czwartek, 3 września 2015

Diagnoza, i co dalej?

Gdzieś chyba na drugim czy trzecim roku studiów, kiedy program zaczyna przewidywać to co dla wszystkich studentów psychologi jest najciekawsze czyli zaburzenia, wszyscy dowiadywaliśmy się, że jesteśmy chorzy. Wszyscy, jak jeden mąż, doszukiwaliśmy się u siebie objawów depresji, nerwicy, o całym spektrum zaburzeń osobowości nie wspomnę (tym bardziej, że często zdrowie od choroby odróżnia tylko natężenie danej cechy). Potem jednak z pokorą (przynajmniej niektórzy), uczyliśmy się jak zauważać to co ważne, a ignorować pozostałe. Jak tworzyć spójny i wartościowy opis, który pomoże nie tylko rozwojowi w samozachwycie naszemu ego, ale przede wszystkim osobie, która faktycznie pomocy tej potrzebuje. Uczyliśmy się też, żeby stawać się wartościowymi therapist, a nie the rapist, co wcale nie jest takie proste, zwłaszcza w życiu codziennym. Bo każdy człowiek, tak jak ogr i cebula ma warstwy i jak się zbyt dużo ich zdejmie w nieodpowiednim czasie czy warunkach to boli, często obie strony.

Od dłuższego czasu, z zainteresowaniem obserwuję niesłabnącą popularność wszelkich artykułów (tudzież wpisów blogowych) o tematyce psychologiczno-diagnostycznej. Czasem, całe szczęście, są to opisy wydaje mi się, całkiem udane, zagnieżdżone w jakimś kontekście, okraszone radami, wskazówkami. Czasem niestety to tylko przekopiowane z podręcznika do diagnozy wskazówki diagnostyczne i kryteria służące do rozpoznania takiego czy innego problemu, przeznaczone raczej dla osób, które są jakoś już merytorycznie przygotowane do właściwego ich odczytywania i stosowania. Natomiast raczej mało przydatne laikom, nawet najbardziej racjonalnym i zdystansowanym.

Dodatkowo z tego zainteresowania oraz odpowiedzi specjalistów na niesłabnący popyt, wyrosło, tak sądzę, powszechne używanie nazw takich czy innych zaburzeń, w celu określania zachowania własnego lub innych osób, w życiu codziennym, czasem bez refleksji nad tym, co faktycznie dane określenie oznacza. Więc, namnożyło się osób narcystycznych, depresyjnych, nerwicowców, i moich ulubionych psychopatów i socjopatów. W efekcie pojawiły się głosy, żeby nie STYGMATYZOWAĆ osób chorych i nie NADUŻYWAĆ diagnoz bo to krzywdzące itd. Jednocześnie należy skończyć z tym TABU chorób psychicznych i EDUKOWAĆ rzesze, NAZYWAĆ co ma zostać nazwane i DBAĆ o to, żeby wszyscy wiedzieli wszystko (ale chyba nie obnosili się z tą wiedzą.... no nie wiem).

Ogólnie rzecz biorąc ja się pogubiłam. I w sumie to dobrze mi z tym pogubieniem. Zawsze robię duże zaciekawione oczy, gdy taka czy inna osoba z mojego otoczenia zaczyna tłumaczyć mi istotę uzależnienia bądź depresji. Odkryłam w sobie na nowo potrzebę uczenia się i zawsze chętnie poszerzam wiedzę z zakresu psychologii, również z szacunku do rozmówcy gdyż, jak uczy nas internet WSZYSCY JESTEŚMY PSYCHOLOGAMI, co więcej nawet TERAPEUTAMI :) (i psychoterapeutami, nazewnictwo jak kto woli i czuje się na siłach).

I tak czytam sobie o syndromach wyparcia (linkowane przez psychologów, chyba czytane nie do końca ze zrozumieniem), o tym, że alkoholicy są aja tylko, że piją, ale trzeba być wyrozumiałym dla ich choroby, bo bardzo kochają swoje rodziny tylko taką mają przypadłość, że piją; o tym, jak należy przeżywać żałobę po celebrycie; co mówić, a czego nie mówić dziecku (bez uzasadnienia oczywiście, bo wskazówki należy stosować, a nie się nad nimi zastanawiać).
I z jednej strony fajnie, bo jestem za popularyzowaniem wiedzy z każdej dziedziny, a już na pewno z tak bliskiej naszej codzienności jak psychologia wszelaka. Z drugiej natomiast zastanawiam się gdzie my wszyscy idziemy i czy to na pewno dobry kierunek?

Bo ja mam wątpliwość. Ale taką prywatną, osobistą wręcz, do której przywiązałam się emocjonalnie, więc nie będę jej rozwiewać, nie tutaj, toteż super rady podsumowującej nie będzie. A ona będzie siedzieć obok, rosnąć w siłę i towarzyszyć mi w kolejnych podróżach przez treści.I mam nadzieję, że Czytającym też coś takiego się przypałęta.
Wiadomo, we dwójkę zawsze raźniej :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz