poniedziałek, 2 marca 2015

Ze Złością w roli głównej.

Bohaterów tej sztuki jest trzech: Ja, On i Złość. Złość gra rolę główną, Ja jestem bohaterem drugoplanowym, On gra tylko w tym jednym epizodzie. Między nami w tej scenie jest tylko Złość, w sumie to nie do końca wiadomo, czy wcześniej było coś więcej, czy tylko z powodu cięć w budżecie pozostała sama Złość. Teraz to już nieistotne, bo gra się rozpoczęła. Siedzimy naprzeciwko siebie i rozmawiamy, bo On chciał rozmawiać. Zadał pytanie, które zawisło w powietrzu, ale zanim je usłyszę, dojdzie do mnie rzucony niby od niechcenia komentarz. Ja wiem, co chciał powiedzieć, wiem, po co tak naprawdę tu przyszedł i na to zareaguję.
On zaprzecza, gra swoją rolę, według ustalonego scenariusza. W tej scenie Złość kisi się między nami. Raz po raz próbuje wydostać się poprzez wyraźne spojrzenia, westchnienia, podniesiony głos, głowę trzymaną w dłoniach i nieudaną próbę raptownego opuszczenia pomieszczenia - bezskutecznie. Gdyby tak spojrzeć na suchy scenopis, to nic, zupełnie nic się między nami nie dzieje. On pyta, Ja udzielam informacji, On prosi o sprecyzowanie, Ja ponownie tłumaczę zawiłe zawiłości. Tak naprawdę, złośliwie używam jak bardziej złożonego mechanizmu, jakbym tłumaczyła drogę do Bejrutu przez Sendai. Robię to tylko przez chwilę, niepostrzeżenie, tak jakbym dawała pstryczka w nos, zaraz potem biorę głęboki oddech i tłumaczę jeszcze raz, wspinając się na wyżyny cierpliwości.
Nie przyznajemy przez sobą otwarcie, że Złość stoi obok, nie pozwala nam na to sytuacja społeczna. Zresztą, kto się do niej przyzna pierwszy, polegnie z kretesem. On zaprzecza, gdy obnażam jego prawdziwy cel. Ja milczę, gdy On przywołuje moje poirytowanie do porządku. Rozmowa nie jest konstruktywna, jakbyśmy siłowali się na rękę. Wreszcie wykładam karty na stół, nie interesuje mnie Jego zaprzeczanie, nie będę grać w ten sposób, nie moim kosztem. Rozchodzimy się w spokoju, On uzyskał informacje, których nie zrozumiał, bo ich nie chciał. Otrzymał też to, po co przyszedł, potwierdzenie, że ma rację, moje poirytowanie, poczucie, że tym razem wygrał. Wychodził jakby lżejszy, jakby zrzucił jakiś ciężar. Uśmiechnął się na koniec. - Powinnaś się więcej uśmiechać, czemu wciąż masz taką niemrawą minę? Doprawdy, nie rozumiem - pomyślałam, że tłumaczenie jest zbędne, więc uśmiechnęłam się rozumiejąc, o co tak naprawdę chodziło w naszej scenie. Złość popatrzyła na mnie, uśmiechnęła się i wyszła za nim, a z nimi część mojej energii. Niech idą, nie żal mi.
W kącie kucnął smutek, spojrzałam na niego. - Pozwolisz, że tu chwilę posiedzę? Wypadłem z kieszeni i trochę się poobijałem. Nie wyrzucisz mnie, prawda? - Pozwoliłam mu zostać, odejdzie, gdy będzie gotów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz