tylko rozwojowi w samozachwycie
naszemu ego, ale przede wszystkim osobie, która faktycznie pomocy
tej potrzebuje. Uczyliśmy się też, żeby stawać się
wartościowymi therapist, a nie the rapist, co
wcale nie jest takie proste, zwłaszcza w życiu codziennym. Bo każdy
człowiek, tak jak ogr i cebula ma warstwy i jak się zbyt dużo ich
zdejmie w nieodpowiednim czasie czy warunkach to boli, często obie
strony.
Od
dłuższego czasu, z zainteresowaniem obserwuję niesłabnącą
popularność
wszelkich artykułów (tudzież wpisów blogowych) o tematyce
psychologiczno-diagnostycznej. Czasem, całe szczęście, są to
opisy wydaje mi się, całkiem udane, zagnieżdżone w jakimś
kontekście, okraszone radami, wskazówkami. Czasem niestety to tylko
przekopiowane z podręcznika do diagnozy wskazówki
diagnostyczne i kryteria służące do rozpoznania takiego czy innego
problemu, przeznaczone raczej dla osób, które są jakoś już
merytorycznie przygotowane do właściwego
ich odczytywania i stosowania. Natomiast raczej mało przydatne
laikom, nawet najbardziej
racjonalnym i zdystansowanym.
Dodatkowo
z tego zainteresowania oraz odpowiedzi specjalistów na niesłabnący
popyt, wyrosło, tak sądzę, powszechne używanie nazw takich czy
innych zaburzeń, w celu określania zachowania własnego lub innych
osób, w życiu codziennym, czasem bez refleksji nad tym, co
faktycznie dane określenie oznacza. Więc, namnożyło się osób
narcystycznych, depresyjnych, nerwicowców, i moich ulubionych
psychopatów i socjopatów. W efekcie pojawiły się głosy, żeby nie STYGMATYZOWAĆ osób chorych
i nie NADUŻYWAĆ diagnoz bo to krzywdzące itd. Jednocześnie należy
skończyć z tym TABU chorób psychicznych i EDUKOWAĆ rzesze,
NAZYWAĆ co ma zostać nazwane i DBAĆ o to, żeby wszyscy wiedzieli
wszystko (ale chyba nie obnosili się z tą wiedzą.... no nie wiem).
Ogólnie
rzecz biorąc ja się pogubiłam. I w sumie to dobrze mi z tym pogubieniem. Zawsze robię duże zaciekawione oczy, gdy taka czy inna osoba z
mojego otoczenia zaczyna tłumaczyć mi istotę uzależnienia bądź
depresji. Odkryłam w sobie
na nowo potrzebę uczenia się i zawsze
chętnie poszerzam wiedzę z zakresu psychologii, również
z szacunku do rozmówcy gdyż,
jak uczy nas internet WSZYSCY JESTEŚMY PSYCHOLOGAMI, co więcej
nawet TERAPEUTAMI :) (i psychoterapeutami, nazewnictwo jak kto woli i
czuje się na siłach).
I
tak czytam sobie o syndromach wyparcia (linkowane przez psychologów,
chyba czytane nie do końca ze zrozumieniem), o tym, że alkoholicy
są aja tylko, że piją, ale trzeba być wyrozumiałym dla ich
choroby, bo bardzo kochają swoje rodziny tylko taką mają
przypadłość, że piją; o tym, jak należy przeżywać żałobę po
celebrycie; co mówić, a czego nie mówić dziecku (bez uzasadnienia oczywiście, bo wskazówki należy stosować, a nie się nad nimi
zastanawiać).
I
z jednej strony fajnie, bo jestem za popularyzowaniem wiedzy z każdej
dziedziny, a już na pewno z tak bliskiej naszej codzienności jak
psychologia wszelaka. Z drugiej natomiast zastanawiam się gdzie my
wszyscy idziemy i czy to na
pewno dobry kierunek?
Bo
ja mam wątpliwość. Ale taką prywatną, osobistą wręcz, do
której przywiązałam się emocjonalnie, więc nie będę jej
rozwiewać, nie tutaj, toteż super rady podsumowującej nie będzie.
A ona będzie siedzieć obok, rosnąć w siłę i towarzyszyć mi w
kolejnych podróżach przez treści.I mam nadzieję, że Czytającym też coś takiego się przypałęta.
Wiadomo, we dwójkę zawsze raźniej :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz